TIMO TOLKKI'S AVALON
"Return To Eden"
(FRONTIERS RECORDS)
**1/2
Timo Tolkki - czarodziej gitary, król szybkości, w czym nawet niekiedy dorównuje swemu skandynawskiemu brachowi, odwiecznie niewyżytemu Yngwiemu Malmsteenowi.
Były przywódca Stratovarius właśnie oddaje w nasze ręce dowodzone przez siebie kolejne wcielenie Avalon. Tym razem pośród tradycyjnie na każdą płytę zapraszanych gości, gwiazdy o mniejszej sile rażenia. Zamiast nazwisk, pokroju Fabio Lione (tego od wielu odmian Rhapsody), Floor Jansen (obecnie chyba zbyt mocno pochłoniętej mozołem w Nightwish), bądź szukającego roboty w dobrej hucie, a wciąż nieotrząśniętego po odejściu z Helloween, Michaela Kiske, musimy zadowolić się jedynie solidnymi wyrobnikami, w osobach: Todda Michaela Halla (Riot V), Eduarda Hovinga (ex-Elegy) czy Mariangeli Demurtas (Tristania). Jednak na poczet ewentualnego sukcesu, Tolkkiemu do współpracy udało namówić się jeszcze utytułowane gardło z Savatage, czyli Zachary'ego Stevensa oraz atrakcyjną w każdej muzycznej konfiguracji Annekę Van Giersbergem (ex-głos The Gathering).
"Return To Eden" jest trzecim tworem Avalon i niestety brzmi jak trzecie parzenie. Tym samym, nie dostarcza smaku, ni większej przyjemności. Szef całego tego przedsięwzięcia kompozycyjną mierność nadrabia już tylko solidnym rzemiosłem, bowiem polotu w tym tyle, co wdzięku w liniach wzorniczych aut koncernu Daewoo. Niestety, gdy się niegdyś współtworzyło ze Stratovariusami memorabilie, jak "Visions" czy "Destiny", to obecne dokonania Tolkkiego wyraźnie wykazują estetyczną niemoc. Szkoda, że dawna klasa tego szanowanego w światku hard'n'heavy wymiatacza obecnie zjechała do piwnicy. Niegdyś każda płyta podpisana jego nazwiskiem gwarantowała przynajmniej kilka nieprzespanych nocy, teraz zaś wystarczy leżak w jakimś wyszabrowanym po ostatnią śliwkę sadzie.
Nie ma w tej muzyce nic, co zechcemy zapamiętać. Żadna melodia nie uwiedzie metalowego ucha, nie zatrzepocze listkiem rajskiej jabłoni, wodząc na pokuszenie. Temu albumowi doskwiera przesadna spójność. Jak widać, niekiedy i ona potrafi być pejoratywem. Czyżby więc za plecami Tolkkiego wyrósł duży krater, przez który wyciekają jego dawne dobre pomysły?. I czy zatem ta pozbawiona pierwiastka wyjątkowości płyta skrywa w sobie jednak jakieś skarby? Na pewno brak jej przynajmniej jednego Świętego Graala, ale możliwym przyjemne zawieszenie ucha nad obiema utrzymanymi w średnich tempach metalurgiami wyśpiewanymi przez Anneke Van Giersbergen ("Hear My Call" oraz "We Are The Ones") oraz podaną na pianino, smyczki, dostojną electric-gitarę oraz zabarwioną elegijnym śpiewem Mariangeli Demurtas balladę "Godsend". Mariangeli przypadł jeszcze zaszczyt zaśpiewania w fajnej usymfonicznionej, a niekiedy perkusyjno-gitarowej galopadzie "Guiding Star". Piosence godnej dawnego polotu Tolkkiego, jednocześnie zamykającej całość. I tyle, na pozostałym obszarze nic już po mnie.
Panie Tolkki, trza było pójść za pomysłem Arjena Lucassena i nagrać całą płytę z ex-Gathering'ową Anneką, a sympatycznej Mariangeli przydzielić rolę pierwszej jej asekurantki. A tak, cztery numery do salonu, reszta na lawetę.
Z nieukrywaną przykrością przyszło mi nawrzucać cenionemu I-ligowemu gitarzyście, który jednak tym razem zrealizował zaledwie III-ligową płytę. Miał być moździerz, a otrzymaliśmy repertuarową watą. Jeśli tak ma wyglądać tytułowy "powrót do raju", tym chętniej polecę na spotkanie z Lucyferem.
Andrzej Masłowski
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"