Przed kilkoma dniami za jednego wybuliłem 7,70 zł, dwa-trzy dni później było już osiem z groszami, a dzisiaj 10,21 zł (co stanowi ponad dwa euro za egzemplarz). Strach pomyśleć, co będzie, gdy do garnizonu wiosennych smaków dołączy jeszcze kilka innych z krzaka luksusów.
Winyle bezpiecznie grają sobie na 33 1/3 obrotów na minutę, zaś ceny popieprzają niczym z patefonicznych szelaków 78 RPM.
Wczorajsza wizyta w jednym z Empików trochę onieśmielająca. Na specjalnie wydzielonej półce nieco okazji. Wszystkie z nalepką "-60 %", co powoduje, że schodzimy np. z 65 złotych na 26. A sprawa poważna, bo w grę wchodzą choćby RollingStonesi i ich najnowsza podwójna edycja klasycznego albumu "Goats Head Soup". To ten z "Angie". Myślę, eeee biorę. Dla ładniejdszego opakowania oraz paru ekstra tracków. Wnet pojawia się dama z obsługi działu, która w moim kierunku: "dzień dobry". Oooo, skoro dziewczę łapie kontakt, wchodzę w to, i tak na wszelki wypadek upewniam się: "czy na serio od tej ceny mamy zjazd sześćdziesiąt procent?". -- "Oczywiście" - otrzymuję w zapewnieniu. Dziewuszka jednak wyrywa mi kompakt z dłoni i pędzi do komputera sprawdzić w systemie, czy na pewno wszystko gra. Szybko pada potwierdzenie: "26 złotych". I na tym byłby koniec tej historii, gdyby nie fakt, iż pełna energii ekspedientka dopuentowała zdarzenie zapytaniem: "a pan tego jeszcze nie ma?". Ożeż. No to jest cios. Tak mnie zamurowało, że nie wykrztusiłem nic na swoją obronę. Ale Wam, Drodzy Państwo, powinienem przedstawić dowód na istnienie wysłużonego egzemplarza w nawiedzonej kolekcji. I tutaj on właśnie w towarzystwie tego najświeższego, wciąż jeszcze zalakowanego.
a.m.