KAYAK
"Seventeen"
(INSIDE OUT MUSIC)
***1/2
Holandia na przełomie lat 60/70-tych była prawdziwą - że pozwolę sobie na użycie mało fortunnego określenia - wylęgarnią muzycznych znakomitości, choć prym w rockowej dziedzinie wiodła szeroko pojęta Anglo-Ameryka. No, może jeszcze dawne Zachodnie Niemcy, które też miały sporo do powiedzenia - szczególnie za sprawą krautrocka. Ale to przecież w tulipanowej krainie działali tacy: Focus (ci od "Hocus Pocus"), Livin' Blues (niezapomniana "Shylina"), Cuby & The Blizzards (mistrzowie białego blues rocka), Golden Earring (chociażby osławiony "Radar Love"), Ekseption (transkrypcje muzyki klasycznej przełożone na język rocka), Shocking Blue (m.in. hit "Venus") i wielu innych, w swoim czasie nieźle dorzucających do przysłowiowego pieca. Pośród tego
towarzystwa, w niespiesznym tonie, nieźle radziła sobie typowo art-rockowa formacja Kayak, której ambicje nie tylko sięgały rozbudowanych kompozycji, ale też zwyczajnych melodyjnych piosenek. Dzięki temu, band dowodzony przez niezwykle utalentowanego keyboardzistę Toma Scherpenzeela, dorobił się mocnej pozycji, nie tylko w swej ojczyźnie, ale też w wielu krajach europejskich. Przez ponad cztery dekady (z zawieszeniem działalności w latach 80/90-tych) wydarzyło się w ich muzyce wiele pięknego, pomimo iż również bywało przeciętnie, a czasem nawet bardzo źle. Ta ostatnia przypadłość dała o sobie znać głównie w latach ostatnich. Grupa nie potrafiła złapać odpowiednich wibracji, i po udanych płytach "Close To The Fire" oraz "Double Vision", zaczęła niebezpiecznie chylić się ku artystycznemu upadkowi. Nieporadność, nie tylko wynikała z opuszczenia weny twórczej, ale też sami muzycy nie potrafili się należycie komunikować. Szczytem wszystkiego okazało się dopuszczenie do mikrofonu niejakiej i nijakiej zarazem Cindy Oudshoorn. Jej irytujący styl śpiewania, tak pasował do muzyki Kayak, jak Edward Hulewicz do Budki Suflera. Czuć było, że nawet partnerujący jej na scenie główny wokalista Edward Reekers, nie czuł się komfortowo. Dlatego proszę omijać pseudo musicalowo-rockowe "dzieła", w rodzaju: "Letters From Utopia" lub "Anywhere But Here". To wszystko sprawiło, iż w konsekwencji celowo odpuściłem zakup wydanej przed czterema laty "Cleopatra - The Crown Of Isis", gdy tylko zorientowałem się, iż wśród wokalistów znów panuje mój "ulubiony tandem". I pewnie ta artystyczna idylla trwałby dalej, gdyby nie trzęsieni ziemi, jakie znienacka zapanowało w szeregach Kayak. Ton Scherpenzeel musiał się nieźle wściec, skoro przeciął i tak próchniejącą nić, i dosłownie powywalał wszystkich - nawet wspomnianego wieloletniego, i suma sumarum dobrego wokalistę Edwarda Reekersa. Jest zatem nowy - też bardzo fajny głos - Bart Schwertmann, a także czujący przysłowiowego bluesa, choć jak najbardziej art-rockowy gitarzysta Marcel Singor, następnie: perkusista z obozu Neala Morse'a, Collin Leijenaar oraz były współpracownik Pain Of Salvation, Kristoffer Gildenlöw - brat słynniejszego Daniela - lidera, wokalisty i gitarzysty tamtej szwedzkiej prog-metalowej ekipy.
Najważniejsze jednak, że nad wszystkim kompozycyjnie i niepodzielnie panuje Ton Scherpenzeel. Ten mający nawet na sumieniu współpracę z grupą Camel muzyk (m.in. album "Stationary Traveller", bądź niedawna wizyta Wielbłąda w Polsce), właśnie wlał w Kayak nowe życie. Nareszcie Kayak, brzmi jak na Kayak przystało. Od dawna pragnąłem usłyszeć grupę w takim szlifie. Dlatego posłuchajmy najnowszej "Seventeen", bo oto przed nami godzina muzyki próby najwyższej - i z kilkoma nie do zapomninia podniosłymi fragmentami. Skoro jednak chwilę wcześniej wspomniałem o Camel, to oto przed nami wyciągnięty z zestawu prawdziwy klejnot, w postaci instrumentalnego "Ripples On The Water", w którym na gitarach akustycznej i elektrycznej zagrał sam Andy Latimer. Jego delikatność i wrażliwość uczyniły z tych niespełna czterech minut coś tak wzruszająco-pięknego, że chce się tego słuchać bezustannie. Zasmakujmy więc tego charakterystycznego powolnego budowania napięcia - za sprawą akustycznych gitarowych form, plus delikatnych akordów pianina - by gdzieś pod koniec wznieść się ponad chmury lamentującą partią gitary elektrycznej. Nikt nie pozostanie zobojętniały. Kto wie, być może "Ripples On The Water" postawi na nogi niejedną zbolałą duszę. Już sam tytuł przecież zobowiązuje. Wszak niewinnie (a może celowo?) nawiązuje do dwóch prog-klasyków: "Ripples" - kompozycji Genesis oraz Camel'owskiego "Spirit Of The Water". Ale nie rozczulajmy się tylko nad tym jednym fragmentem, albowiem nowy nabytek Marcel Singor również potrafi z dużą wrażliwością pociągnąć po sześciu nylono/metalach- weźmy króciutkie "Falling", bądź utrzymane w duchu lat siedemdziesiątych mini suity: na czele z pełną symfonicznego rozmachu "La Peregrina", plus "Walk Through Fire" oraz "Cracks". W "Walk Through Fire", nie tylko samej gitarze należy się prym, ale też okazałej klawiszowej grze Scherpenzeela - obaj panowie wchodzą w niesamowitą interakcję. Z kolei, gitarowe solo w "Cracks", automatycznie składa ręce do aplauzu.
Lecz na "Seventeen" również znajdziemy typowe dla stylu Kayak echa musicalowych fascynacji Toma Scherpenzeela. Przykładem niech posłużą ponad trzyminutowe, utrzymane w tonacji jakby pieśni pochwalnej "Love, Sail Away" - z folkowymi skrzypcami, plus "God On Our Side" - z wykorzystanymi bandżo oraz ukulele.
Album otwiera aspirujący do miana przeboju "Somebody". Myślę, że na stałe wpisze się w koncertowe setlisty, i nie tylko te aktualne.
Owszem, nie znajdziemy tu pereł pokroju: "Niniane (Lady Of The Lake)", "Ruthless Queen" czy "Starlight Dancer", ale to i tak najlepsze dzieło Kayak od dawien dawna. I pierwszy krok ku wyjściu z poważnego kryzysu.
Cieszy obecny kształt i forma grupy, ponadto raduje przywrócony rozpoznawalny styl. Wszystko to, pozostawia niedomknięty lufcik nadziei na nadchodzące lata.
Andrzej Masłowski
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"