Właśnie do sieci trafiła wieść o planowanej na marzec premierze filmu "Bohemian Rhapsody" na DVD. I nie byłoby w tym nic zaskakującego, gdyby nie zapowiedziano dodatkowych dwudziestu dwóch minut, jakich w kinie nie doświadczyliśmy. Oczywiście od razu do głosu ruszyli już pomału zamilkli znawcy tematu. A jest ich naprawdę bardzo wielu. Począwszy od mniej więcej pięciu procent grona moich Facebookowych znajomych. Ciekawe, bo jakimś dziwnym zrządzeniem losu do czasu filmu wszyscy byli pochowani, a od jego sukcesu niewąsko narasta fala ekspertów od Freddiego Mercury'ego i jego zespołowych kompanów. Dorwało się bractwo do książek i za Boga nie odpuści odnoszącemu sukcesy filmowi - że ten przekłamuje fakty. Więcej dystansu kochani, film fabularny to nie dokument. A wszyscy niemal Queeniarze cierpią na wytykanie przedstawionej fabule błędów. Polecam spojrzenie na "Bohemian Rhapsody" jak na sztukę, zamiast na biografię. Oczywiście film jest w pewnym sensie biografią zespołu, z wyostrzonym wątkiem Freddiego, jednak kto powiedział, że sztuka fabularna musi kurczowo trzymać się faktów? Może więc posłużę się konkretnym przykładem: Queen na Wembley podczas Live Aid. W oryginale Freddie wchodzi na scenę i od razu przystępuje do gry na fortepianie, w filmie Bryana Singera Rami Malek najpierw bierze głębszy oddech, wstrzymuje go przez kilka sekund, po czym dopiero uderza w klawiaturę fortepianu, tym samym inicjując występ swojej grupy. Wzięta w kleszcze scena sprawia, iż nasza wyobraźnia o tamtym wydarzeniu zapamięta go jeszcze piękniejszym, niż miało to miejsce w i tak znakomitej rzeczywistości. I mnie to nie przeszkadza. Drodzy Państwo, proza życia często daleka od ideału, nie
zawsze bywa finezyjna, natomiast filmowi twórcy potrafią zamienić ją w
sztukę. Spójrzmy więc na "Bohemian Rhapsody" właśnie od takiej strony. W ogóle załamuje mnie, że takie sprawy muszę objaśniać. To jak opowiedzenie dowcipu, po którym nikt się nie śmieje, więc trzeba go wytłumaczyć. A już niegdyś porucznika Columbo zaszachowano w pewnej galerii, gdy ten poprosił o wyjaśnienie sztuki, za sprawą nic mu nie mówiącej rzeźby. Co ona przedstawia? - zapytał. My sztuki nie wyjaśniamy - dostał w odwecie. Stary to i wyświechtany cytat, którym posługuję się nie po raz pierwszy, lecz jak widać, chyba nie po raz ostatni.
Gdybym był tak upiornym szczególarzem, nie zniósłbym przecież "Spaceru po linie" - autobiograficznej opowieści o wczesnych losach Johnny'ego Casha, która to opowieść także niekiedy kłóci się ze sztywnymi faktami, lecz ja wiem, że to film, więc traktuję go jako artystyczną wypowiedź Jamesa Mangolda oraz Gilla Dennisa. Podobnie jak niedawną, a przecudownie podaną historię miłosną Dalidy. Moja wiedza na temat piosenkarki do tamtej pory sprowadzała się do kilku piosenek oraz do ogólnych faktów, w których nie było miejsca dla chociażby pięknej, choć tragicznej postaci Luigiego Tenco.
Ciekaw jestem, ilu "mędrców" mego pokolenia zna życiorys Elvisa Presleya? Pomimo wielu spisanych biografii, nakręconych dokumentów czy wysłuchanych naocznych świadków. Ile kwestii, tyle faktów. Sporo się rozmija, a jednak coś trzeba przyjąć za dobrą monetę. Dlatego liczy się każdy trop. Ale to już trochę inna kwestia.
W swoim czasie oglądałem fabularyzowaną historię Meat Loafa oraz Jima Steinmana, i tam też parę wydarzeń przesunęło się w czasie. Tyle, że w kwestii Klopsika znawców u nas jakby sporo mniej. Zresztą, jaki z niego "Klops", skoro ten wielbiony przeze mnie grubasek, a niegdyś, co pseudonim nakazuje: kawał mięcha, od lat jest przecież wegetarianinem - a więc, meat to the hell, long live Meat Loaf !!!.
Dostrzegłem także na frontalnej stronie styczniowego magazynu "Teraz Rock" pstryczek udzielony filmowi "Bohemian Rhapsody". Jego awers informuje o dostępnej w nim wkładce poświęconej grupie Queen, a encyklopedysta i jego naczelny redaktor Wiesław Weiss musiał wyrazić zgodę na przyozdobienie dopiskiem pod zarekomendowaną nazwą Queen: "prawdziwa historia". Być może i prawdziwa, ale w takim układzie pytam: czemu taka krótka, by nie rzec pobieżna?. Oj państwo rock'n'rollowcy, więcej luzu życzę. Szczególnie na ten napoczęty już nowy rok. A wydawać by się mogło, iż rock'n'rollowców nie trzeba go uczyć.
Andrzej Masłowski
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"
==================================
Grupa na Facebooku:
"Nawiedzone Studio - Słuchacze"
Gdybym był tak upiornym szczególarzem, nie zniósłbym przecież "Spaceru po linie" - autobiograficznej opowieści o wczesnych losach Johnny'ego Casha, która to opowieść także niekiedy kłóci się ze sztywnymi faktami, lecz ja wiem, że to film, więc traktuję go jako artystyczną wypowiedź Jamesa Mangolda oraz Gilla Dennisa. Podobnie jak niedawną, a przecudownie podaną historię miłosną Dalidy. Moja wiedza na temat piosenkarki do tamtej pory sprowadzała się do kilku piosenek oraz do ogólnych faktów, w których nie było miejsca dla chociażby pięknej, choć tragicznej postaci Luigiego Tenco.
Ciekaw jestem, ilu "mędrców" mego pokolenia zna życiorys Elvisa Presleya? Pomimo wielu spisanych biografii, nakręconych dokumentów czy wysłuchanych naocznych świadków. Ile kwestii, tyle faktów. Sporo się rozmija, a jednak coś trzeba przyjąć za dobrą monetę. Dlatego liczy się każdy trop. Ale to już trochę inna kwestia.
W swoim czasie oglądałem fabularyzowaną historię Meat Loafa oraz Jima Steinmana, i tam też parę wydarzeń przesunęło się w czasie. Tyle, że w kwestii Klopsika znawców u nas jakby sporo mniej. Zresztą, jaki z niego "Klops", skoro ten wielbiony przeze mnie grubasek, a niegdyś, co pseudonim nakazuje: kawał mięcha, od lat jest przecież wegetarianinem - a więc, meat to the hell, long live Meat Loaf !!!.
Dostrzegłem także na frontalnej stronie styczniowego magazynu "Teraz Rock" pstryczek udzielony filmowi "Bohemian Rhapsody". Jego awers informuje o dostępnej w nim wkładce poświęconej grupie Queen, a encyklopedysta i jego naczelny redaktor Wiesław Weiss musiał wyrazić zgodę na przyozdobienie dopiskiem pod zarekomendowaną nazwą Queen: "prawdziwa historia". Być może i prawdziwa, ale w takim układzie pytam: czemu taka krótka, by nie rzec pobieżna?. Oj państwo rock'n'rollowcy, więcej luzu życzę. Szczególnie na ten napoczęty już nowy rok. A wydawać by się mogło, iż rock'n'rollowców nie trzeba go uczyć.
Andrzej Masłowski
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"
==================================
Grupa na Facebooku:
"Nawiedzone Studio - Słuchacze"