wtorek, 31 lipca 2018

w żarzystych słonecznych promieniach

Straszą upałami, oj straszą. Zawsze w tej kwestii specjalistką lśniła Justyna Pochanke, lecz obecnie to już istna plaga. Media prześcigają się w odbieraniu nam radowania się pełnią lata. Uczynią wszystko, byśmy zatęsknili za jesienią, zaś zimą wymuszą miłość do upragnionego lata. Bij, zabij, nie pojmę.
Jest gorąco, a będzie jeszcze goręcej. Kto nie musi, niech nie wychodzi z domu - słychać zewsząd. Coś czuję, że na dobitkę brakuje tylko nieurodzajów. W tym roku ominęły nas powodzie, więc aby podbić ceny, stanie na suszy. Tradycyjnie agronomów przykładnie się ograbi, a lud utwierdzi w przekonaniu, że ceny takie, bo chłop chytry jest.
A ja się cieszę napęczniałym latem i w nosie wszystko mam. Jest cudownie. Jedyną wadą, brak kąpieliska w robocie. Na dodatek jeszcze sam szef od rana suszy. Co ty masz na sobie? - zapytał wskazując palcem na t-shirt Nawiedzonego Studia. W jego oczach zarysowała się tradycyjna nieznajomość tematu. Owe wprasowane w czerń "Nawiedzone Studio" stanowi za szczególne miejsce na mapie tego świata - odparłem. Szef jeszcze przez chwilę popatrzył, po chwili wzdrygnął ramionami, wreszcie odwrócił na pięcie, pozostawiając po sobie zapach niedrogiej wody toaletowej. Skąd takie cielę na niedzielę ma wiedzieć, cóż to Nawiedzone Studio?
Dobrze mi w Tomkowej koszulce. Stała się nie tylko faworyzowanym wakacyjnym wdziankiem, ale i po Poznaniu stąpam w niej z podniesionym czołem i lekko zadartym nosem.
Przed kilkoma dniami odwiedziłem dział płytowy Saturna. Do zapłaty wybrałem kilka diabolicznych okładek, co również dostrzegła pani przy kasie: "już same okładki budzą przerażenie" - usłyszałem podczas wymiany banknotów na kilka blaszaków lekkiej gramatury. A mnie raczej przeraża popularność niewiarygodnie rozdmuchanego "męskiego grania". Męskiego? Co w tym męskiego? Męskim graniem można nazwać Motörhead, natomiast te wszystkie Zalewskie, Kortezy i Podsiadły, to popierdółki jakieś. Kampania Żywiec każdego roku zbija kupę szmalu na krajowym kompoście. To też sztuka - przyznaję. Bo przecież zakup biletu na którykolwiek z cotygodniowych koncertów zakrawa o cud. W kuluarach słychać zaś: my wiemy, że to gówno, ale się sprzedaje, więc jest z czego żyć. No właśnie, na tym to niestety polega. Większość majorsów już dawno ideami wybrukowało szalety, a z nabitych w kabzę pokryło marmurem swe gabinety.
Słucham na przemian wszystkich płyt Maanamu. Po stracie Kory wiele z nich rzuca inny cień. Uświadamiam sobie ponadto, że wraz z odejściem do krainy ciemni i głuszy Kory, a kilka lat wcześniej Marka Jackowskiego, już nigdy nie dojdzie do reaktywacji lubianej grupy. Ten rozdział zostaje zamknięty raz na zawsze.
Miałem nadzieję, że Kora wyzdrowieje, ach... trudno się pozbierać po tym wszystkim.
Na rządowym TVP Rozrywka obejrzałem niedługi dokument o Czerwonych Gitarach. Ciekawy, lecz w moim odczuciu niewyczerpujący tematu.
Nigdy nie należałem do wielbicieli tych wszystkich naszych "kolorowych" (Czerwone Gitary, Niebiesko-Czarni, Czerwono-Czarni), lecz ujrzenie w kolorze, w dodatku na chwilę przed śmiercią samego Krzysztofa Klenczona, musiało zrobić wrażenie.
Obecne Czerwone Gitary, to raczej tribute band. Jedynym członkiem oryginalnego składu pozostał perkusista Jerzy Skrzypczyk. W ostatnich latach działał co prawda u jego boku jeszcze Jerzy Kossela, jednak jego niedawna śmierć również okryła ramką nazwisko tego zasłużonego dla grupy Artysty.
Polecam jednak obejrzenie tego filmu. Jerzy Skrzypczyk sporo opowiada, wyjaśnia, przy okazji dając szansę argumentacjom przynależności do zespołu muzykom młodszego pokolenia.







Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"






poniedziałek, 30 lipca 2018

"NAWIEDZONE STUDIO" - audycja z 29 lipca 2018 / Radio "Afera" - 98,6 FM Poznań




"NAWIEDZONE STUDIO"
niedziela 29 lipca 2018 - godz. 22.00 - 2.00
 
RADIO "AFERA", 98,6 FM (Poznań)
www.afera.com.pl 


realizacja: Szymon Dopierała
prowadzenie: Andrzej Masłowski







RUNNING WILD - "Riding The Storm - The Very Best Of The Noise Years 1983-1995" - (2016) - dobrze z początku czymś konkretnym przeczyścić głośniki.
- Walpurgis Night (The Sign Of Women's Fight) - {B'side single "Victim Of States Power", 1984, a także na niektórych edycjach longplaya "Gates Of Purgatory", 1984}

RUNNING WILD - "Under Jolly Roger" - (1987) - wspomnieniem dawnych wakacji spod pirackiej bandery.
- Under Jolly Roger
- Raise Your Fist

THE NIGHT FLIGHT ORCHESTRA - "Sometimes The World Ain't Enough" - (2018) - jak słychać, z każdą kolejną piosenką nie słabnie poziom płyty.
- Can't Be That Bad

FARGO - "Constellation" - (2018) - o tej płycie powiedziałem/napisałem już wszystko, teraz już tylko skupmy się na jej słuchaniu...
- Cross To Bear

GIOELI / CASTRONOVO - "Set The World On Fire" - (2018) - do tego spotkania musiało kiedyś dojść. Dwa różne głosy, jednak z tego samego muzycznego świata.
- Set The World On Fire
- Through
- Ride Of Your Life

CLIF MAGNESS - "Lucky Dog" - (2018) - nareszcie!, ile można tworzyć dla innych. Nareszcie ten ceniony w świecie kompozytor/producent zdziałał coś na własny użytek.
- Unbroken
- Like You
- Love Needs A Heart {with ROBIN BECK}

ELECTRIC LIGHT ORCHESTRA - "Time" - (1981) - w ramach piątkowego całkowitego zaćmienia księżyca. Wyjątkowego, bowiem wyjątkowo długiego. Następne takie dopiero w 2123 roku. Krótsze, już niebawem.
- Ticket To The Moon
- 21st Century Man

AXXIS - "Kingdom Of The Night" - (1989) - metalowcy też bywają księżycowi. Debiut Niemców należy do moich ulubionych albumów epoki 80's.
- The Moon

CREEDENCE CLEARWATER REVIVAL - "Green River" - (1969) - jednak księżyc w wydaniu Woodstock'owych CCR dostrzega napływ czegoś złego.
- Bad Moon Rising

KENT - "Hagnesta Hill" - (1999) - swedish edition - niby od lat znany mi album, jednak jego skandynawska twarz odsłania nowe oblicze.
- Music Non Stop

THE CARS - "Shake It Up" - (1981) - reedycja 2018 - genialni starzy The Cars. Ukazujące się od pewnego czasu reedycje ich albumów dają mi wiele radości.
- Since You're Gone
- Shake It Up
- Im Not The One

===================================
===================================


KORA 
(8.VI.1951 - 28.VII.2018)

kącik poświęcony Artystce




MAANAM - "Maanam" - (1981) - moje pokolenie kocha tę płytę - ja także.
- Szare Miraże
- Karuzela Marzeń
- Oddech Szczura

MAANAM - "Sie Ściemnia" - (1989) - bardzo niedoceniony album w czasach swych narodzin - także przeze mnie.
- For Your Love
- Caliope
- Bądź Taka Nie Bądź Taka - (gościnnie STANISŁAW SOJKA)

MAANAM - "Derwisz i Anioł" - (1991) - świetna płyta, ale by wyrazić taką opinię, też potrzebowałem kilku lat.
- Co Znaczą Te Słowa
- W Ciszy Nawet Kamień Rośnie

MAANAM - "Single" - (2005) - tytuł wszystko wyjaśnia, jednak nie wszystkie single bywały powszechnie dostępne, więc ową kompilacją można nadgonić stracony czas.
- Ty - Nie Ty - {strona B singla "Jesteśmy Ze Stali", 1986} - gościnnie na instrumentach klawiszowych GRZEGORZ CIECHOWSKI

===================================
===================================


KENNY ROGERS - "The Best Of" - (2009) - poniższymi piosenkami można udowodnić wielkie śpiewanie Kenny'ego, którego zazwyczaj u nas wbija się w kowbojskie buty.
- Lady - {nagranie z 1980 roku, kompozycja Lionel Richie}
- Desperado - {nagranie z 1977 roku, Eagles cover - oryginał w 1973 roku}
- We've Got Tonight - {with SHEENA EASTON} - {nagranie z 1983 roku, Bob Seger cover - oryginał w 1978 roku}
- Through The Years - {nagranie z 1981 roku}

MARILLION - "All One Tonight - Live At The Royal Albert Hall" - (2018) - najnowsze koncertowe wydawnictwo, choć równocześnie właśnie ukazują się także reedycje wielu innych, które dotąd można było nabywać jedynie za pośrednictwem strony marillion.com
- koncert z londyńskiego Royal Albert Hall, 13 października 2017 roku
- White Paper
- The New Kings

MAANAM - "Nocny Patrol" - (1983) - na dobranoc nie mogło być inaczej. Ponownie Kora, tym razem w słowach: "...gdy gniew rozsadza formy, a treść eksploduje...".
- Eksplozja





Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"




Nie moja linia, dlatego nie odjechałem z Rayem Wilsonem.

niedziela, 29 lipca 2018

prawdziwe tango

Jesteśmy świadkami pięknego lata, a przecież także dawno nie było wiosny, jak ta tegoroczna. Klimat się zmienia, już nie trzeba do Hiszpanii czy Włoch, a i Egiptowi możemy zagrać na nosie.
Wyszedłem na spacer z Zuleczką, pozostawiając pół kubka letniej kawy, po powrocie kawa nadal była letnia.
Wiosną i latem nikt nie powinien umierać, od tego jesień i zima. Życie powinno kończyć się wraz z nastaniem brzydkich pór roku. Kora kochała życie, z wszystkimi jego barwami, a to przestało dla niej grać w takim momencie. Niesprawiedliwe. Śmierć wyłoniła się, niczym ze słów Maanam'owskiej piosenki "Jedyne Prawdziwe Tango": "... śmierć spokojnie kaptur szyje, czai się w myślach, czai w słowach, cicha cierpliwa, zawsze gotowa...". Nie zagram jej dzisiaj, ale zagram kilka innych. Odpuściłem koncert Scorpions, na który miałem zaproszenie. Chcę być w Nawiedzonym Studio. Nie było mnie w ub.tygodniu, trochę się stęskniłem. Liczę, że docenicie Kochani Nawiedzonego, i nie nastawicie w tym czasie żadnej konkurencyjnej stacji. Niech uczynią to ci spoza naszego grona.
Posłuchałem kilku płyt starszego i nowszego Maanamu. Z niektórymi nie obcowałem długie lata, nawet z tymi najbardziej lubianymi. Do pamięci wskoczyło kilka młodzieńczych kadrów związanych z Korą, Markiem Jackowskim i resztą kompani. I nikt nie wymaże z mej pamięci chwil zakochiwania się w tym zespole, jak też pierwszych emocji z singlem "Szare Miraże", bądź przypieczętowania wielkości grupy na kinowym seansie "Wielkiej Majówki" - z młodziutkimi Zbigniewem Zamachowskim i Janem Piechocińskim. Ten pierwszy zagrał Rysia, którego ja, jak i moi rówieśnicy uwielbialiśmy. Jan Piechociński zaś był Julkiem - cwaniaczkiem, który bardzo pasował osobowością do jednego z moich ówczesnych dobrych kumpli, dzięki któremu nigdy nie brakowało dziewczęcego grona. Fajne czasy, którym towarzyszyła równie fajna muzyka. A Maanam byli tym czymś. I kto mi uwierzy przy całej mojej niechęci do tego współczesnego naszego siermiężnego rocka, że Maanam potrafiłem się zasłuchiwać, w konsekwencji czego, pierwszych kilka płyt poznałem na pamięć. Płyty: "Maanam", "O!" i "Nocny Patrol" biegały w kółko, ale ja też bardzo lubiłem "Mental Cut", bo wtedy co nieco działo się w moim życiu. Gdy ukazało się "Sie Ściemnia" ( tak tak, "sie", a nie "się" - w tym przypadku tak ma być), Maanam nie byli mi przez moment potrzebni, więc płytę doceniłem po latach. Podobnie jak "Derwisz i Anioł". Gdy się pojawila, stałem w innym miejscu, chłonąłem klimaty Tomka Beksińskiego, a on Maanamu nie grał. Choć wszyscy wiemy, że Beksku cholernie lubił debiut Maanamu. Lubił, choć w radio nie prezentował.
będziemy mieli z czego wybierać
Miałem wówczas w robocie taką Beatkę, przesympatyczną pulpecikowatą koleżankę, o anielskim głosie, która w kimś się zadurzyła, a jedyną muzyką, która jej kolorowała świat, była ta z "Derwisz i Anioł". Beatka namawiała mnie do nowego oblicza Kory i Maanamu, ale mnie coś z początku nie wchodziło. Wolałem te wszystkie Marilliony i Pendragony, więc "Derwisz i Anioł" doceniałem, gdy Kora zmieniła oblicze na łagodniejsze, za przyczynkiem płyty "Róża". Ludzie na jej punkcie oszaleli, a ja byłem rozczarowany, że taka do niedawna alternatywna gościara, teraz śpiewa jakieś miłosne piosneczki.
Jeszcze na moment przeskoczę do Julka, vide Karola, czyli Jana Piechocińskiego... otóż przed laty usiadłem w jednej z niechorskich kawiarenek, tuż przy zajmowanym przez Aktora stoliku. Nie miałem jednak odwagi zagadać. Facet był na wakacjach, na co mu więc rozmowa z jakimś wczasowiczem. Trochę po latach żałuję, że się przynajmniej nie ukłoniłem, tym bardziej, że kilka razy mieliśmy nawet kontakt wzrokowy.
A co do Maanamu... cholerka, tak widać miałem pisane, że w epoce 80's, czyli w latach świetności polskiego rocka, byłem na Kombi, Izie Trojanowskiej ze Stalowym Bagażem, TSA, Exodusie czy Perfect'cie, a na Maanam nigdy nie dotarłem. Nawet w latach późniejszych, gdy nadrobiłem zaległości z Lady Pank, Budką Suflera czy SBB, też się nie udało. 
Wiem, że wakacje, mam jednak nadzieję spędzić tę wieczoro-noc właśnie Szanownym Państwem. Postaram się nie zawieść.

P.S. dopisano ok. godziny 14-tej.
Właśnie dowiaduję się o śmierci Tomasza Stańko. A więc, pozwólcie Drodzy Państwo, że się ośmielę: "...bo do tanga trzeba dwojga, tak ten świat złożony jest...".
9 maja 2015 roku zagościliśmy z moją Mundi na Jego koncercie. Do poczytania pod tym linkiem:
https://blognawiedzonego.blogspot.com/search?q=tomasz+sta%C5%84ko






Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"



nieopodal domu takie oto śliwy mirabelki
o, tu nawet więcej


sobota, 28 lipca 2018

nie żyje KORA (8.VI.1951 - 28.VII.2018)

Przybiła mnie wieść o śmierci Kory. I nie wstydzę się kilku za Nią łez.
Była ważną postacią mego młodzieńczego życia. W ogóle Maanam byli jednym z najistotniejszych zespołów tamtych lat.
Gdyby nie Maanam, gdyby nie Kora, na pewno wielu spraw bym nie dostrzegł. Zapewne dłużej bym rozwijał swą wrażliwość, i na pewno nie byłaby ona kompletna.
Niezwykle delikatną i czującą życie osobą była Olga Jackowska, Kora Sipowicz, czy jak kto woli, po prostu Kora.
Być może na podstawie tego bloga, jak też Nawiedzonego Studia, Szanowni Państwo nigdy nie wyczuliście mojej sympatii do tej Wielkiej Artystki, lecz nie zawsze w prozie życia znajdujemy okazje, by wyrażać osobiste sympatie względem ludzi cenionych. Niestety najczęściej takowe powstają dopiero w takich okolicznościach.
Myślę, że dzisiejszy poranek zasmucił wielu z nas. Nawet jeśli różnie postrzegaliśmy Korę. Przyznam, że późniejsze dokonania Kory i Maanamu bywały mi raczej obojętne, choć zapewne wciąż zasługiwały na poklask. Jednak Maanam, od pierwszego Wifon'owskiego longplaya, aż po "Derwisz i Anioł", uważam za wspaniały, natomiast w ogóle pierwsze trzy albumy, wręcz za wybitne - bez cienia przesady.
Lubiłem Jej słuchać, nie tylko śpiewającej, ale też tego, co i o czym mówiła. Liczyłem się z jej zdaniem, a i mogłem jeść łyżkami jej piękny akcent i na wysokim poziomie polszczyznę. Tak tak, Kora nigdy nie zaśmiecała języka. Pod tym względem, była wręcz poetycka.
Przyklaskiwałem Jej, jak też jej partnerowi Kamilowi Sipowiczowi, w walce o złagodzenie praw aborcyjnych, jak też legalizacji marihuany. Ale nie tylko, w wielu innych kwestiach również często przybijałem przysłowiową piątkę.
Wiem, mam jej muzykę, której w każdej chwili mogę posłuchać, jednak świadomość z nią obcowania w odosobnieniu, będzie ciążyć na sercu.
Rankiem w TVN zapodano jedną z najładniejszych piosenek Maanamu okresu połowy lat dziewięćdziesiątych, która idzie tak: "... przyszłam na świat po to, aby kochać Ciebie, Ty jesteś moim słońcem, a ja twoim niebem...". Dla mnie Kora byłaś tak promiennym słońcem, jak piękno dzisiejszego dnia. Również od siebie przytoczę słowa innej piosenki Maanam, którą znajdziemy na tym samym albumie "Łóżko": "... mówią, że miłość mieszka w niebie, ale bez bólu, to by nie było życia...".
Dzięki Kora za wszystkie pozostawione skarby, a teraz brnij do świata lepszego...





Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"





czwartek, 26 lipca 2018

JERZY MILIAN - "Orkiestra Rozrywkowa PR i TV w Katowicach - 1975-1977 - Dyryguje Jerzy Milian" - (2018) - reedycja









JERZY MILIAN
"Orkiestra Rozrywkowa PR i TV w Katowicach - 1975-1977 - Dyryguje Jerzy Milian"
(WARNER MUSIC POLAND)

****






Odnoszę wrażenie, iż w ostatnich kilku latach wydano więcej płyt zmarłemu niedawno Jerzemu Milianowi, niż w najbardziej aktywnej dla niego epoce. Jeszcze nie ostygło "przed chwilą" opublikowane CD firmy GAD Records "Pretekst.", a już na pojedynczym kompakcie wyrosła reedycja dwóch albumów Mistrza: "Jerzy Milian Orkiestra Rozrywkowa PRiTV w Katowicach" (1975) oraz "Orkiestra Rozrywkowa PRiTV w Katowicach Dyrygent: Jerzy Milian" (1977). Tytuły ich być może mało wyszukane, jednak muzyka w dużej mierze wyborna. Przy czym należy dostrzec, że pierwszy z nich pojawił się także nieco wcześniej na samodzielnym wznowieniu winylowym. Ciekawe czasy nastały, obecnie ta muzyka przeżywa swoisty renesans, podczas gdy za moich szczenięcych lat przeceniano ją niemal w każdej osiedlowej księgarni. Dotyczy to także niektórych tytułów po latach docenionych Novi Singers lub niektórych numerów z serii Polish Jazz. Ale to dobrze, bo i ja przez ten czas również dojrzałem do twórczości Jerzego Miliana.
Dla przypomnienia; Jerzy Milian - muzyk jazzowy, do tego artysta malarz. Może dlatego tak potrafił malować nutami. Urodzony, i w dużej mierze wykształcony w mym rodzinnym Poznaniu, choć perfekcyjnie dokształcony już na studiach w Berlinie.
Wydanemu właśnie CD Warner Music Poland należy poszukać zaszczytnego miejsca w domowej płytotece, z koniecznym dopiskiem: Szanujmy wspomnienia, czyli cudze chwalicie, swego nie znacie.
Nie twierdzę, że bezkrytycznie chłonę wszystkie wizje Miliana, albowiem z zawartych tu 24 kompozycji, odrzuciłbym tych kilka mniej nostalgiczno-refleksyjnych. Jednak, gdy Maestro już wespnie się na odpowiednią częstotliwość, to...
Nie muszę tej płyty polecać wszelakim specjalistom od scratch'owania, ci już wiele lat temu powycinali z niej co cenniejsze fragmenty na użytek bywalców hipsterskich klubów. Zresztą, muzyki Miliana najlepiej posłuchać w takiej formule, w jakiej przyszła na świat. Bez upiększeń, unowocześnień, wycinków, strzępów, remiksów, czy tym podobnych ingerencji. Tak tak, wiem, że to jazz, a ja przecież taki zadeklarowany fanatyk rocka, niemniej stawiam przekonanie, iż nawet jeszcze więksi rockowi ortodoksi znajdą tutaj wiele dla siebie. Przede wszystkim, już choćby samo instrumentarium, które niejednokrotnie z chęcią aprobowali nawet najwięksi twórcy rocka. Dlatego proszę posłuchać tej bardzo melodyjnej, choć zarazem niebanalnej muzyki, na której czele wibrafonista Jerzy Milian, plus równie dźwiękowo namacalni: Piotr Kałużny przy fortepianie, Jerzy Jarosik - grający na flecie, niczym Jethro Tull'owski Ian Anderson, ponadto Mieczysław Dancewicz na altówce, oraz wokalizujący tandem: Teresa Sikora i Jan Opyrchał. Jeśli ktoś lubi "beztekstowe" śpiewanie, w rodzaju Novi Singers czy Urszuli Dudziak, pokocha tę płytę/płyty bezlitośnie.
Ze szczególnym naciskiem polecam materiał z longplaya wydanego pierwotnie w 1975 roku (o numerze katalogowym Polskich Nagrań, SX 1278). Już od inicjującego go nagrania "Wśród Pampasów" wiemy, że będzie dobrze, a może nawet jeszcze lepiej. Fuzja symfonii, plus wokalizy, do tego indywidualne popisy wyżej wymienionych muzyków, dają powabny efekt, bez najmniejszej opryszczki.
W tej muzyce bywa rozmarzenie, refleksyjnie, by ni stąd, ni zowąd rozwinęły się nuty pełne optymizmu. Otrzymujemy więc pełen wachlarz nastrojów, który w dużym stopniu idealnie korespondowałby ze sztuką filmową, bądź kadrami naszej wyobraźni. 
Wspomniałem o Jethro Tull'owym tonie niektórych kompozycji, proszę więc sprawdzić wiarygodność mych słów, choćby na sprawą "Czasem Bez Tercji" lub "Szklana Pryzma", przy okazji nie gubiąc po drodze innych okazałych fragmentów, co "Gacek", "Street 2000" i jeszcze kilku innych.
Trzeba mieć tę płytę, koniecznie. Warto się pospieszyć, takie reedycje nie trwają wieczne. Jednocześnie mała dygresja; przesłuchujmy płyty zaraz po nabyciu. Niech przestrogą będzie pierwszy nakład winylowej reedycji płyty SX 1278, który okazał się wadliwy. Nie warto więc kupować z myślą o postawieniu na półce, ponieważ album kultowy i od lat jakby znajomy, naprawdę dobrze go od razu przesłuchać.







Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"





AMANDA SOMERVILLE'S TRILLIUM - "Tectonic" - (2018) -








AMANDA SOMERVILLE'S TRILLIUM
"Tectonic"
(FRONTIERS RECORDS)

**





Wokalnie wszechstronnie utalentowana (od sopranu, aż po burzy grzmot) Amanda Somerville, dotąd współpracująca m.in z grupami Avantasia czy Kamelot, zyskała mą sympatię dwoma albumami nagranymi z byłym, a i na swój sposób także aktualnym wokalistą Helloween, Michaelem Kiske. Jednak to tylko skrawek działalności, albowiem Amerykanka na co dzień jawi się nauczycielką śpiewu, a i preferując symfoniczno/dark-gothic-metalowy styl, od pewnego czasu również uprawia wokalne pole w dowodzonej przez siebie formacji Trillium. Właśnie ukazała się druga płyta, której dostrzegalną zmianą brak osoby Saschy Paetha (m.in. także współpracownika Rhapsody Of Fire czy Edguy). Niestety jego absencja bywa dokuczliwa dla całej płyty "Tectonic". Nie każdy wszak odbierając od losu talent musi stać się Mozartem. Amanda Somerville jest tego dotkliwym przykładem. Mieć głos, nie znaczy tłuc nim szklanych żyrandoli.
Oczywiście nasza bohaterka śpiewa więcej niż poprawnie, jednak w ostatecznym rozrachunku brak jej "tego czegoś". A "to coś", zwie się czarem. Takowy posiadają Ailyn lub Sharon Den Adel, natomiast Amanda Somerville tylko płynnie włada do bólu perfekcyjnym warsztatem. Jej samej, jak też zgromadzonym tu dziesięciu kompozycjom, brakuje wieczystej siły. Na "Tectonic" nie znajdziemy piosenek, do których po latach zatęsknimy. Nawet najlepszym albumowym fragmentom ("Hit Me", "Fighting Fate" oraz balladzie "Eternal Spring") daleko do wzorcowych dzieł gatunkowych tuzów, co Within Temptation, Sirenia lub Nightwish. A jeśli w pamięci dźwigamy wartość albumów, pokroju: Sirenia "The Enigma Of Life", Within Temptation "The Unforgiving", Lunatica "The Edge Of Infinity", bądź Lana Lane "Queen Of The Ocean", to takie "Tectonic" odpada już w samych przedbiegach.



 


Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"



najazd szwedzki

Wczoraj odwiedzili mnie Agnieszka z Szjelem. Przybyli ze szwedzkiej ziemi, gdzie mieszkają od lat. Cieszę się, że po zgubieniu numerów telefonów jakimś trafem odnowiliśmy kontakty.
Na poprzednie spotkanie przywieźli mi najnowszą płytę Kent. Dzieło, które przecież ostatecznie zamknęło zespołowy rozdział.
Agnieszka dostrzegając moją sympatię do Kent postanowiła uzupełnić kolekcję o brakujące tytuły, a więc z Szjelem tym razem dowieźli ich aż cztery.
Otrzymałem pierwsze dwa albumy, których dotąd nigdy nie słyszałem, plus szwedzkojęzyczne wersje "Isola" oraz "Hagnesta Hill" - ich anglo odpowiedniki posiadam od zawsze. Ależ niespodzianka. Teraz zanosi się na odkrywanie dobrze znanej muzyki, co dotyczy "Isola" i "Hagnesta Hill", a po pierwszych dwóch dziełach spodziewam się dreszczy.
Będzie mi bardzo przyjemnie wspólnie z Państwem posłuchać muzyki lubianego zespołu w języku naszych potopowych najeźdźców.
Na Sundance TV obejrzałem grubo ponad godzinny dokument "Sex And Broadcasting", o działającej w New Jersey rozgłośni radiowej WFMU. O jej ambicjach, niemałej popularności, ale i o borykających problemach. Ta 60-letnia stacja utrzymywana z datków zwolenników i nielicznych sponsorów, nie mając żadnego poparcia w branży, niejednokrotnie potrafiła się wznosić siłą ducha. Wznosić, ale też upadać. Nienależąca do żadnej korporacji, zdatna tylko na siebie, zmuszona każdego dnia walczyć o byt. Fajnie popatrzeć na prawdziwych pasjonatów, którym niejednokrotnie przyszło ostro zaciskać pasa, a jednak nieprzerwanie podążali za głosem sumienia. Chylę czoła przed ludźmi ideowcami, którzy stawiają zaporę losowym przeciwnościom. Zrozumieją to jednak tylko ci, którzy w imię pasji niejednokrotnie miewali pusty żołądek, a który to z kolei bywa boiskiem diabła.
Długi czas nie miałem okazji uruchomić telewizora. I żałuję, że podkusiło mnie przyjrzeć się wypowiedzi marszałka Karczewskiego, który dobrotliwie zapewnił, że nie podda karze senatorów PiS, którzy zagłosowali za prezydentem Dudą - w sprawie już obalonego referendum dotyczącym zmian konstytucyjnych. Rozbawiło mnie, gdy pan Karczewski oświadczył, że w przeciwieństwie do PO, PiS są partią demokratyczną :-) Panie Karczewski, polecam lek na łajdactwo, być może w końcu wyrośnie panu i pańskim koleżankom/kolegom sumienie.






Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"






środa, 25 lipca 2018

yhy

Zastanawiam się, jak to jest z tymi dziewczynami i chłopakami. W czym tkwią różnice, poza wiadomymi. Przydarza mi się raz po raz kliknąć jeden czy drugi facebookowy profil koleżanek, i niemal zawsze pod ich profilowymi zdjęciami wpisy, typu: "piękna", "śliczna", "słodka"... Pojmuję, że faceci mogliby komplementować ładne koleżanki, ale żeby baba babę. Dlaczego mnie koledzy nigdy nie zasuną: "ale śliczny", "piękny jesteś", czy czegokolwiek w tym tonie. Wcale nie pragnę, by całowali na powitanie, ale żem piękny, byłoby milutko usłyszeć.
My faceci jednak naprawdę jesteśmy gruboskórni. Nie prawimy wzajemnie kobiecych komplementów, nawet jeśli niejeden chętnie na klatę przyjąłby po nocnej libacji i tuż po podniesieniu porannych powiek: "Zdzichu, ależ ty piękny jesteś". I oby jeszcze te słowa naprawdę płynęły prosto z serca.
Właśnie nie dalej jak dzisiaj przyjąłem do grona znajomych rzeczywiście ładną dziewczynę, po czym zajrzałem na wpisy pod jej buźką, stąd też moja inspiracja.
Faceci i kobiety to yin i yang. My czarnuchy, one krystalicznie białe. Uzupełniamy się, ponieważ nie mamy innego wyjścia. O ile więc dziewczyny wzajemnie się przytulają, o tyle faceciarski komplement przeważnie opływa milczeniem, bądź czymś w rodzaju wystękanego: "yhy". Przykład? Proszę bardzo. Niedawno - w pewnym kulinarnym kontekście - podczas samczego spotkania zarzuciłem: "dzięki, więcej już nie zjem, spójrzcie na mnie, jak ja wyglądam". W żeńskim gronie zapewne padłoby: daj spokój Dżesika, przecież wyglądasz świetnie, jaka ty gruba, zwariowałaś. W moim przypadku dostąpiłem: "yhy".






Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"




wtorek, 24 lipca 2018

rejs

Przed południem przedostałem się do serca Poznania - tak na powitanie. Myślałem, że ono mocniej zabije. Nic z tego, ledwie tykało. Wszyscy kanikułują.
Dostałem propozycję wyjazdu na niedzielny koncert Scorpions. Hmmm, wytrzymalibyście Kochani bez jeszcze jednego wspólnego spotkania?
Miło było wczoraj po tygodniu uruchomić domowy sprzęt. Posłuchałem kilku płyt, w tym zakupionej przed dwoma laty reedycji Alison Moyet "Hoodoo". Poza nielicznymi fragmentami, nigdy nie lubiłem tego albumu. I nic się nie zmieniło. Teraz wiem, dlaczego z posłuchaniem najnowszego wydania zwlekałem tyle czasu.
Morduchna Zuleczka wycałowała nas z Żonką do ostatniego skrawka suchej skóry. Po czym strzeliła foszka, odwróciła się na piętce/łapce i pokazała zad. Położyła się w przedpokoju i do późnowieczornego spaceru nawet nie hauknęła. Słusznie, nie zabraliśmy jej na wakacje, więc... Na jej miejscu takich państwa ugryzłbym w dupsko.
Przypomniało mi się jeszcze jedno dawne wakacyjne zdarzenie. Też znad morza, no bo i skąd? I ponownie w roli głównej Peter, plus ja. Ten Peter od gazetki "sekstra".
Także panował gorąc i powiewne nastroje. Nie pamiętam szczegółów - zdarzenie miało miejsce ze dwie dekady temu - ale z jakiegoś powodu znaleźliśmy się w nielubianym przeze mnie Dziwnowie. Okropnie zatłoczonej, nieustawnej, niefunkcjonalnej, nieprzytulnej, no i w ogóle w niczym nieatrakcyjnej portowej miejscowości. Nie dziwię się Kalibabce, że prysnął stamtąd aż miło.
Dwa dziewczęta przypieczone na brąz, z wbitymi we włosach marynarskimi czapami, zaczepiły i zaproponowały quiz. Przeszliśmy pomyślnie, za co nagrodą wieczorny kurs statkiem po Bałtyku dla czterech osób. Kto z nami popłynął, nie przypomnę (chyba moja Żonka, plus ktoś jeszcze), lecz my z Peterem bawiliśmy się świetnie. No, może z lekkim dreszczykiem. Bowiem tylko do zachodu słońca było niczym kajakiem po śniętym jeziorze. Lecz, im ciemniej, tym skala Beauforta trzęsła. Zanim w oczy zajrzał strach, na stateczku furorę robił jego kapitan. My z Peterem twardziela ochrzciliśmy na własny użytek: bosmanem. Przypominał nam ojca Pippi Langstrumpf - jednej z moich ulubionych bohaterek dzieciństwa. Przypomnę, iż ta rudowłosa, o dwóch wystrzałowych kitkach dziewuszka, miała w sobie siłę Samsona, której nawet jej ojciec marynarz nie był w stanie sprostać. Pamiętna scena podnoszenia konia Alfonso na wyrwanych z zawiasów drzwiach. No więc, Bosman z Dziwnowa wyglądał na faceta, który także ma w domu swoją Pippi, i którą również widuje raz do roku, po czym tradycyjnie przegrywa z małolatą w mocowaniu na ręce.
To właśnie od owego Bosmana dowiedziałem się ciekawostki na temat zachodzącego słońca. Pięć minut od styku obwodu z taflą wody, po czym ognista gwiazda całkowicie chowa się za horyzontem.
Słońce podczas tamtego rejsu zaszło, gdy brnęliśmy łodzią wgłąb, a tu coraz ciemniej, chłodniej, wietrzniej, do tego zaczęło coraz mocniej kolebać. My zaś zamiast nawracać, wciąż dryfujemy na otwarte morze. Pomału zewsząd dobiegają zapytania, z gatunku: kapitanie, może będziemy wracać? Lecz Bosman tylko odgarnia przysłowiowe muchy, i gdy wszyscy właśnie pozakładali swetry oraz kurtki, on wciąż dzielnie boso stąpa po drewnianym pokładzie. Zapytaliśmy z Peterem: czy mu nie zimno? Z twardzielską pewnością odrzekł: zimno? ja to po Antarktydzie chadzałem bez butów. Później przez cały turnus używaliśmy sobie chichotami z faceta, że przy nas odegrał twardziela, a tuż po dotarciu na ląd od razu giry do michy z ciepłą wodą, plus kubek gorącej herbaty.
Powróćmy jeszcze do epicentrum tamtego kursu. W pewnej chwili Bosman ogłosił, że oto nastąpił ósmy stopień w skali Beauforta. Zaczęło jeszcze mocniej rzucać, a wiatr przechylał łódź coraz niebezpieczniej, w tym przesiewał rozszalałą wodę z jednej burty na drugą. Autentycznie poczułem się nieswojo. I chyba nie tylko ja, skoro większość turystów coraz mocniej ściskało swe dłonie. My z Peterem, zazwyczaj hardzi bohaterowie, ze wstydem przyznam: wymiękliśmy. Z każdą kolejną obijającą o nas falą pokornieliśmy. Przez moment zacząłem żałować wygranej. Jedynie Bosman kroczył na bosaka z lewej na prawo, kręcąc sterem i rzucając okiem na liczniki z pomiarami. Ale i on w pewnej chwili stwierdził, że pora wracać do portu. I chyba też w ducha kąciku odetchnął, gdy nas wszystkich bezpiecznie odstawił do wyokrętowania.







Andrzej Masłowski
 

"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"



Przed Starym Browarem takie oto chrząszcze...
...w samym zaś centrum handlowym letnio.
Na Św. Marcinie też życie spowolnione.
A i podobnie na Kościuszki od Fredry.
w "dziewiątce" też luz blues


i po wakacjach

nazbierałem tych kamieni
Blisko tydzień, a jak szybko minęło. Było intensywnie, ciekawie, przyjemnie, przyjacielsko. Dwa dni deszczowe i cztery słoneczne. Dla nas z Żonką jednak pogoda nie odgrywa nadrzędnej roli. My zawsze miewamy tyle pomysłów na nadmorskie wakacje, że każdy czas wykorzystujemy maksymalnie.
Czy uwierzycie drodzy Państwo, że przez tych kilka dni nie zjadłem nawet jednej kromki chleba? Nie trzeba było, tyle tam innych atrakcji. Chyba, że za chleb uznamy okazjonalne chrupkie pieczywo. Dlatego z wielką rozkoszą po powrocie do domu wsunąłem niemały kawał bagietki. W lodówce znalazłem jeszcze zapomnianą puszkę ryb w sosie pomidorowym, tym samym nadal byłem blisko morza.
Wróciliśmy z Żonką cali i zdrowi, choć tuż za Trzcianką zrobiło się gorąco, gdy przed auta maską przebiegła sarna. Beztrosko, zupełnie jakby przez cały czas była jeszcze w lesie. Piękne zwierzę. Dobrze, że nie było w pobliżu mojego kolegi łowczego.
Na pożegnanie ucałowałem morze jeszcze przed południem. Temperatura wody 20,5 stopnia, a powietrza 23 stopnie - choć odczuwalna 33. I na co mi Chorwacja, z tymi ich brzegami usłanymi w kamlotach oraz zasoloną wodą po skręt jelit?. Ale ok, ma być zagranica, więc w przyszłym roku prawdopodobnie Włochy - tak uradziliśmy z Żonką .
idealnie
Na pożegnalnej obiadowej tacce dorsz. Bardzo smaczny, choć tego od Rewińskiego z Kołobrzegu nie przebije nic. Miewa on tak powyginaną chrupiącą złocistą panierkę, że aż z podniecenia zęby drżą.
Jeszcze jedno spostrzeżenie. Coraz więcej dociera do nas Niemców i Skandynawów. Zawsze ich było nieco, lecz w tym roku zatrzęsienie. Bardzo dobrze, znaczy podoba im się. Ktoś powie: przyjeżdżają, bo tanio. Być może, ale chyba nikt nie pojedzie w okropne miejsce tylko z powodu atrakcyjnej ceny.
W ostatnich dniach zarzucałem zdjęciami. Miernej jakości, ale zawsze są. Obecne pokolenia w ogóle nie robią zdjęć. Nic po nich nie zostanie. Myślę tu o zdjęciach na papierze, które później trzymamy w klaserze, bowiem fotki zapisywane na pendrajwach, tak jakby ich nie było. O nich się nie pamięta, tym samym nie powraca, a najczęściej kasuje lub gubi. A ja lubię poprzewracać albumowe strony, podotykać fotki, powyciągać, przystanąć przy jednej lub drugiej, no i powspominać. Tego rytuału nigdy nie pokona żaden rzutnik czy inny automat.
Poniżej ostatnia porcja zdjęć z poniedziałku 23 lipca. Więcej nie będzie, obiecuję. Tym samym zamykam wrota do moich tegorocznych wakacji.






Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"



nie wszyscy przestrzegają
cóż za niebo
od rana tłumy
kartografia na każdym kroku
pomarzmy sobie, bo w lodówce już tylko wątrobianka z osiedlowej budki
spotkałem Złotą Rybkę
wszyscy mają tylko najlepszą
 prawdziwy przysmak mego dzieciństwa, lecz teraz nie znalazłem dla niego miejsca w brzuchu
jedno z wielu menu
eee tam, wybuchowe, to serwuję tylko ja

trudno przejść obojętnie
atrakcje dla gówniażerki
przechodziłem obok Białego Domu
Takiej zieleni będzie mi brakowało na moim dziedzińcu.

powrotne sporadyczne chmury...
... urocze
a to już pływak na jeziorze w Czaplinku
Jezioro w Czaplinku w bardzo mazurskim stylu.
Najurokliwsze jezioro na trasie Poznań-Morze Bałtyckie
Tu mamy jeszcze jego fragment
po drodze wiele bocianich gniazd
w drodze...
polskie drogi
Żona twierdzi, że benzyna w Poznaniu tańsza.

Przywiozłem na wspominek czar.