Śpiewanie Paula Di'Anno wiele dla mnie znaczy. Nawet jeśli pierwsze dwa Maideny nigdy nie były albumami przeze mnie medialnie rozpieszczanymi. Proszę jednak na tej podstawie nie osądzać do danej muzyki przywiązania. Niekiedy sprawy dotyczą tematów za młodu często na tyle eksploatowanych, iż na starość nie zawsze odczuwam potrzebę się tym dzielenia. Ale wciąż kocham. I tak właśnie jest z najwcześniejszymi Maidenami, które w języku muzyki znaczą dla mnie tyle, co na niwie życiowej prozy dla każdego z nas matka i ojciec, siostra i brat.
Paula Di'Anno poznałem w drugiej licealnej. Znowu dzięki Wawrzynkowi. Po prostu pewnego razu na jednej z niedzielnych giełd zatrzęsło okładkami nowej grupy, i od razu dwoma. To było takie nieoczekiwane, wręcz raptowne. Znienacka tajfun. Okładki wspaniałe i jakże inne od dotychczasowych Dżudasów czy Sabbs. Jakby gwarantujące jeszcze żywsze przyłożenie. One już zagrały poprzez na nie gapienie. Jak to możliwe, że trzymający rękę na pulsie wawrzynkowi handlarze przegapili - jak wszyscy inni, zresztą - Maidenowy debiut i od razu "Killers" wywołało lawinę. Jednego dnia bractwo nawiedziło i zaczęły się chóralne podaże obu dostępnych tytułów, najczęściej sprowadzanych z Niemiec lub Anglii. Dopiero w późniejszym trybie zrobiło się gwarno o samplerze "Metal For Muthas" czy od początku będącego rarytasem "The Soundhouse Tapes". Tak też, i ja najpierw dowiedziałem się o "Killers", i w miarę szybko zdobyłem, natomiast 'jedynka' doszlusowała z pewnym, acz na szczęście niewielkim opóźnieniem.
Wszyscy metale wtedy oszaleli. W zasadzie, w kwestii ostrzejszych rytmów, od chwili "Killers" mówiło się tylko o Maidens - tak się fala rozeszła. Istna eksplozja. Dlatego rozumiem sentyment starych metali, który nie pozwala im na równe pokochanie epoki Bruce'a Dickinsona, ponieważ Maidensi z Di'Anno to dla nich uczucie pierwszej miłości. A każdy wie, co ono oznacza.
Z idealnym wyostrzeniem kadrów, jak gdyby było wczoraj, pamiętam pierwsze podniety, kiedy w osiemdziesiątym pierwszym usłyszałem "Wrathchild", tytułowe "Killers" czy "Murders In The Rue Morgue". A przecież, jakie kapitalne okładki. Myśmy z nich wyławiali niewidoczne na pierwszy rzut oka szczegóły, wręcz niuanse, a potem głęboko komentowaliśmy. Tutaj górę brała wyobraźnia. Każdy snuł własne w ich temacie wizje, niekiedy na humor, innymi razy na grozę. Sama postać Eddiego była fascynująca, choć nie od razu każdy załapał godność żywej śmierci z podręczną, zakrwawioną siekierką. Te okładki to istna rewelacja. Mają o wiele większą moc od wszystkich black/deathowych straszydeł.
do dzisiaj zachowałem stary giełdowy egzemplarz. Pierwsze holenderskie bicie, którego label z dumą obwieszczam |
Przyznam, nie śledziłem poMaidenowej kariery tej cudownej dla heavy postaci, niemniej, z racji prowadzenia w temacie muzyki sklepu, miałem z jego późniejszymi dokonaniami wielokrotny kontakt. Nie czułem jednak wzmożonej potrzeby zamaczania w nim stóp, temat zamknięty, swego rodzaju łabędzi śpiew. Za dawne wszak uczynki, w sercu mym na zawsze.
Up The Irons, Mr. Paul !
andy
dwie 'jedynki' Maidens, ponieważ dwie różniące się okładki. W środku właściwa, po lewej alternatywna. Dlatego właśnie nie wolno pozbywać się starych wydań. |
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań (Radio Afera) lub afera.com.pl
"USPOKOJENIE WIECZORNE"
w każdy poniedziałek od 22.07 do 24.00
na 100,9 FM Poznań (Radiooznań) lub radiopoznan.fm