Kupiłem oba winyle od razu, gdy tylko je wydano. To znaczy, gdy tylko dostałem o nich cynk. Szybko moje napalenie wykorzystał ówczesny 'mój' importer. Tylko mu w to graj, handlowanie z nieopanowanym napaleńcem, który na każdą zachciankę odejmie sobie od ust. Dawał chłopina radę. Pamiętam, jak kiedyś podczas wspólnej pizzy wyjawił, że w ciągu dwóch lat rozprowadzania płyt po poznańskim rynku, zarobił na mieszkanie. Takie to były czasy. Dzisiaj za całe moje mieszkanie płyt, nie zarobiłbym nawet na dożywotni codzienny gulasz. Ale miłości do muzyki nie da się przełożyć na prozę życia. Pamiętam, jak z początku, gdy ludziska dowiadywali się o moich audycjach, pierwsze zapytania wcale nie kierowali o to, jak jest, jak się z tym czuję czy jaki odbiór? Od razu czkało im się: ile ci płacą? Gdy oznajmiałem, że nic, że ja to robię z potrzeby serca, dla własnej satysfakcji, od razu widziałem w ich oczach, jak tracę na akcjach. Giełda z moim nazwiskiem, od takiego wyznania, to był jeden wielki krach. Mało komu w dziewięćdziesiątym trzecim śnił się winylowy renesans. Mnie zresztą, także, niemniej co którąś audycję zachęcałem do starych płyt. Zatem, kto wie, być może to właśnie ode mnie rozpoczął się cały ten zbzikowany po obu stronach Wielkiej Wody nawrót.
Gdy na LP kupiłem poprzedzające obie te koncertówki, świeżutkie "We Can't Dance", na nikim nie robiło wrażenia. Patrzyli na mnie jak na dziada, który wzdycha do płyt z wytłoczonymi rowkami, jak gdybym wciąż nie załapał nowoczesności świata panującego. Zgredzik Andy - wielu myślało. Zawraca z elektryczności na naftę. A dzisiaj w ich domostwach, aż puchną półki od winyli. I każdy z osobna deklaruje, że on tak niby od zawsze. Nowoczesność w domu i zagrodzie.
a.m.
>> dzisiaj winyle dla mas, kompakty dla koneserów <<
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań lub afera.com.pl
(obecność nieobowiązkowa)