Przedwczoraj zmarł Antoni Krauze - reżyser, scenarzysta, człowiek o bogatym filmowym dorobku, ale też autor kontrowersyjnego i jednokierunkowego dzieła "Smoleńsk". Od początku nie planowałem dokładać cegiełki do jego wspomożenia, choć korciło mnie obejrzenie i wyrobienie własnego zdania. Do wczoraj o filmie słyszałem bardzo wiele, i bardzo wiele złego, nie ma więc jak przekonać się na własne oczy. Stwierdziłem, że lepszej okazji nie będzie, lecz aby nie zanieczyszczać domowej płytoteki świadomie skorzystałem z serwisu You Tube. Serwis film posiada - w całości. I chyba legalnie, skoro nikt go do tej pory nie skasował. Zapewniono pod pierwszym kadrem, że całość będzie dobrej jakości, co akurat prawdą nie jest, ale lepszej przecież nie potrzeba.
Nie spodziewałem się wybornej obsady, ani też niezwykłej produkcji. Tym bardziej, że nikt przyzwoity nie chciał dołożyć się do realizacji tego filmu, a i też najlepsi aktorzy odmówili udziału w najwcześniejszej fazie planów.
Reżyser Krauze podparł się więc tymi, którzy pozostali, a którym nie przeszkodził fakt udziału w tym z góry nakreślonym propagandowym dziele, zupełnie jak w 1941 roku innej sporej części wyklętych naszych rodaków, którzy wspomogli III Rzeszę w realizacji pokrytego hańbą "Powrotu do ojczyzny". Należy przy tym dodać, że dużą część scenariusza do "Smoleńska" popełnił Marcin Wolski - postać całkowicie wyblakła z dawnego poczucia humoru oraz trzeźwej oceny realiów. Zatem, już sama filmowa lista płac wskazywać mogła na tendencyjność, do której nikt nie odmówiłby nawet artystycznego prawa, gdyby nie fakt popełnienia czynu za nasze pieniądze. Wszak darczyńcy nie zrzucili się na jego realizację wystarczająco, przez co (oficjalnych) kilkanaście milionów złotych poszło z państwowego budżetu.
Realizowany przez mniej więcej trzy lata "Smoleńsk" trafił do kin przed dwoma laty, nie wywołując entuzjastycznych reakcji, ani w konsekwencji zupełnie na siebie nie zarabiając.
Jedną z głównych ról kreuje w nim niejaka Beata Fido - wcielająca się w dziennikarkę, której zadaniem na planie było sparodiowanie Katarzyny Kolendy Zaleskiej. Postanowiłem przyjrzeć się uważniej odtwórczyni znaczącej roli, więc zajrzałem do jej filmografii. I to mi bardzo wiele wyjaśniło, dlaczego do tej/tamtej pory pani-miernota nigdy nie otrzymała żadnej znaczącej roli. Kamera jej nie szuka, nie lubi, albowiem charakteryzuje ją sztuczność, niewyrazistość, aktorka snuje się przez cały film, niczym zahibernowana maska. Fido nie potrafi się uśmiechać, ni nawet wyrażać przerażenia, jest sztuczna, niczym miłość z prezerwatywą.
Sam film też niczego nie wyjaśnia, a jedynie nieudolnie oskarża, bo o sugestiach nawet nie ma mowy. To wymagałoby wyższego pułapu. Obraz nie wyraża również empatii względem rodzin ofiar. Widz może ponadto wyłowić, że premier polskiego rządu, zamiast współczucia i zaangażowania, wybiera się na narty w góry. Ani słowa o tchórzostwie obalonego niedawno ministra oraz o osławionym obiedzie ludzi, którzy obecnie szczują i podgrzewają na tych, którzy wówczas autentycznie gasili ogień.
Starałem się obejrzeć film w miarę obiektywnym okiem (choć to trudne), licząc na podobną neutralność od jego twórców. Z każdym kadrem czułem coraz większe zażenowanie. Nie tylko z powodu stronniczości, ale przede wszystkim z uwagi na samą realizację i grę aktorską. Czegoś tak kiepskiego nie widziałem chyba nigdy. Oczywiście nie jestem w tym względzie autorytetem, ponieważ w ogóle niewiele oglądam, ale na kilku filmach jednak troszkę się znam.
Film nie dostarcza argumentów, zarazem też nie porusza wyobraźni. Jest jednym wielkim brakiem wszystkiego.
Ze "Smoleńska" wyszedł jeden wielki druzgocący obraz nieudacznictwa. Szkoda jedynie odpowiedzialnego za całość Antoniego Krauzego, który na swej ostatniej prostej wymazał się z listy zasłużonych dla polskiego kina. Natomiast wszystkich aktorów, którzy za sprawą tego gniota spróbowali świadomie zafałszować obraz świeżej historii Polski, powinno się skazać na infamię.
Niedawno, gdzieś w okolicach połowy stycznia, w często odwiedzanym Saturnie, uzgadniałem z panem z obsługi realizację płyt, gdy rozmowę przerwał młody człowiek: "czy dostanę na DVD Smoleńsk?". Już chciałem mu nawet wskazać miejsce, w którym ogromny stos płyt leżakuje nieprzerwanie, ale pan z obsługi zarzucił okiem do systemu komputerowego, odrzekłszy: "nie, niestety nie ma". Oszołomiony młodzieniec skinął głową i poszedł dalej penetrować filmowe regały, ja natomiast postanowiłem temat podtrzymać, dopytując: jak to nie ma?, przecież jeszcze kilka dni temu widziałem cały stos, ze dwadzieścia egzemplarzy. No więc jak to, sprzedaliście? Usłyszałem coś w rodzaju: ten film w ogóle się nie sprzedaje. Stale nam go przysyłają z możliwością zwrotu, więc po upływie terminu zwracamy, a oni przy kolejnej dostawie ponownie podrzucają cały karton. No cóż, młody człowiek najwyraźniej z wytęsknionym zakupem źle się wstrzelił. Może dla niego to pewna przestroga, a nawet dobry omen. Być może dzięki niedoborowi filmu na półce, sam poruszy wodzą wyobraźni, której "Smoleńsk" nie posiada.
Andrzej Masłowski
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"