Od zawsze jestem gadżeciarzem. Z tym, że niegdyś nikt nie znał słowa "gadżet", więc o takich jak ja, mawiało się kolekcjonerzy pamiątek, bądź zbieracze rzeczy niepotrzebnych. Bo faktycznie mowa o nagromadzaniu nikomu niepotrzebnych papiurów, które tylko w szafie zajmują miejsce, stanowiąc idealne siedlisko do panoszącego się kurzu.
Potrzebowałem ostatnio profesjonalnie przetłumaczonego tekstu do pewnego kawałka Iron Maiden, więc dałem nura do szafy po odpowiednią knigę z ich przekładami. Wsunąłem tę książkę tak głęboko, że musiałem przebić się przez cztery warstwy innych. Gdy dobiłem celu, nieopodal natknąłem się na woreczek z całą chmarą kartek karteluszek. Nastawiłem więc odpowiednią muzykę i zacząłem przeglądać zawartość. Co ja tam znalazłem, łochocho! Od razu powróciły wspomnienia. Dobre wspomnienia. Niektórymi właśnie postanowiłem się z Szanownym Państwem podzielić. Z tym, że uczciwie zaznaczam, tego typu wpisy traktuję absolutnie emocjonalnie, a prezentowane okazy utrwalam tylko w ramach osobistego pamiętnika, którego poza blogiem nie prowadzę. Tak więc, pisuję tego typu wywody głównie dla siebie, przy okazji wystawiając własną prywatę na widok publiczny. Jako, że nie bywam hejtowany, co tylko świadczy o mojej niepopularności, pozwalam sobie na więcej. Wszak zawsze jeszcze mogą nadejść czasy, gdy wszystko pochowam do sejfu, a jedynym samochwalstwem będzie przedstawiony wyciąg z ostatnio nabytych leków, których asortyment systematycznie powiększam.
Jako, że ciekawego materiału będzie nieco, nakręcę kilka odcinków, a gdy się sprawa przyjmie, trzasnę drugi, a może i w konsekwencji trzeci sezon. Zarobię kupę szmalu, za który wybuduję przed blokiem basen, a dla jego ozdoby zainstaluję przy nim leżaki i stoliki, na których wszyscy będziemy sączyć drinki z parasolkami i cytrusami w szklanicach. Oczywiście jak na rock'n'rollowca przystało, zorganizuję też dziewczynki, które przy dźwiękach Mötley Crüe będą mi wachlować, a ja w pełni uciechom ich oczu rozwalę na słońcu me "okazałe" pofałdowane cielsko. No dobra, toście Masłowski pomarzyli, a teraz do roboty.
Na początek rok 1989. Wybory w już prawie wolnej Polsce. Jeszcze nie stuprocentowe, ale dające perspektywy na kolejne nieuciemiężone. Były to czasy chwalebnego logo "Solidarności", kiedy z dumą też się nim afiszowałem. Dzisiaj ten znaczek dawnej wolności i niezależności został pokryty hańbą, ale tematu rozwijać nie zamierzam. To, co poniżej, to jedynie ulotka-reklamówka, jak należało, i na kogo głosować, by ponownie nie oddać władzy w ręce dawnego systemu. Sądzę, że w niewielu domach znajdziemy tego typu pamiątki, a ja akurat takową pochwalić się mogę.
Ten malutki bilecik, to pamiątka kinowa, tylko nie pamiętam z jakiego kina. Niestety na samym bilecie też po tym ni śladu. W tamtych czasach bilety szły ze zwoju, czyli z tzw. metra. Miały wydrukowaną cenę i ogólną informację, do czego dany blankiet służy, jednak nazwy kin nie drukowano. Mało tego, przystawiana pieczątka też o tym nie informowała.
Na rewersie biletu zapisałem tytuł filmu oraz z kim na nim byłem, lecz zapomniałem dopisać samego kina. Widocznie wówczas mocno wierzyłem w swą nieomylność oraz doskonałą pamięć.
A więc, wiadomo, że zasiadłem w 16 rzędzie, na miejscu nr 15, i że był to film "Stowarzyszenie umarłych poetów". Jako datę zapisałem 10 listopada 1990 roku, godzina 19.30. Film wszedł na ekrany polskich kin miesiąc wcześniej, więc byłem na czasie. Na seans zakotwiczyłem z pewną Hanią, o której już niemal kompletnie zapomniałem. A była to pewna startująca do mnie blondynka, której zalotów zdecydowanie nie zauważałem, więc zainteresował się nią mój kumpel, który do dzisiaj twierdzi być z nią szczęśliwy.
Zwróćmy uwagę na ten zielony stempel. Przedstawia on niezbyt dobrze odbitą cenę 6.000 złotych. Owa pieczątka przykrywa wydrukowane 50 złotych. Jechano więc na starych blankietach, których by nie marnować, należało jeszcze w trwającej dobie kryzysu do końca wykorzystać.
I jeszcze jeden bilet. Tym razem o wartości 20.000 złotych. Sobota, 21 września 1991 roku, godzina 15.00, Stadion na Golęcinie. Mecz piłki nożnej Olimpia Poznań - Lech Poznań. Wynik 1:2, do przerwy 1:1. Zapisałem szczegółowo, bo zawsze bywałem drobiazgowy. Musiało mi zależeć, skoro kupiłem bilet, gdyż na Olimpię z reguły docierałem na drugie połówki, albowiem po przerwie zawsze wpuszczano za darmo.
Lubiłem Olimpię, pomimo iż był to klub milicyjny, ale w tamtym czasie jakoś się nad tym specjalnie nie zastanawiałem. I na pewno kibicowałem bardziej Olimpii niż Kolejorzowi, choć przede wszystkim jestem zadeklarowanym kibicem Warty.
Ciąg dalszy nastąpi... Choć bardziej podoba mi się rodem z amerykańskich filmów: "to be continued".
Andrzej Masłowski
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"
==================================
Grupa na Facebooku:
"Nawiedzone Studio - Słuchacze"
Potrzebowałem ostatnio profesjonalnie przetłumaczonego tekstu do pewnego kawałka Iron Maiden, więc dałem nura do szafy po odpowiednią knigę z ich przekładami. Wsunąłem tę książkę tak głęboko, że musiałem przebić się przez cztery warstwy innych. Gdy dobiłem celu, nieopodal natknąłem się na woreczek z całą chmarą kartek karteluszek. Nastawiłem więc odpowiednią muzykę i zacząłem przeglądać zawartość. Co ja tam znalazłem, łochocho! Od razu powróciły wspomnienia. Dobre wspomnienia. Niektórymi właśnie postanowiłem się z Szanownym Państwem podzielić. Z tym, że uczciwie zaznaczam, tego typu wpisy traktuję absolutnie emocjonalnie, a prezentowane okazy utrwalam tylko w ramach osobistego pamiętnika, którego poza blogiem nie prowadzę. Tak więc, pisuję tego typu wywody głównie dla siebie, przy okazji wystawiając własną prywatę na widok publiczny. Jako, że nie bywam hejtowany, co tylko świadczy o mojej niepopularności, pozwalam sobie na więcej. Wszak zawsze jeszcze mogą nadejść czasy, gdy wszystko pochowam do sejfu, a jedynym samochwalstwem będzie przedstawiony wyciąg z ostatnio nabytych leków, których asortyment systematycznie powiększam.
Jako, że ciekawego materiału będzie nieco, nakręcę kilka odcinków, a gdy się sprawa przyjmie, trzasnę drugi, a może i w konsekwencji trzeci sezon. Zarobię kupę szmalu, za który wybuduję przed blokiem basen, a dla jego ozdoby zainstaluję przy nim leżaki i stoliki, na których wszyscy będziemy sączyć drinki z parasolkami i cytrusami w szklanicach. Oczywiście jak na rock'n'rollowca przystało, zorganizuję też dziewczynki, które przy dźwiękach Mötley Crüe będą mi wachlować, a ja w pełni uciechom ich oczu rozwalę na słońcu me "okazałe" pofałdowane cielsko. No dobra, toście Masłowski pomarzyli, a teraz do roboty.
Na początek rok 1989. Wybory w już prawie wolnej Polsce. Jeszcze nie stuprocentowe, ale dające perspektywy na kolejne nieuciemiężone. Były to czasy chwalebnego logo "Solidarności", kiedy z dumą też się nim afiszowałem. Dzisiaj ten znaczek dawnej wolności i niezależności został pokryty hańbą, ale tematu rozwijać nie zamierzam. To, co poniżej, to jedynie ulotka-reklamówka, jak należało, i na kogo głosować, by ponownie nie oddać władzy w ręce dawnego systemu. Sądzę, że w niewielu domach znajdziemy tego typu pamiątki, a ja akurat takową pochwalić się mogę.
Ten malutki bilecik, to pamiątka kinowa, tylko nie pamiętam z jakiego kina. Niestety na samym bilecie też po tym ni śladu. W tamtych czasach bilety szły ze zwoju, czyli z tzw. metra. Miały wydrukowaną cenę i ogólną informację, do czego dany blankiet służy, jednak nazwy kin nie drukowano. Mało tego, przystawiana pieczątka też o tym nie informowała.
Na rewersie biletu zapisałem tytuł filmu oraz z kim na nim byłem, lecz zapomniałem dopisać samego kina. Widocznie wówczas mocno wierzyłem w swą nieomylność oraz doskonałą pamięć.
A więc, wiadomo, że zasiadłem w 16 rzędzie, na miejscu nr 15, i że był to film "Stowarzyszenie umarłych poetów". Jako datę zapisałem 10 listopada 1990 roku, godzina 19.30. Film wszedł na ekrany polskich kin miesiąc wcześniej, więc byłem na czasie. Na seans zakotwiczyłem z pewną Hanią, o której już niemal kompletnie zapomniałem. A była to pewna startująca do mnie blondynka, której zalotów zdecydowanie nie zauważałem, więc zainteresował się nią mój kumpel, który do dzisiaj twierdzi być z nią szczęśliwy.
Zwróćmy uwagę na ten zielony stempel. Przedstawia on niezbyt dobrze odbitą cenę 6.000 złotych. Owa pieczątka przykrywa wydrukowane 50 złotych. Jechano więc na starych blankietach, których by nie marnować, należało jeszcze w trwającej dobie kryzysu do końca wykorzystać.
I jeszcze jeden bilet. Tym razem o wartości 20.000 złotych. Sobota, 21 września 1991 roku, godzina 15.00, Stadion na Golęcinie. Mecz piłki nożnej Olimpia Poznań - Lech Poznań. Wynik 1:2, do przerwy 1:1. Zapisałem szczegółowo, bo zawsze bywałem drobiazgowy. Musiało mi zależeć, skoro kupiłem bilet, gdyż na Olimpię z reguły docierałem na drugie połówki, albowiem po przerwie zawsze wpuszczano za darmo.
Lubiłem Olimpię, pomimo iż był to klub milicyjny, ale w tamtym czasie jakoś się nad tym specjalnie nie zastanawiałem. I na pewno kibicowałem bardziej Olimpii niż Kolejorzowi, choć przede wszystkim jestem zadeklarowanym kibicem Warty.
Ciąg dalszy nastąpi... Choć bardziej podoba mi się rodem z amerykańskich filmów: "to be continued".
Andrzej Masłowski
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"
==================================
Grupa na Facebooku:
"Nawiedzone Studio - Słuchacze"