Wtorek, 29 marca 2022, Chorzów, Stadion Śląski
Polska - Szwecja 2:0
Polska, Biało-Czerwoni !!!
Nie wierzyłem. Dostałem po nosie. Dziękuję. Jedziemy na Mundial !!!
a.m.
na moim koncie: 1) NAWIEDZONE STUDIO (Radio Afera - 98,6 FM Poznań, także online) 2) USPOKOJENIE WIECZORNE (Radio Poznań - 100,9 FM Poznań, także online) 3) miesięcznik AUDIO VIDEO (ogólnopolskie) 4) ROCK PO WYROCKU (Radio Fan) 5) STRAŻNICY NOCY (Radio Fan) 6) Tygodnik MOTOR (ogólnopolskie) 7) GAZETA POZNAŃSKA / EXPRESS POZNAŃSKI (lokalne) 8) okazjonalnie RADIO MERKURY (lokalne) 9) METROPOLIA (ogólnopolskie)
Wtorek, 29 marca 2022, Chorzów, Stadion Śląski
Polska - Szwecja 2:0
Polska, Biało-Czerwoni !!!
Nie wierzyłem. Dostałem po nosie. Dziękuję. Jedziemy na Mundial !!!
a.m.
Zastanawiające, czy naprawdę kogokolwiek rajcuje jeszcze oglądanie ceremonii z rozdań Oscarów? Mnie osobiście temat równie powiewa, co katarski Mundial, jedynka Igi, albo skoki w Planicy. Emocje jak na rybach. Oscarowa nadęta gala, z zawsze zaskoczonymi triumfatorami, których garniturowy luz nigdy nie śmieszy. Na wczesną starość wolę sobie chlapnąć małego i poczytać o kosmosie. Do tego "pozaświata" mam szczególny respekt i nieukrywaną adorację. W nim nie ma złudzeń, dopingu czy fałszerstw. Nikt nie snuje pozorów. A nawet nie stara się. Be weźmy choćby takie Jezioro Bajkał. Brzmi bajecznie, a skute lodem. Oszustwo dla zmysłów. To jak słony karmel, który jest słodki, albo żołądkowa gorzka, której już sama konsystencja zdradza nadmiar cukru. I to też trochę, jak zabawa w kotkę i myszkę na rozłożonej płachcie mapie, gdzie Dolny Śląsk powyżej Górnego. W przestrzeni wszystko się zgadza. No, ale tam warunki ustala natura, nie nasze ziemskie bzdurki, z gatunku: żyli długo i szczęśliwie.
Tangerine Dream - ostatnio słucham ich niebezpiecznie dużo. Być może nawet za dużo, ale co tam, kto mi zabroni. Oczywiście robię przystanki, chociażby wobec nowych albumów Bryana Adamsa, Lany Lane czy Augusta Zadry, ponieważ są rewelacyjne. Ale jeśli w żyłę, to najlepiej wyścielone nutką niepokoju bity Tangerine Dream.
a.m.
"NAWIEDZONE STUDIO"
z niedzieli na poniedziałek, 27/28 marca 2022 - godz. 22.00 - 2.00
RADIO "AFERA", 98,6 FM (Poznań)
www.afera.com.pl
realizacja i prowadzenie: Andrzej Masłowski
Ostatnie Nawiedzone w gwiazdorskiej obsadzie. Spójrzmy na firmy/nazwiska. Same potęgi. Ale tak być miało, tak właśnie całość uknułem.
Mocne rocznice genialnych albumów (Deep Purple "Machine Head" + Iron Maiden "The Number Of The Beast"), ale też hołd dla zmarłych: Taylora Hawkinsa (albumy Queen "The Cosmos Rocks" + Slash "Slash") oraz Berta Ruitera (tutaj dobrze jego sylwetkę nakreśliła płyta Focus "Mother Focus").
Z gorących nowości: Bryan Adams "So Happy It Hurts" - genialny!!!, plus udane płyty Ronnie'ego Atkinsa "Make It Count" oraz Find Me "Lightning In A Bottle".
Prezentowane już wcześniej, acz wciąż świeże albumy, reprezentowali: Zadra "Guiding Star" oraz Marillion "An Hour Before It's Dark". Szkoda, że tych ostatnich udało się odtworzyć jedynie z początkowego stadium mini suity "Be Hard On Yourself". Podobnie, jak całkowicie nie dało rady ruszyć z CD Mesh "Looking Skyward". Cięło jak najęte! No żeż kurde, zróbcie coś z tym odtwarzaczem, ludzie od techniki! Pozwólcie okazywać Słuchaczom mój do nich szacunek. U innych niech przeskakuje (nie obchodzi mnie), ale wszyscy niedzielno-poniedziałkowi Odbiorcy Nawiedzonego Studia to najcenniejszy skarb wobec rozgłośni wbitej w lekko ruchliwe Rocha, nieopodal ratajskiego ronda.
Poza powyższym, sporo też Tangerine Dream oraz po jednych nutkach Wishbone Ash, Genesis, The Who, UFO, Roberta Planta, Billy'ego Squiera oraz fragment z pompą koncertu Queen + Paula Rodgersa w Charkowie.
Myślę, że przedużo wspaniałej muzyki. Chyba nie straciliście Drodzy Państwo tych czterech godzin z cennego życia.
Do usłyszenia ...
THE WHO "Odds & Odds" (1974)
- Long Live Rock - {singiel 1972}
BILLY SQUIER "16 Strokes / The Best Of" (1995)
- Rock Me Tonight - {singiel 1984}
DEEP PURPLE "Machine Head" (1972) - 50-lecie albumu
- Smoke On The Water
IRON MAIDEN "The Number Of The Beast" (1982) - 40-lecie albumu
- The Number Of The Beast
- Invaders
- 22 Acacia Avenue
QUEEN + PAUL RODGERS "The Cosmos Rocks" (2008)
- C-lebrity - {w chórkach TAYLOR HAWKINS}
SLASH "Slash" (2010)
- Crucify The Dead - {śpiew OZZY OSBOURNE, chórki TAYLOR HAWKINS}
ZADRA "Guiding Star" (2022)
- Nothing More To Say
- Take My Hand - {na instrumentach klawiszowych DENNIS DeYOUNG}
UFO "The Wild The Willing The Innocent" (1981)
- Profession Of Violence
WISHBONE ASH "New England" (1976)
- Outward Bound
FIND ME "Lightning In A Bottle" (2022)
- Survive
- Far From Over - {feat. VINCE DI COLA} - {Frank Stallone cover}
FOCUS "Mother Focus" (1975)
- I Need A Bathroom
- Soft Vanilla
- Hard Vanilla
MARILLION "An Hour Before It's Dark" (2022)
- Be Hard On Yourself
a) The Tear In The Big Picture
TANGERINE DREAM "Exit" (1981)
- Kiew Mission
QUEEN + PAUL RODGERS "Live In Ukraine" (2009)
Plac Wolności, Charków, wrzesień 2008, na placu 350 tysięcy widzów
- I Want To Break Free - {śpiew PAUL RODGERS}
- Love Of My Life - {śpiew BRIAN MAY}
- '39 - {śpiew BRIAN MAY}
GENESIS "Invisible Touch" (1986)
- Tonight Tonight Tonight
ROBERT PLANT "Sixty Six To Timbuktu" (2003)
- Upside Down - {previously unissued}
Andrzej Masłowski
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę, godz. 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań lub www.afera.com.pl
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"
a.m.
a.m.
P.S. Właśnie mi Mundi oznajmiła, że koleżanka z ich firmy popełniła samobójstwo. W takich chwilach świat się zatrzymuje. Na dwa tysiące dwudziesty drugi mało przychylnych gwiazd. Astrologia do serwisu.
a.m.
a.m.
a.m.
Kapitalną płytę nagrał Bryan Adams. W sumie nagrał dwie, bowiem ta jeszcze jedna pojawiła się tylko w strumieniu i jest hołdem dla "Pretty Woman". Z wolą tytułu "So Happy It Hurts", Muzyk tak szczęśliwy, że aż strach. Doskonała rzecz na napoczętą, a i w sumie całą wiosnę. Na odreagowanie po czarnych chmurach. Oto pełen witalności rock, z wpadającymi w ucho melodiami. Refren goni refren.
Nieoceniony John Cleese w intro do "Kick Ass". Notabene piosence z przesłaniem i życzliwie kopiącej tyłek. O to chodzi. Z konkluzją: na świecie za mało rock'n'rolla, za mało gitar, bębnów i klaskania dłońmi. Dajmy czadu! - let's rock!
a.m.
"NAWIEDZONE STUDIO"
z niedzieli na poniedziałek, 20/21 marca 2022 - godz. 22.00 - 2.00
RADIO "AFERA", 98,6 FM (Poznań)
www.afera.com.pl
realizacja i prowadzenie: Andrzej Masłowski
Całe najnowsze Nawiedzone Studio na poczet obolałych i bliskich serc wobec zmarłego przed blisko tygodniem Leszka. Jakże poruszające, gdy nad grobem łzy wylewał ponad dziewięćdziesięcioletni Ojciec. Że o Żonie i Synach wspominać nie muszę. Nikt nie zasługuje na taki cios. A jednak tak to jest, gdy tkwi się w świecie, którego nikt nie pilnuje, a na którym pomimo religijnych plag panuje jedna chaotyczna samowola. Dlatego kochajmy ludzi, albowiem każdy kto nas opuszcza, opuszcza na zawsze. Nigdy już się nie spotkamy. Nie miejmy złudzeń, nie kreujmy nadziei. Nie pomogą w tym żadne modły, jęki czy szlochy. Tym bardziej ksiądz, który łapczywie przyjmuje kolejną grubą kopertę. On tym bardziej nie zaoferuje żadnych usług pańskich, choćby nie wiem, jakie stosował sztuczki, zmyłki czy triki, do których doklei zacytowane z mądrze aktualizowanej księgi bujdy.
Ostatnio trafny cytat Marii Czubaszek pojawił się gdzieś w sieci. A pojawił się w kontekście aktualnych wojennych wydarzeń, lecz myślę sobie głośno, że idealnie pasuje do wielu okoliczności: "ręce, które pomagają, są bardziej święte, niż usta, które się modlą".
Z niedzieli na poniedziałek poszło w eter mnóstwo fantastycznej muzyki. Circa połowę stanowiły kawałki wspólnie z Leszkiem nam bliskie. Łączące nas w dawnych fascynacjach, scalające jako kumpli, dające moc najwspanialszym latom młodego etapu życia. Wszystko szczegółowo Szanownym Państwu wczoraj zrelacjonowałem, dlatego doskonale wiecie, dlaczego i po co wystąpili Phil Collins, Klaus Schulze, Ozzy Osbourne, Jean-Michel Jarre, Black Sabbath, Led Zeppelin, Gary Moore, Breakout czy Pink Floyd. Co, z czego wynikało, dlaczego tak, a nie inaczej. Moje niedzielno-poniedziałkowe FM aż pulsowało bliską sercu muzyką. Inna sprawa, że grupa o nazwie FM, też przecież zagrała. Ich absolutnie nowiutki album niezły, choć w ostatnich dniach nie miałem do niego głowy. Ale słychać, że muzyka z "Thirteen" okay, podobnie, jak inna nowość, płyta Augusta Zadry, która wydaje się jeszcze atrakcyjniejszą. Momentami wręcz wspaniałą. Obu dosłucham uważniej w napoczętym właśnie tygodniu. Rozwiniemy temat w kolejną niedzielę, wraz z paroma innymi gorąc'albumami, które nie były dla mnie w ostatnich dniach najważniejsze.
Żywię nadzieję, że być może Leszkowi podeszłaby w dużym stopniu wczorajsza audycja. Pierwsza, jaką poprowadziłem bez jego udziału na tym świecie, a i być może pierwsza jakiej w ogóle posłuchał.
Wiem, że rodzina Leszka włożyła mu do trumny paczkę fajek, coś tam jeszcze, plus CD Klausa Schulze'ego. Nie wiem, jaki konkretnie album i raczej dopytywać nie będę. Na pewno Leszek lubił płytę "Dune", więc ode mnie do poduszki poszło dwadzieścia sześć minut z tego szczególnie dobrego dzieła. Utwór z wokalnym udziałem Arthura Browne'a - trochę już obecnie zapomnianego dżentelmena, którego Szalony Świat zaoferował w odległych dziejach super hit "Fire". Całości dostojnego klimatu drugiej części "Dune" dopełnił tu jeszcze wiolonczelista Wolfgang Tiepold. Pozwoliłem sobie z egzemplarza podarowanego mi kiedyś właśnie przez Leszka, lecz o szczegółach z tym kompaktem zajścia, wiecie już Szanowni Państwo z jednego z moich wcześniejszych wpisów. Do niedawna był to jedynie normalny, naznaczony patyną dawnej przyjaźni podarek, lecz od kilku dni nosi status bezcenności.
Było więc uroczyście, podniośle i na pewno dużo lepiej niż w sobotę na Cmentarzu przy Lutyckiej, gdzie odprawiający ksiądz ostatnie pożegnanie zwyczajnie sfuszerował. Odklepał, niczym nielubiany szkolny wiersz, przy którym uczeń nie czując treści wyraźnie się spieszy, ostatecznie zadowalając się wpisem do dziennika najniższej pozytywnej oceny. Tak z reguły postępują osobnicy niestosujący potrzebnej obrazowości, wysokości oraz odpowiedniej modulacji, czytaj: barwy głosu, jednocześnie niedbający o tempo, potrzebne przystanki, akcent, wreszcie - o uczuciowość wypowiadanych kwestii! Ten cmentarny ksiundz nie różnił się niczym od towarzyszących mu w robocie trzech najętych grabaży. Przyszli, zrobili swoje, odfajkowane, więc można w piździec szybko wracać do ciepłego kantorka, a tam oczekiwać na kolejne zakontraktowane zlecenie.
Przed miesiącem byłem na innym pogrzebie, i tam ksiądz również odfajkowywał dokładnie tę samą formułkę. Nie mówię, że z uczuciem, ale przynajmniej stwarzał pozory, że mu zależy. Kto wie, być może postarał się bardziej wiedząc, że skoro rodzina zmarłego zaprosiła go na stypową wyżerkę, głupio będzie jej spojrzeć w oczy po ewentualnej wtopie. A to dokładnie ten sam kapłan, o którym ostatnio rozpisywały się media. Wyobraźcie sobie Kochani, facet zaoferował pomoc tylko tym Ukraińcom, którzy pasowali do jego obliczeń. A więc, muskali się o religijne wyznanie przez niego dające się zaakceptować. Łajdak. Oj, wy zawodowo żerujący na każdym kuszącym portfelu pastuchy, jak ja was wszystkich podejrzanych ciepluchów nie lubię.
W oczekiwaniu na lepsze dni tkwię. W nadziei, że przewidziano ich nieco na ten na razie bardzo nieudany dwa tysiące dwudziesty drugi.
Do usłyszenia ...
ALICE COOPER "School's Out" (1972)
- School's Out
LED ZEPPELIN "IV" (1971)
- Stairway To Heaven
MARILLION "An Hour Before It's Dark" (2022)
- Care
a) Maintenance Drugs
b) An Hour Before It's Dark
c) Every Cell
d) Angels On Earth
BLACK SABBATH featuring TONY IOMMI "Seventh Star" (1986)
- No Stranger To Love
- In Memory ...
PHIL COLLINS "No Jacket Required" (1985)
- Sussudio
- Long Long Way To Go - {featuring STING}
- Inside Out
ZADRA "Guiding Star" (2022)
- Ship Of Fools
- Come Back To Me
GARY MOORE "Run For Cover" (1985)
- Empty Rooms
- Listen To Your Heartbeat
PINK FLOYD "Pulse" (1995)
- High Hopes
ELOY "Performance" (1983)
- Heartbeat
ELOY "Power And The Passion" (1975)
- Love Over Six Centuries
- The Bells Of Notre Dame
ELOY "Rarities" (1991)
- Daybreak - {singiel 1973, strona A}
- On The Road - {singiel 1973, strona B}
JEAN-MICHEL JARRE "Amazonia" (2021)
- Amazonia Part 8
- Amazonia Part 9
KLAUS SCHULZE "Dune" (1979)
- Shadows Of Ignorance
Andrzej Masłowski
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę, godz. 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań lub www.afera.com.pl
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"
a.m.
z piątku 18 marca. Nieopodal kościoła, który zdecydowanie omijam, ale jak widać, w okolicznościach tak pięknej przyrody - niepowtarzalnej. |
Pozwoliłem sobie wczoraj na publiczne światło wystawić dwie bardzo osobiste fotografie. 1988 rok. To efekt wertowania starych klaserów pod wpływem ostatnich wydarzeń. Potrzeba taka. I tyle, nic więcej. Bez chęci wyjawiania, kto jest kto. Niech tak pozostanie.
a.m.
... bo nie wspomniałem o klopsikach. Jak mogłem przeoczyć. Uwielbiał mielone. To była chyba jego ulubiona obiadowa potrawa. Takie zaokrąglone kotleciki z tłuszczem, prosto z patelni. Jego Mama zawsze mu tak apetycznie je podawała, na deseczce do krojenia. Żonka pewnie też, ale tu nie bywałem świadkiem. Sprawy miały się w czasach, kiedy nie znaliśmy w naszej biednej Polsce tak oryginalnego podawania dań. Zazwyczaj inni koledzy odbierali obiady na zwyczajowych okrągłych, białych talerzach, a Leszek jadał po staropolsku, jak w certyfikowanej regionalnej gospodzie. Podobało mi się to bardzo. No i Leszek często miał ubaw, że odwiedzałem go w takiej porze, by też się załapać. Zupełnie, niczym bohater Miodowych Lat, Tadzio Norek, w domu najlepszego kumpla, Karola.
W okresie szkolnym Leszek miał śliczną psinkę. Cina jej było. Uwielbiałem stwora. Niestety kontakt z nią urwał się zaraz po mojej wyprowadzce z bloku. Z początku Leszek ochrzcił ją Prot. I tak było, dopóki mu nie powiedziałem, że to suczka. Niedoświadczony wcześniej w zwierzyńcu Leszek pomyślał, że to małe coś do siusiania to fifolek. Skąd miał chłopak wiedzieć? Ale wtedy uśmialiśmy się ostro. Cinka często bywała pretekstem do wspólnych spacerów. Z czasem doszło do rutyny, Leszek dryndał do moich drzwi, a ja po otwarciu tylko patrzę, jak na mnie czekają, więc w trampki i z nimi na spacer.
Dużo muzyki Wujaszek uzbierał. Miał na kompaktach w kilku szafkach oraz kredensowych gablotkach w różnych pokojach. Artystów, których lubił, starał się dopinać dyskografie, pozostałych wyłapywał co lepsze albumy. To gwarantowało dobrze poprowadzoną biblioteczkę, na której dumą stała regularnie pulsująca dioda w kartonowym wydaniu Pink Floyd "Pulse". To była wiecznie aktywna mrugająca lampka w oczku Leszka kolekcji. Co bateryjka traciła moc (po mniej więcej roku lub dwóch), zaraz ją wymieniał, i dalej pikało. I tak nieustannie od 1995 roku. Podtrzymywał życie tego wyjątkowo lubianego wydawnictwa, co ostatecznie imponowało chyba nie tylko mnie. Ale Leszek to także fascynacja II Wojną Światową. Znał się na tym niemal encyklopedycznie. Miał na półkach mnóstwo książek - wszystkie przeczytane! Interesowało go wszystko. Bo, choć ja też lubię ten okres historii, to jednak skupiam się na czynniku ludzkim, na psychice i postępowaniu, natomiast Leszek dodatkowo analizował bitwy, zgłębiał plany, strategie. Znał się na tym. I tutaj nie koniec jego pasji, bo przecież jeszcze ta najważniejsza - kolejnictwo. Było nie było, dumny był z ukończonego przy Fredry technikum, a potem z pracy w roli maszynisty na spalinówkach. Te lokomotywy cenił przede wszystkim. Elektrowozy nie miały u niego takiego poważania. Z czasem jednak Leszek zaniemógł zdrowotnie, no i los nie pozwolił mu kontynuować zawodu. Pozostało już tylko kochanie tego rzemiosła platoniczne. Myślę, że do końca życia marzył, by kiedyś jeszcze wejść na pokład.
W sobotę ostatnie pożegnanie. A potem już tylko to, co w pamięci. W niedzielę zagram nieco muzyki z Leszkiem kojarzonej.
a.m.
Kolega mi umarł. W ostatnich latach już mocno wygasły, lecz na etapie dzieciństwa oraz młodości bardzo istotny. Ważny, lubiany, potrzebny.
My z jednego przedszkola, różnych podstawówek, za to jednego bloku. On pod piątką, ja pod dziewiątką. Kiedy wlatywałem do Leszka, brałem rozbieg na dwa mieszkania, a przez dwa kolejne wyhamowywałem. Leszek po latach oznajmił, że zawsze słyszał ten rozbieg i świst laczków, i tylko ze stoperem wyczekiwał dzwonka do drzwi.
Pierwsze papierosy wypalałem właśnie z Nim. Na jeszcze nieotwartej trasie Niestachowskiej. Ile my wtedy mieliśmy sobie do powiedzenia. A potem wiele wspaniałych chwil, wspólnych kolegów, koleżanek. Parę z nich nieźle w Leszka zapatrzonych. Przystojny był. Koleżanka pewnego razu zapytała, czy Leszek aby nie jest piłkarzem? Bo Leszek nosił długie i schludnie ułożone włosy, miał odpowiednią sylwetkę, a jeszcze ubierał się na pół sportowo. Dobrze leżały na Nim koszulki, a zimą trampki. Zawsze w nich chodził. Wyglądał w nich niczym Phil Collins w albumowej wkładce do "No Jacket Required". Aaa, no i spodnie - tylko Perysy. To takie z blaszką na prawym półdupku. Uwielbiał tę markę, inne nie miały szans. I co jedna para mu się wysłużyła, zaraz rwał do Pewexu po kolejną. Raz tylko wyszło inaczej. Gdy piętnaście na kolejną parę dżins przeznaczonych dolarów Leszek postanowił zainwestować w winyl Smokie "The Montreux Album". Och, zazdrościłem mu tych Smouków. Tak szczerze, nie jakoś zawistnie. Przecież to był mój kumpel, więc cieszyły jego sukcesy.
Miał bardzo ładny charakter pisma. Wszyscy podziwiali. Kaligrafował, koloryzował, niemal artystycznie przyozdabiał każdy list pisany z wojska. Pozostały na pamiątkę. Nigdy nie wyrzucałem. Odnajdę po latach i poczytam sobie. Zapewne wzruszę się. Nie może być inaczej.
Pamiętam Leszka odprowadzkę do wojska. Łezka mu z oka prysnęła, gdy zamykał domowe drzwi po pożegnaniu z Mamą. Miał z nią piękne relacje. Ciepłe. Takie do pozazdroszczenia. Było między nimi dużo miłości.
To właśnie z ust Leszka po raz pierwszy usłyszałem nazwę Led Zeppelin. Dzięki Niemu zrozumiałem lepszy muzyczny świat, zanim się w pełni usamodzielniłem. Kiedyś Wujaszek (bo tak go tytułowałem) upatrzył sobie pewną płytę i zaproponował wspólną przechadzkę do osiedlowej księgarni. Chciał ją kupić przy mojej asyście - Breakout "Kamienie". To ta płyta, na której m.in. "Modlitwa". Trudne granie to było dla mnie, ale się uczyłem. Przy Leszku dużo takiego grania było zawsze. Doedukowywał mnie nagrywanymi z radia całymi albumami, których razem słuchaliśmy. Lubił Phila Collinsa, Ozzy'ego, Jethro Tull, Gary'ego Moore'a, Saxon, Roberta Planta, Petera Gabriela, ale też starą poczciwą elektronikę, jak Jarre, Tangerine Dream, Klaus Schulze. Przed laty podarował mi nawet Schulzeego kompakt "Dune". Dwie długie suity. Nastrojowe, atmosferyczne, niełatwe. No, ale Leszek nie chadzał na skróty. Wymagał od siebie, to też i od innych. Kupił sobie nowe wydanie tego "Dune", stare postanowił mi podarować. Zachowałem, mam do dzisiaj. Nie wyobrażam sobie inaczej. Właśnie leci, właśnie słucham. Ściska mocno.
Raz poważnie Leszkowi nawaliłem. Kiedy jeszcze nie znałem życiowych zasad, ponieważ nikt mi ich nie podpowiedział, no i jakoś tak wyrwało. Na obronę dodam, miałem dwanaście, może trzynaście lat. Sprzedałem mu z zyskiem polskiego singla Smokie. I jeszcze tego samego dnia było mi ogromnie łyso, gdy jego Tata przywołał zachłannego Andrzejka do porządku, konkludując: proszę Leszkowi nie sprzedawać więcej żadnych płyt. Utrwaliły mi się te słowa, jak zresztą cała tamta sytuacja. Nigdy później nie zrobiłem czegoś podobnego. Ale nie wyrzuciłem też niczego z pamięci, wszystko ze mną pozostało. Jak koszmar, którego nie da się wymazać. Zadra.
Nie wiem, co było powodem, że w ostatnim czasie mieliśmy ze sobą kosę. Przecież nigdy się na serio nie pokłóciliśmy, a już tym bardziej na pięści - byście sobie nie myśleli. Jakoś tak się złożyło, że od dawna się omijaliśmy, nawet unikaliśmy. On swoje towarzystwo, ja swoje. Zupełnie nie obchodziły żadnego z nas dawne wspomnienia, czyli coś, co już bez żadnych procedur predysponowało do statusu przyjaźni. A gdy już się spotykaliśmy na neutralnym terenie, trzymaliśmy bezpieczny dystans. Coś wisiało w powietrzu. Jakiś zaduch, coś ciężkiego. Wciąż miałem w głowie, że wszystkie dawne piękne chwile, które kiedyś nas tak fajnie łączyły, gdzieś się posypały i nie można złożyć. W pewnym momencie postanowiłem nawet usunąć się z Jego życia. Nie wysyłać więcej życzeń, czy to urodzinowych, czy też na święta, samemu też nie przyjmować. Odsunąłem się od niego oraz nawet kilku wspólnych kumpli. Po to, by nie mącić wody. Dałem za wygraną drugiej stronie. Pozwalałem pomału o sobie zapominać, lecz jednocześnie postanowiłem dać na przetrzymanie. Z nutką nadziei, że może ten właśnie czas coś poprawi. Że może kiedyś się za sobą stęsknimy. Że pożałujemy, zrozumiemy, scalimy nasze kumpelstwo. Jednak to już się nigdy nie stanie, bo Leszek umarł. Tak szybko sprawy się potoczyły. Zapewniano, że tylko parę dni w szpitalu i będzie okay. A gdyby były dobre prognozy, w miniony poniedziałek miał wrócić do domu. Niestety nadzieja na dobre jutro, przeszła w wieczny sen. I teraz z tym wszystkim zostałem, jak z kamlotem, który gniecie w sercu.
Tak mi przykro, Leszek. Mama nie mogła się Ciebie doczekać, co? Wiem wiem, wszystko pojmuję.
P.S. Przed pięcioma laty odeszła Jego Mama. Przeczytajcie proszę ... https://blognawiedzonego.blogspot.com/search?q=mama+kolegi
a.m.
"NAWIEDZONE STUDIO"
z niedzieli na poniedziałek, 13/14 marca 2022 - godz. 22.00 - 2.00
RADIO "AFERA", 98,6 FM (Poznań)
www.afera.com.pl
realizacja i prowadzenie: Andrzej Masłowski
Przez trzy/czwarte niedzieli czułem się średnio na jeża, no ale od czego wieczorno-nocne pasmo 98,6 FM Poznań. Po raz kolejny sprawdziły się walory lecznicze studia przy Rocha. Nawet cd-player jakby posłuszniejszy. Odrzucił tylko usymfonicznione "Conquistador" Procol Harum - w wersji z raczej mało znanej płyty "The Long Goodbye". Dziwne zachowanie, przecież żadnej ryski, tym bardziej tłustych paluchów, a wypluło kompakt po paru sekundach. Dobrze, że zawsze jest plan b, a w nim na ProcolHarum'ową nutę dzielni Styx oraz Annie Lennox.
Dobry odzew po wyemitowaniu kilku numerów z rozrywkowego i na rhythm'n'bluesowo przyprawionego albumu Joolsa Hollanda "Jack O The Green". Nie ma już Holandii, są Niderlandy, tak więc panie Jools pora przechrzić dokumenty na Jools The Netherlands. Ale tak już na poważnie, wszystkie te jego rock'n'roll/blues/bigbandowe albumy, zawsze z ogromnymi pakietami gwiazd, rewelacyjne. W przeszłości prezentowałem chyba dwa, a może trzy (w moim wieku się takich drobiazgów nie pamięta), wczoraj zaś kolejny z bogatego dorobku tego fenomenalnego pianisty, niegdyś muzyka Squeeze, a od lat przede wszystkim niezwykłego muzycznego organizatora, kompozytora, postaci radiowej i telewizyjnej, co by nie mówić, w ogóle osoby wyjątkowo na Wyspach cenionej. To jeden z tych niegasnących autorytetów. Z wczoraj potarmoszonej "Jack O The Green" zabrakło czasu dla Michaela McDonalda, Paula Rodgersa, Nicka Cave'a i Sam Brown, ale styknęło dla trzech kawałków z udziałem Ringo Starra, Petera Gabriela oraz mocno u nas pomijanej Kirsty MacColl.
Niezwykłej urody folk/metalowy numer zapodali U.D.O. Nafaszerowane dudami plus zaprzęgiem gitar Kaufmanna oraz Gianoli "Cry Soldier Cry", to jakże aktualny wojenny song: "... w tym szalonym świecie odchodzi kolejny żołnierz. Trwa ceremonia, są saluty, najwyższe honory oraz składanie flag. Ostateczny kres i kolejne ciało w worku...". Udo Dirkschneider ma czuja do śpiewania tak przejmujących metal pieśni. Metalu zresztą w ogóle nie zabrakło. Na tej stylistycznej odnodze pohałasowali wczoraj Scorpions, HammerFall oraz Avantasia. Ta ostatnia z gościnnym udziałem Saxon'owego Biffa Byforda. Nic przypadkowo, wszystko sobie wcześniej uknułem. Wiecie Drodzy Państwo, dlaczego Avantasia? Grupa na nadchodzące lato szykuje nowe studyjne LP. I ponownie nie zabraknie uznanych nazwisk, porywających melodii i pewnie efektownego opakowania. Ono co prawda jeszcze tajemnicą, ale tytuł już mamy - "A Paranormal Evening With The Moonflower Society". Dobrze, że kiedyś się kończy, bo aż dostałem zadyszki. Tobias Sammet w jednym z niedawnych wywiadów obiecał miksturę poezji i fantazji, plus wypadkową dawnej Avantasii oraz klasycznych Edguy. Ci drudzy pauzują, ponoć chwilowo nawaliła wena, tak też pod jej uśpienie uaktywnia się Avantasia. Pod promieniami Słońca letnia premiera albumu idealnie zgra się z okresem festiwalowym, co zapewne Sammet raczy wykorzystać.
Ale my tu gadu gadu, a ja nic o nowościach. Z niedzieli na poniedziałek dwie gorące - Ten "Here Be Monsters" oraz Marillion "An Hour Before It's Dark", plus jedna spóźniona - Strand Of Oaks "In Heaven". I ta ostatnia chyba pod największym Szanownych Państwa wrażeniem. Uzbierało się pochlebstw. Nie do mnie, najlepiej wyślijcie je wszystkie Timothy'emu Showalterowi. Wszystkie te folk/rockowe, emocjonalne rock ballady Strand Of Oaks robią ze mną, co chcą. Warto było nabiegać się za tą płytą, a co istotniejsze, po poprzednim "Eraserland" uwierzyć w tego utalentowanego Filadelfijczyka. Uwierzyć w niego tak na pełen ekran i na dłużej niż jeden sezon. Strand Of Oaks okazują się wielorazowi i nie wygasną niczym powakacyjne letnie uczucia. To muzyka na każdą okoliczność, na nastrój radosny, ale i też załapaną nostalgię, podobnie co też na nadchodzącą wiosnę, ciepłe lato czy chłodniejsze chwile wymagające wskoczenia pod ciepły koc.
Nigdy nie zapomnę powrotnej drogi wypasionym Porsche z berlińskiego koncertu Okta Logue, i momentu, kiedy poturbowane aktywnym dniem ciało, wbite w wygodny fotel luksusowego auta, luzowało mięśnie po paru wcześniejszych doznaniach, a w samochodowym odtwarzaczu miksował się przegląd kompaktów z niedawnych zakupów w kudamskim Saturnie. W pewnej chwili zaśpiewał nieznany mi wcześniej Timothy Showalter, jako Strand Of Oaks, a ja od razu wiedziałem, że tej nocy już sobie nie pośpię. Bo, jakim głupcem trzeba być, by mieć taką płytę w rękach, po czym odstawić na półkę. A kompan kupił! I od tej chwili, aż do czasu mojego egzemplarza, musiałem suszyć łzy kopią z podarowanego cede-era. Dla każdego z powołania radiowca, czyli kogoś, kto musi!!! mieć każdej płyty oryginał, słuchanie muzyki z pirata to prawdziwa tortura.
Kto to zatem ten Timothy Showalter. Ano dzielny człek. Ambitny i życiu nieodpuszczający. A ja na takich stawiam. Nic mu do pewnego momentu nie szło. Pragnął zostać koszykarzem, lecz marzenie skomplikowała choroba stawów. Później spalił mu się dom, przytrafił też ze skutkiem śmiertelnym wypadek, a na dobitkę żona doprawiła mu rogi. W ramach wszystkich tego konsekwencji Timothy wylądował na ulicy. I tak wiódł żywot bezdomnego. Inna sprawa, iż zawsze z ukochaną gitarą u boku, z którą przyszło muzykowi sypiać na parkowej ławce, aż z czasem wszystkie te koszmary przekuć w sztukę. Wczoraj cztery kompozycje - "Galacticana", "Easter" (w tym fragmencie nawet James Iha ze Smashing Pumpkins), ponadto rozważanie nad śmiercią Johna Prine'a w "Somewhere In Chicago" oraz arcycudne "Jimi & Stan" - rzecz z szuflady wyobraźni, co będzie jeśli zmarły kot Timothy'ego spotka w niebie Jimiego Hendrixa i dojdzie do więzów przyjaźni. Razem zaczną wbijać na koncerty, rock'n'rollowo balangować, nawiązywać nowe znajomości, itd... Cóż za odjazdowa, surrealistyczna, przefajna wizja. I tak oto Timothy przebija się przez traumę, dostrzegając lepszy świat. Facio wyraża przekonanie, że można do takiego dotrzeć. I ten niesłabnący optymizm bije tu z każdej z piosenek. Timothy potrafi ubarwić ponury świat, a jako gość potężnie wierzący, snuje ku niemu duchowe przekonanie. Takich artystów zdaje się teraz bardzo potrzebujemy. Ale muszą mieć talent. Przynajmniej taki, jak Timothy. Poniżej tej kreski nie zejdę.
Nagadałem się o Strand Of Oaks, że nie dam już rady o najnowszych Ten oraz Marillion. A przecież oni też zasługują. Marillion szczególnie za dwa wczoraj zaprezentowane utwory. Tak dobrych dawno nie mieli. Jest tu jeszcze niezła suita "Care". Szczególnie porywająca jej druga część. Pozostawmy ją jednak sobie na kolejny raz.
Angielscy, lekcy hardrockowcy z Ten, sprokurowali może i niezaskakujące, ale ostatecznie bardzo udane "Here Be Monsters". I tylko szkoda, że o tym albumie nie będzie równie głośno, co o Marillion. Dlaczego? Nie wiem, ale tak jest i nie ma co dyskutować. Marillion w moim kraju mają carte blanche, bez względu na epokę swych działań, natomiast sława Gary'ego Hughesa to przy Marillion ledwie trzcinka.
Co jeszcze? Kontynuacja nowych płyt Tears For Fears oraz Beth Hart, a także szczypta brytyjskiego folk rocka - tutaj z oklaskami Runrig oraz fragment drugiej płyty Hothouse Flowers. Oba tematy szczegółowo omówiłem, więc teraz mogę mieć wolne.
Po dłuższej przerwie zaoferowali się Breathless. Ich ostatnia, a obecnie już pełnodekadowa płyta "Green To Blue", to czysty obłęd w dziejach nostalgicznego, nieco posępnego i pełnego wyobraźni rozmarzonego rocka. Przed ponad trzema dekady nauczył mnie słuchać tej muzyki Tomek Nosferatu Beksiński - najlepszy polski radiowiec ever! Do dzisiaj tkwią we mnie chwile jednej z jego audycji, której każdą godzinę rozpoczynało "You Can Call It Yours" - nagranie z całościowo obłędnego albumu "Between Happiness And Heartache". Nie wyobrażam sobie przynajmniej raz w roku tego nie posłuchać. Ale też nie wyobrażam sobie bombardowania i życia z plecakiem pod ciągłym obstrzałem i szukaniem ciepłego kąta. Pomijając śmierć bliskich, bowiem to rzecz jasna poza "konkurencją", ale pomyślmy, ilu ludzi w Ukrainie straciło sens życia. W jednej chwili poszły z dymem ich hobbistyczne, latami tkane zbiory - muzyka, filatelistyka, literatura lub malarstwo. Ktoś powie, eee tam, stracili przedmioty, uratowali życie. A ja tak nie uważam, ponieważ dla kogoś, komu jak mnie, w życiu doskwiera muzyka, pozbawienie jej doprowadzi do utraty sensu bytowania.
Co za świat, cóż za czasy nastały. Naiwnie latami mocowałem się nadzieją, że po dawnej rzezi w obozach, holokauście oraz wielu niewytłumaczalnych zbrodniach, wszystko już mamy za sobą, a cywilizowany świat zmądrzał, by do tego nigdy nie doszło. Jak to więc jest, że dzisiaj ludzie pragną podbijać kosmos, a nie potrafią uporządkować tylko tego jednego świata. Że też ten napuszony jak Pałac Kultury Putin nie ma iskierki chęci wyjścia ze złej powłoki. Choć wiadomo, nie tylko o niego jedynego sprawa się rozbija. Tu należałoby wymienić całą rosyjską mentalność - latami uklepywaną strachem, zaszczuwaniem, nienawiścią i gloryfikacją prostactwa.
Miłości, Drodzy Państwo. Tego sobie życzmy. Nie tylko na ten czas. Aha, no i nie zapomnijcie o mnie w najbliższą niedzielę.
Do usłyszenia ...
TEARS FOR FEARS "The Tipping Point" (2022)
- Please Be Happy
- Master Plan
U.D.O. "Mission No. X" (2005)
- Cry Soldier Cry
Tobias Sammet's AVANTASIA "The Mystery Of Time" (2013)
- Black Orchid
HAMMERFALL "Hammer Of Dawn" (2022)
- Reveries
- State Of The W.I.L.D.
SCORPIONS "Rock Believer" (2022)
- Gas In The Tank
- Shining Of Your Soul
BREATHLESS "Green To Blue" (2012)
- It's Good To See You
- Walk Away
ANNIE LENNOX "Medusa" (1995)
- A Whiter Shade Of Pale - {Procol Harum cover}
OLETA ADAMS "Circle Of One" (1990)
- Rhythm Of Life
- Circle Of One
- Will We Ever Learn
HOTHOUSE FLOWERS "Home" (1990)
- Give It Up
- Sweet Marie
RUNRIG "The Last Dance" / Farewell Concert (2019)
- Proterra
- Canada
JOOLS HOLLAND & HIS RHYTHM & BLUES ORCHESTRA "Jack O The Green" / Small World Big Band Friends 3 (2003)
- Boys - {śpiew RINGO STARR} - {The Shirelles cover}
- Shutting The Doors - {śpiew KIRSTY MacCOLL}
- Washing Of The Water - {śpiew PETER GABRIEL}
STYX "Big Bang Theory" (2005)
- A Salty Dog - {Procol Harum cover}
BETH HART "A Tribute To Led Zeppelin" (2022)
- No Quarter / Babe I'm Gonna Leave You
Andrzej Masłowski
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę, godz. 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań lub www.afera.com.pl
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"