NIK TURNER
"The Final Frontier"
(PURPLE PYRAMID RECORDS)
****
Nie widuję płyt Nika Turnera na sklepowych półkach, choć były saksofonista i flecista Hawkwind wydaje je w miarę regularnie. Wszystkie ukazują się niestety w niewielkich nakładach, a można je upolować wówczas, gdy bywają jeszcze gorące.
Będąc niedawno w Berlinie natrafiłem na najnowsze "The Final Frontier", ponieważ akurat CD dostawiono na półkę, a jeszcze nikt nie zdążył wykupić. Najprawdopodobniej kolejne dzieło znowu mi przepadnie, no bo jakie prawdopodobieństwo, że akurat wejdę jeszcze niegdyś do równie dobrze zaopatrzonego sklepu, gdy taka muzyka właśnie ujrzy światło dzienne, poza tym, kto wie, być może kolejna twórczość Turnera pojawi się w momencie, gdy już music shopy z kompaktami przybiorą status skansenów.
Zawartość "The Final Frontier" jest ukłonem w stronę najzagorzalszych wielbicieli Hawkwind. W zasadzie nic się nie zmieniło od czasów, kiedy Nik Turner wraz z dopełnieniem świętej trójcy, czyli z Lemmym oraz Dave'em Brockiem, buszowali psychodeliczno-kosmicznymi odjazdami po astralnym wszechświecie. Po nieodkrytych zakątkach, jak też miejscach, w których nie obowiązują nasze prawa fizyki, gdyż nie ma tam materii, ni czasu. Jeśli więc mamy chrapę na odpowiednią ku temu muzykę, ta właśnie wyciąga swe dłonie.
Turner zwołał pokaźny i kompetentny sztab muzyków, którzy plotą space wianki na gitarach, perkusji, skrzypcach, moogach, syntezatorach, jak też innych klawiszowych urządzeniach, zaś sam lider wziął się za główne partie wokalne oraz rzecz jasna za grę na saksofonie oraz flecie. Począwszy od intensywnego "Out Of Control" i wynurzającego się po nim tajemniczego, a jednocześnie obłędnego - jakby niewinnie nawiązującego do klasycznego "The Golden Void" - "Interstellar Aliens", wszyscy panowie wpadają w trans i nie wolno im przeszkadzać. Rozumieją się doskonale, działając jakby na polu jakiegoś niekończącego się jam session, pomimo iż kompozycje posiadają przecież charakterystyczne motywy oraz melodie. Szkoda jedynie, że ta podróż trwa ziemskich 45 minut, po czym brutalnie unosi się kotara względem szarej prozy dnia codziennego. Po trzecim "Thunder Rider" album znacznie tonuje drapieżniejsze do tej pory oblicze, choć druga część
utkanego w jądrze albumu "Back To The Ship" może mym słowom stanowczo zaprzeczać. Obie części tytułowego "The Final Frontier", jak też "Calling The Egyptians" czy "Strange Loop", powinny przypaść do gustu wielbicielom całego okresu niezmordowanych Hawkwind, ale i najwcześniejszych dokonań Tangerine Dream, bądź krautrockowych twórców, pokroju wczesnych Eloy, Amon Düül II - okresu "Phallus Dei", czy mających pewne Kraftwerk'owe koligacje Neu!.
Niesamowite granie, choć paradoksalnie niczym niezaskakujące. I tak, jak przypływ lat każdego z nas pochłania, tak wyobraźni Nika Turnera natura nie waży się tknąć.
Andrzej Masłowski
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"