czwartek, 17 marca 2022

jeszcze coś o Leszku ...

... bo nie wspomniałem o klopsikach. Jak mogłem przeoczyć. Uwielbiał mielone. To była chyba jego ulubiona obiadowa potrawa. Takie zaokrąglone kotleciki z tłuszczem, prosto z patelni. Jego Mama zawsze mu tak apetycznie je podawała, na deseczce do krojenia. Żonka pewnie też, ale tu nie bywałem świadkiem. Sprawy miały się w czasach, kiedy nie znaliśmy w naszej biednej Polsce tak oryginalnego podawania dań. Zazwyczaj inni koledzy odbierali obiady na zwyczajowych okrągłych, białych talerzach, a Leszek jadał po staropolsku, jak w certyfikowanej regionalnej gospodzie. Podobało mi się to bardzo. No i Leszek często miał ubaw, że odwiedzałem go w takiej porze, by też się załapać. Zupełnie, niczym bohater Miodowych Lat, Tadzio Norek, w domu najlepszego kumpla, Karola.
W okresie szkolnym Leszek miał śliczną psinkę. Cina jej było. Uwielbiałem stwora. Niestety kontakt z nią urwał się zaraz po mojej wyprowadzce z bloku. Z początku Leszek ochrzcił ją Prot. I tak było, dopóki mu nie powiedziałem, że to suczka. Niedoświadczony wcześniej w zwierzyńcu Leszek pomyślał, że to małe coś do siusiania to fifolek. Skąd miał chłopak wiedzieć? Ale wtedy uśmialiśmy się ostro. Cinka często bywała pretekstem do wspólnych spacerów. Z czasem doszło do rutyny, Leszek dryndał do moich drzwi, a ja po otwarciu tylko patrzę, jak na mnie czekają, więc w trampki i z nimi na spacer.
Dużo muzyki Wujaszek uzbierał. Miał na kompaktach w kilku szafkach oraz kredensowych gablotkach w różnych pokojach. Artystów, których lubił, starał się dopinać dyskografie, pozostałych wyłapywał co lepsze albumy. To gwarantowało dobrze poprowadzoną biblioteczkę, na której dumą stała regularnie pulsująca dioda w kartonowym wydaniu Pink Floyd "Pulse". To była wiecznie aktywna mrugająca lampka w oczku Leszka kolekcji. Co bateryjka traciła moc (po mniej więcej roku lub dwóch), zaraz ją wymieniał, i dalej pikało. I tak nieustannie od 1995 roku. Podtrzymywał życie tego wyjątkowo lubianego wydawnictwa, co ostatecznie imponowało chyba nie tylko mnie. Ale Leszek to także fascynacja II Wojną Światową. Znał się na tym niemal encyklopedycznie. Miał na półkach mnóstwo książek - wszystkie przeczytane! Interesowało go wszystko. Bo, choć ja też lubię ten okres historii, to jednak skupiam się na czynniku ludzkim, na psychice i postępowaniu, natomiast Leszek dodatkowo analizował bitwy, zgłębiał plany, strategie. Znał się na tym. I tutaj nie koniec jego pasji, bo przecież jeszcze ta najważniejsza - kolejnictwo. Było nie było, dumny był z ukończonego przy Fredry technikum, a potem z pracy w roli maszynisty na spalinówkach. Te lokomotywy cenił przede wszystkim. Elektrowozy nie miały u niego takiego poważania. Z czasem jednak Leszek zaniemógł zdrowotnie, no i los nie pozwolił mu kontynuować zawodu. Pozostało już tylko kochanie tego rzemiosła platoniczne. Myślę, że do końca życia marzył, by kiedyś jeszcze wejść na pokład.
W sobotę ostatnie pożegnanie. A potem już tylko to, co w pamięci. W niedzielę zagram nieco muzyki z Leszkiem kojarzonej.

a.m.