W przeczytanej w internecie rozmowie z byłym goalkeeperem Maciejem Szczęsnym, a ojcem jeszcze słynniejszego Wojciecha, wychwyciłem: "...wtedy sobie uświadomiłem, że trzeba fotografować, zwłaszcza bliskich, bo
nigdy nie wiesz, kiedy tylko to ci zostanie. Zdjęcie to nie tylko obraz
tej osoby, ale także chwila, którą razem spędziliście...". Jakże trafne. Tylko, że do takich wniosków docieramy, gdy jesteśmy na etapie pragnienia cofnięcia zegarowych wskazówek.
Wczoraj miałem okazję zagościć na 18-tce. Niestety niezakrapianej, choć wódki nie brakowało. Kolejny antybiotyk odebrał mi przyjemność nawalenia się wódą, co cenię w życiu jak mało co. Dziwnie się człowiek czuje, gdy większość procentowo hula, a jemu pozostaje na pociechę kilka szklanek Pepsi, plus stół zastawiony żarłem.
Na trzeźwo również niełatwo zrozumieć współczesne dance'owe trendy. Straszne, naprawdę. A momentami jeszcze straszniejsze. Ludzie jednak się bawią. Hmmmm... po kilku głębszych chyba już wszystko jedno, co sączy się z nabuzowanych głośników.
Współczesny didżej nie ma nawet jednej płyty. Cała aparatura, to mnóstwo świecidełek, a nawet podobnej pary do tej z metalowych koncertów, do tego przesterowany mikrofon i dwa muzodajne laptopy, które tyrają za wynegocjowaną stawkę. Pozazdrościłem sobie, że jestem z pokolenia "Comanchero", "Vamos A La Playa", "I Like Chopin", "Tarzan Boy" czy "Paninero". Tego pokolenia od ładnych piosenek, choć niegdyś uważanych za szczyt bezczelności, gdy nazywano je muzyką. Wiem wiem, walę tekstami starego zgreda, ale naprawdę czuję, że urodziłem się w lepszej epoce, i nigdy bym się na nic z obecnymi małolatami (o pardon, już od teraz pełnolatami) nie zamieniał.
Choć plusem kolejnej serii antybiotyku, taneczna wymówka. Wystarczyło pokazać opatrunek, by odpuszczono mi pajacowanie na parkiecie. Nigdy nie lubiłem tańczyć, a w podstarzałym wieku plusem bywa zrzucanie wszystkiego na chorobową i zarazem chorobliwą niezdolność, co czynię nawet, gdy niekiedy naprawdę bywam zdrowy.
Na nasze jutrzejsze spotkanie przygotowałem dużo różnobarwnej muzyki. Także w niewielkim stopniu polskiej. Dawno nie mieliśmy kącika "Szanujmy wspomnienia, czyli cudze chwalicie swego nie znacie". Proszę jednak nie pokładać w nim zbyt wielkiej nadziei. Nie mam zamiaru udawać nadpobudliwego miłośnika rodzimej twórczości.
Od Słuchacza Szymona, a belfra zarazem, otrzymałem w podarku lekko wysłużony kompilacyjny kompakt 38 Special "Flashback" - thanks Mr. Simon - Simon says. O ironio, a ja właśnie mniej więcej przed rokiem przerzuciłem mojego idealnego winyla na CD-R, by Szanownym Nawiedzonym w którejś audycji zaprezentować - choć do teraz nie znalazłem stosownej okazji - a tu teraz beztrzaskowo ta kapitalna składanka melodyjnych southern-rockowców, że ach... Cieszę się bardziej o tyle, iż CD różni się nieco od winyla. Mój egzemplarz LP zawiera dziesięć kawałków oraz dodatkową EPkę, co w sumie daje czternaście piosenek. Tutaj też jest czternaście, lecz cztery ostatnie nie pokrywają się z tamtymi, i na odwrót rzecz jasna. Cóż, muszę poszukać dawno zapisanej kartki z "Flashback", wkleić do radiowego zeszytu, i niech popłyną nuty...
Do usłyszenia.... niedziela, godz.22.00 na 98,6 FM Poznań lub www.afera.com.pl
Andrzej Masłowski
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"