LEGACY PILOTS
"Con Brio"
(self released)
**3/4
Zadaniem poniższej płyty jest wspieranie humanitarnej organizacji World Vision, której główną misją niesienie pomocy dzieciom. Nad całością czuwa hamburski instrumentalista klawiszowy oraz kompozytor Frank Us. Jego nazwisko, jak też dowodzony przez niego projekt Legacy Pilots, zapewne niewiele powiedzą nawet najwnikliwszym pasjonatom rocka progresywnego. Natomiast zaproszeni przez Usa goście, to już półka najwyższa. Wśród nich: Steve Morse (Deep Purple), Steve Rothery i Mark Kelly (obaj z Marillion), Todd Sucherman (Styx), John Mitchell (Arena, Kino, It Bites) czy Marco Minneman (U.K., Steven Wilson). Pojawił się także na moment od niedawna nam znany (tutaj w roli basisty) Finally George.
Poza szczytnym celem, muzycznym zadaniem Legacy Pilots jest nawiązanie do złotej ery prog-rocka. Kiedy królowali Yes, ELP, Genesis, UK, Rush czy chwilę później Marillion. Nie znajdziemy tu jednak tej miary Rolls Royców, co "Firth Of Fifth", "Close To The Edge", "2112" czy "Forgotten Sons". Mało tego, na dobitkę dodam, nie ma tu również piosenek zasługujących na miano progowych przebojów. I choć dziełko "Con Brio" trzyma się pewnych schematów, to lekkością kompozycyjną nie grzeszy. Nie twierdzę, że to taki artystyczny most pomiędzy brzegami przepaści, jednak nie wróżę długodystansowej kariery Frankowi Usowi.
Całość rozpoczyna 7-minutowy hołd dla muzyki tria Emerson, Lake & Palmer, o stosownym tytule "The Emerson Empire". Trzeba przyznać, że instrumenty klawiszowe Franka Usa dobrze odrobiły lekcje względem brzmienia organów Keitha Emersona. Gdyby nie okazjonalne akcenty syntezatorów, zapachniałoby rasowym "sewentisowym" rockiem. Fajny instrumentalny popis na początek, zaostrzający apetyt na to, co czeka nas w toku dalszym. A tam bywa mieszanie, jednak o mieliznach rozpisywać się nie zamierzam, w zamian oferując prawdziwy skarb, który wydobędzie się po naciśnięciu pilotem cyfry 7. Utwór zwie się "Fight The Demons", i za sprawą mało chwytliwej wokalnej partii Franka Usa zaczyna się całkiem zwyczajnie, lecz z każdą kolejną chwilą nabiera mocy. Ponownie w liderze wyzwala się żądza Emerson'owskiego grania, lecz kulminacyjny moment następuje, gdy za solową gitarę chwyta Steve Rothery. Buddo drogi, dlaczego ostatnimi czasy Pan Stefan tak bardzo skąpi tego typu grania? Na trzy i pół minuty przed końcem gitarzysta Marillion wyskakuje przed szereg, i to jest czysty obłęd. Tylko, dlaczego tak krótko? Ten marilliono-emersonowski fragment, godny podium.
Spodobał mi się jeszcze instrumental "Value 8", gdzie gitarową siłą nośną Steve Morse. Bardzo wszechstronnie zapatrujący się muzyk, który potrafi zagrać rockowo, fusion, bluesowo czy jakkolwiek też niekonwencjonalnie. I w tym albumowym fragmencie daje temu dowód. Od razu, nawet bez zaglądania do opisu w książeczce wiemy, że to on. Bowiem nikt inny nie brzmi podobnie. I za to też należy się laur. Polecam jeszcze ładny pianistyczny fragment w "Handle With Care" czy niemal albumowe organowe outro w tytułowym "Con Brio". Reszta płyty tylko do miłego posłuchania, ale gdy po tygodniu lub dwóch wstawimy ją na półkę, na długo o sprawie zapomnimy.
Szkoda, że z Franka Usa średniej klasy kompozytor. Na pewno ambitny i porywający się na bezkres wód, jednak zwerbowany pakiet gości oraz zacny zamiar rangi tej płyty nie podniosą.
P.S. Dzięki dla Piotra "nie tylko maszyny są naszą pasją". Bez niego nigdy nie poznałbym tej muzyki.
Andrzej Masłowski
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"
==================================
Grupa na Facebooku:
"Nawiedzone Studio - Słuchacze"