KENNY WAYNE SHEPHERD BAND
"Straight To You Live"
(PROVOGUE)
***1/2
Rock'bluesowy Kenny Wayne Shepherd w koncertowym żywiole. Jakże cennym szczególnie w obecnych realiach. "Straight To You Live" to niedawny występ Amerykanina oraz jego septetu (grają na dwie gitary, bas, perkusję, klawisze, trąbkę i saksofon) z Leverkusen Jazzstage, który zarejestrowano 25 listopada 2019 r. wobec wiekowego niemieckiego programu telewizyjnego Rockpalast - tradycyjnie transmitowanego przez stację Westdeutscher Rundfunk.
Do wyboru dwie wersje, CD wraz z DVD lub blu-rayem. Całości można więc nie tylko posłuchać, ale również zarzucić okiem. To cenna informacja szczególnie dla tych, którzy koniecznie muszą wszystko zobaczyć. A tu na scenie niewiele się dzieje. Zespół raczej stateczny, publiczność chyba jeszcze bardziej, jedynie samo granie czuć, że aż furczy, wyciskając z ekipy siódme poty. Oto kolejny przykład, że muzykę rzadko da się oglądać (chyba, że na żywo). Jest jednak względem dorzuconego tu materiału wizyjnego jeden plus - cover Neila Younga "Mr. Soul". Zabrakło go na uszczuplonym kompakcie, którego total time to i tak niemal 80 minut.
Shepherd to już nie osiemnastolatek, który płytą "Ledbetter Heights" w 1995 r. oczarowywał bluesowy świat, niczym dekadę wstecz jego idol Stevie Ray Vaughan, któremu los dał na to jednak sporo mniej czasu, ale podobnie jak on, pozostaje tej muzyce wierny. Pławi się więc w takim graniu, przy okazji będąc po trochu schedą po Ray Vaughanie, ale niekiedy nawet selektywnie świeżej daty mini Jimi Hendrixem. I jestem przekonany, że nawet za codzienne w luksusach picie szampana, za nic nie opuściłby tej muzyki, podobnie jak smyczkowa orkiestra Titanica.
Kenny ma ten feeling i drive, a jego gitarowe spiralo-przeplatanki mogłyby nie mieć końca. Plecie więc nieustannie wielbione wianki, a niekiedy też śpiewa, choć w tej materii palmę pierwszeństwa dźwiga Noah Hunt, który z kolei raczej incydentalniej chwyta za gitarowe wiosło - będąc wszak wyznaczonym drugim do gitarowej pary.
Słuchanie tej muzyki w wydaniu live to wielka przyjemność, zarówno dla muzyków (słychać!), jak i samego odbiorcy. Co prawda publiczność robi wrażenie sparaliżowanej, jednak na jej twarzach rysuje się oaza szczęśliwości. Bo blues wcale nie jest smutną muzyką, gdyby czasem kogoś naszła taka myśl. Nawet tutaj, za fasadą ścierpłego widowiska sypią się wióry.
A.M.