środa, 9 marca 2022

godzina przed zmrokiem

Naznaczone lockdownowym społecznym dystansem, będące lustrem obecnych czasów, a i wywalającym nasze ciemne tego okresu strony "Murder Machines" pokazuje, iż Marillion wciąż potrafią zaczarować. Ponad czterominutowa perełka w gąszczu suit nowego albumu. Lubię tak grającego Steve'a Rothery'ego. Jego melodramatyczne tańce po strunach jakże bliskie mojej wrażliwości. Odważne gitarowe harce w czasach "Seasons End" oraz "Holidays In Eden" czyniły mnie bezbronnym, i to jedne z tych chwil, których się nie zapomina. O tak, wolę u Marillion krótsze formy. Ich nierozwodnione piosenki, jakże korzystniejsze wobec kilku zacumowanych tu dłużyzn. Bo przecież takie "The Crow And The Nightingale", nasączone niekrzykliwym, jakby katedralnym chórem, i jeszcze doprawione harfą plus kwartetem smyczkowym, równie przepiękne. No i jeszcze ten jakże czytelny profil na jednej ze stron albumowej książeczki, tuż przy siedzącym na płocie kruku - to przecież "bird on a wire" Leonard Cohen, jak by nie interpretować. 

Nie mogę doczekać chwili, gdy oba te fragmenty doszlusują na moje niedzielne FM.
Zwróćcie też Drodzy Państwo uwagę na finałową suitę "Care". Konkretnie, na trzecią jej część - "Every Cell" - mrówki!
Przyglądam się całemu "An Hour Before It's Dark" bardzo uważnie. Było nie było, kiedyś Marillion to moi numero uno neo prog rocka. To zobowiązuje. Wspomnienia dobrze grają, nowa muzyka im w sukurs.

a.m.