poniedziałek, 12 lutego 2018

granie Gierkowskiego schyłku

Tajemniczy DJ Iks spisał się przy konsolecie wyjątkowo dzielnie, z kolei nadworny Tomek Ziółkowski posłuchał Nawiedzonego Studia zachwyciwszy się Spiskiem. Szczególnie kawałkami, w których płuca rozpierał Krzysztof Cugowski. Ten były nawet senator Prawa i Sprawiedliwości (jedyna plama w życiorysie tej wybitnej dla polskiego rocka postaci), to chyba taki Tomkowy number one, i zdaje się już nikt nigdy tego nie zmieni. Myślę, że nawet On sam. Inni niech też nie próbują.
W ogóle posypały się pochwały za rodzimy kącik "Szanujmy wspomnienia, czyli cudze chwalicie swego nie znacie". I wcale niekoniecznie za przywołany Spisek, a głównie za Zbigniewa Górnego. No proszę, a ja myślałem, że mnie Nawiedzeni skarcą. Cieszy więc możliwość wybiegania poza ramy rocka i odsłanianie kart innych fascynacji. A powiem Szanownym Państwu, że o ile jazzu w zasadzie nie słucham, to akurat ten nasz z epoki Gierkowskiej, autentycznie ubóstwiam. Im późniejszy Gierek, tym lepiej. Prym wiodą nagrania z okresu 1974-1979. Wszystkie filmowe ilustracje w wydaniu Włodzimierza Korcza, Andrzeja Korzyńskiego, Włodzimierza Nahornego czy właśnie Zbigniewa Górnego, to prawdziwa eksplozja. Od zawsze uwielbiałem te ich jazz/funk/groove/rockowe wtręty. Zwracałem na tę naszą jazz/funk/muzyczkę baczną uwagę, i zawsze mi jej mocno brakowało na płytach. Na szczęście ostatnimi czasy pojawia się jej coraz więcej. Marzyłem, by posiąść na LP lub CD tematy do "Karate po polsku" oraz "Prywatnego Śledztwa", jak również muzykę do "Zapachu psiej sierści" - polsko-bułgarskiej produkcji, z kapitalną rolą Romana Wilhelmiego, a muzyką Włodzimierza Nahornego. I wreszcie mam. Jakże to inna i zdecydowanie urokliwsza twórczość od wielu gigantycznych i nazbyt pieszczotliwie dopracowanych światowych produkcji tamtego okresu. U nas grywano sercem i skromnymi możliwościami technologicznymi, często zamykając z racji cięć budżetowych sesje po jednym/dwóch podejściach - i to się niekiedy wyczuwa. A przecież i tak brzmi to najlepiej na świecie. Poza tym, nie każdy był Marylą Rodowicz, która mogła poprawiać wszystko w nieskończoność. Nie od dziś wiadomo, że Polacy w dżezie byli mistrzami, i nie tylko za sprawą świetnego warsztatu, ale po prostu mieli duszę, poczucie estetyki i wysublimowanego piękna, do tego wrytą za sprawą szarych ulic niedostępną kolorowemu światu wrażliwość, plus ambicje i niesłychanie pieczołowicie wypracowany profesjonalizm. I w niczym nie ustępowaliśmy wielkim światowym nazwiskom. Zresztą, gdyby taki Jerzy Milian lub Andrzej Korzyński urodzili się w Stanach Zjednoczonych, zapewne opływaliby bogactwem, a ich nazwiska płynęłyby jednym strumieniem wraz z Henrym Mancinim, Nino Rotą i Hansem Zimmerem, jak też byłyby ozdobą chodnikowych gwiazd na hollywoodzkim Walk Of Fame.
W najbliższą niedzielę dorzucę kolejny przykład grania z gierkowskiego okresu - z dużą dozą disco.







Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"



mój niewykorzystany piątkowy pakiet startowy