poniedziałek, 16 lipca 2018

nic specjalnego

Mój kumpel Katarinhio podczas wczorajszego Nawiedzonego - na wysokości słuchania Out Of Focus - zareagował: "starzejesz się, skoro haczysz o jazz...". A ja przecież niemal nie używam dżezu. Chyba, że mnie czymś zaskoczy lub zaczaruje. Podtrzymuję, nie lubię popierdzielonej i niezrozumiałej muzyki. Jednak, gdy dżez-rockują tacy Colosseum, albo subtelnie i melodyjnie nadaje Jerzy Milian, to jak najbardziej jestem na tak. Poza tym, stricte jazz, taki bez odrobiny rocka, bywa nudny, jak ludzie przy nim ślęczący. I wcale nie twierdzę, że muszę mieć rację. Jedynie Peter niedawno zadeklarował, że zawsze się ze mną zgadza. Chyba, że idzie o kwestie, z którymi się nie zgadza.
Od jutra koniec z domowymi obiadami. Przez najbliższy tydzień liczę na kuchnię niezdrową i wysokokaloryczną. Bez żadnych cholernych surówek czy innej niepotrzebnej trawy. I niech mi tylko ktoś do kebabu nawrzuca paskudztwa, to wszystko wyląduje za jego kołnierzem. Podaję przepis na kebab (vide kebap): chrupiąca bułka, trzy rodzaje sosów, jeden do posmarowania wnętrza bułki, po czym nieposkąpiona ilość wołowiny, na to dwa sosy: czosnkowy oraz jakiś krwisty i odpowiednio ostry. Na czub mięsiwa nie więcej, jak pięć plastrów surowego ogórka, po czym ponownie kapka sosu, plus prażona cebula. I nic innego. Reszta won! Niech nikt nie waży się sprofanować utęsknionej bułeczki żadnymi burakami, kapustami, kukurydzą, a nawet dającym się zaakceptować pomidorem. Po takim instruktażu usłyszałem niegdyś w Niechorzu: zapraszam pana od nietypowego kebaba. Nietypowego?
Wczoraj Żonka dogodziła mi tradycyjnym schabowym. Takim na pół solidnej patelni. Do tego pyry i gotowana fasola. Fasola raczej dla ozdoby, bo i tak w całości dzielę się nią z moją czworonożną Zuleczką. Najcudowniejszą istotą, tylko przez pomyłkę natury wbitą w krótkożywotną psią skórę.
No właśnie: schabowy. Powróćmy do niego...  Kotlet rozbudził mój apetyt, a skończył się przeraźliwie przedwcześnie. Poszedłem po dokładkę, lecz na pyry już się nie załapałem. No więc, drugiego kotleta załadowałem na pajdę chleba, i powróciły wspomnienia. Tak zwane: smaki dzieciństwa. Zakładowe wyprawy autokarem z Instytutu mojego Taty do lasu, no i prowiant właśnie w takiej postaci. Ach, zatęskniło mi się do zapachu lasu i do pory obiadowej, kiedy to z dużego kosza rozdawano podwójnie złożoną pajdę chleba ze schaboszczakiem pomiędzy. Czegoś takiego w restauracjach nie podają, bo i po co, skoro dzisiejsze młodziaki jadają płatki owsiane zalane mlekiem, podczas gdy ich staruszkowie głupa rżną na fitnessach, objadając się kiełkami, popijając to wszystko beznamiętną wodą niegazowaną. Cóż, w ich przypadku życie traci sens.
I znów przypomina mi się kolejny, tym razem restauracyjny wątek z pewnego epizodu z udziałem porucznika Columbo. A nawet dwa. Na początek fajna sytuacja, gdy porucznik zostaje zaproszony do pewnej restauracji, oczywiście w międzyczasie właśnie harując nad kolejną sprawą. W restauracji nie ma jego ulubionego chili z krakersami, jednak obsługa obiecuje coś z tym zrobić. Trzask prask, i jest chili. Porucznik zapewnia, że wspaniałe, przy okazji powołując się na policyjną instytucję, że jednak zapłaci za siebie, bo przecież zostanie mu zwrócone z funduszu. Columbo mało zarabia, więc nie ma świadomości cen w lokalach, które stoją ponad rangą przydrożnych barów. Ambitnie jednak uprasza kelnera o podsumowanie. Czyni to jednak z dala od parki, z którą przed chwilą konsumował. Kelner przynosi rachunek. Porucznik przygląda mu się, po chwili łapie za czoło, wreszcie nieśmiało, lecz stanowczym tonem zwraca się do kelnera: przepraszam, sześć dolarów? !!! Kelner widząc zbulwersowanie Columbo przygląda się zapisanemu wyrokowi na rachunku, po czym z ulgą na twarzy dostrzega coś, co przez moment również sprawi ulgę porucznikowi, korygując: "och, przepraszam, sześć pięćdziesiąt, zapomniałem dopisać napoju". Tu muszę dodać, że za tę kwotę Columbo zjadłby ze cztery porcje w swoim ulubionym barze.
Pan w wymiętolonym prochowcu i z obowiązkowo przygaszonym cygarem w dłoni jest uczciwym facetem, niestety przez to wiecznie zarabiającym za mało. Kocha jednak swoją robotę, i choć niekiedy proponuje mu się jej zamianę, oferując parokrotnie lepsze uposażenie, zawsze odmawia. Przez to na nic go nie stać, ale jest mu z tym dobrze. To tak trochę, jak u mnie.
Columbo zaproszony do innej restauracji, już w innym odcinku, zagląda do menu, jednak jego zakłopotanie wzrasta, gdy nie widzi w nim cen. Jako skromny facet, nie poczuwa się nadwyrężać budżetu nawet kogoś, kto mógłby każdego miesiąca wyjechać z salonu najnowszym modelem Chevroleta. Lekko więc w rozmowie speszony, przechyla kartę menu ku gospodarzowi stolika, zauważając: "tu nie ma cen". W zamian usłyszy coś w rodzaju: ceny?, a po co? jeśli ich szukasz znaczy, że cię nie stać.
W jeszcze innym odcinku zabawnie zarysuje się scena, gdy Columbo wjeżdża przez bramkę, lecz musi na moment przystanąć, celem wylegitymowania. Zblazowany umundurowany wartownik z niesmakiem spogląda na jego rozklekotanego Peugeota, po czym z goryczą zapytuje Columbo: "nie myślał pan o jakimś innym aucie?", na co Columbo błyskawicznie: "mam drugi samochód, żona nim jeździ, też nic specjalnego".







Andrzej Masłowski
 

"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"