MOSTLY AUTUMN
"White Rainbow"
(MOSTLY AUTUMN RECORDS) - Limited Edition
***1/2
Najnowsza płyta Jesiennych została zadedykowana niedawno zmarłemu Liamowi Davisonowi - gitarzyście, który z niewielką przerwą był nieodłącznym elementem zespołu od początku jego istnienia aż po 2014 rok. W albumowej książeczce znajdziemy ku niemu stosowne podziękowania autorstwa lidera Bryana Josha, a także zdjęciowy kadr Liama grającego na gitarze akustycznej w okowach dzikiej przyrody. Nieopodal padają też ukłony dla wielbicieli grupy: "raz jeszcze dziękujemy wszystkim za podtrzymanie przy życiu tego snu". Pozostaje więc już tylko nastawić tych jedenaście premierowych kompozycji. Zobaczmy, czy coś się zmieniło?. Na szczęście to wciąż pełna emocji muzyka, oparta na szorstkim śpiewie Bryana Josha oraz jego przeciwieństwu, czyli niemal anielskiej (jego wybranki serca) Olivii Sparnenn-Josh. Nad ich głosami czuwa supremacja gitar, plus bas, perkusja, organy - nawet Hammondy - oraz okazjonalne wtręty instrumentów ludowych (dudy, piszczałki czy gwizdawki). A więc wszystko po staremu, bowiem każdy kto śledzi przebieg ich kariery, począwszy od arcypięknej płyty "For All We Shared", zapewne trzyma kciuki, by ta angielska ekipa nie dokonywała żadnych drastycznych stylistycznych korekt.
Przyznam jednak ze wstydem, iż najnowsze propozycje Mostly Autumn od lat nie wzbudzają już we mnie tyle entuzjazmu, co dzieła etapu początkowego, niemniej do dzisiaj na ich każdej płycie bez problemu potrafię znaleźć niemało fascynującej muzyki. Na "White Rainbow" także pojawia się kilka zachwycających fragmentów, jak usłany jednym ciągiem wokalny tryptyk Olivii, w "Run For The Sun", "Western Skies" oraz "Into The Stars". Lecz następujący po nich, równie bezbłędny "Up", to także załadowany podobnymi emocjami muszkiet. Tutaj również zaśpiewała Olivia, choć w tym konkretnym przypadku raczej pełniąc rolę asystentki przewodzącego wokalnie Bryana Josha. Lubię tego faceta, pomimo iż żaden z niego wyborny śpiewak. W zamian natura podarowała mu kompozytorski oraz nietuzinkowy gitarowy talent. Muzyk przez ponad dwie dekady zasłużenie dochrapał się identyfikacji brzmieniowej godnej pozazdroszczenia. Dzisiaj możemy go stawiać w równym rzędzie wraz ze Steve'em Hackettem, Steve'em Rotherym czy Andym Latimerem. I to bez cienia najmniejszej przesady. Moje na jego temat gloryfikacje można szybko skonfrontować także na poniższej płycie. Wystarczy oddać się ponad 10-minutowemu "Viking Funeral". Cóż za piękna, a podszyta folkiem i brawurowym rockiem progresywnym rzecz. Bryan niekiedy śpiewa krzycząc, by w innym fragmencie wręcz koić ból, a jego gitara aż rwie struny.
Na "White Rainbow" ogólnie spotka nas dużo dobrego, jednak nie potrafię coś uchwycić klimatu różnorakiej, wręcz do przesady heterogenicznej ponad 19-minutowej tytułowej suity "White Rainbow". Czegoś tu za dużo, a przede wszystkim brak spójności. Szkoda, bo chyba utwór ten miał za zadanie czynić za albumowy specjał.
Trochę odmienny charakter nosi "The Undertow" - jako jedyny utwór zaśpiewany przez będącego następcą Liama Davisona muzyka, jakim Chris Johnson. Jest on gitarzystą oraz instrumentalistą klawiszowym, a w tym nagraniu dodatkowo pełni jeszcze rolę basisty. Jego delikatna, niemal kobieca barwa głosu, niczym niezwykłym nie poraża, więc całą tę ogólnie przeciętną piosenkę najlepiej potraktować jako albumowy wypełniacz. Co prawda, pod koniec następuje efektowne gitarowe solo, lecz wiosny ono nie czyni.
Jeśli komuś 79 minut podstawowego albumu sprawi niedosyt, zawsze pozostaje jeszcze 2-płytowa edycja specjalna. Na niej blisko 38 minut dodatkowej muzyki. Choć to już w sporej mierze mniejszego bądź większego kalibru ciekawostki. Jak dajmy na to, wydłużona wersja "Gone" - czyli kompozycja znana z podstawowego programu płyty, czy dostojne "Eternally Yours", a będące przecież nagraniem z o kilka lat odległej solowej płyty Liama Davisona "A Treasure Of Well-Set Jewels". Warto dodać, iż na niej wystąpiła była wokalistka Mostly Autumn, Heather Findlay. A jednak uwaga!, bowiem pod tytułem "Thanks", natrafiamy na prawdziwy skarb. Bryan Josh skomponował tę pełną lamentu pieśń pod własne skromne głosowe struny, lecz gitarze nakazał sięgnąć zenitu. Niepojęte, dlaczego maestro wykluczył tak przepiękną kompozycję z podstawowego albumowego grona. Myślę, że już tylko z jej powodu warto nie odpuszczać edycji limitowanej.
Andrzej Masłowski
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"
==================================
Grupa na Facebooku:
"Nawiedzone Studio - Słuchacze"