"NAWIEDZONE STUDIO"
z niedzieli na poniedziałek, z 3 na 4 stycznia 2021 - godz. 22.00 - 2.00
RADIO "AFERA", 98,6 FM (Poznań)
www.afera.com.pl
realizacja i prowadzenie: Andrzej Masłowski
Pierwsze nasze tegoroczne spotkanie nie było fajerwerkowe, ale jestem zadowolony. Dobrze poprowadziło mi się audycję na nowym odtwarzaczu CD, choć gorzej od strony mobilnej. Siadł mi smartfon. Zresztą, ostatnio wysiada niemal wszystko. Poparzyłem palec - i cierpię, kabel od komputera też na tyle wylatany, że raz styka, raz nie, no i podług metryki też jakby przybyło. Dlatego dobrze, że jest muzyka. Nie znam lepszego antidotum na obrzęki życia.
Na szczęście niestraszne mi żadne "357", "Radio Nowy Świat", zapyziała "Trójka" czy inne "Antyradia". Mam taką muzykę i taką moc, a jeszcze wolę bycia najlepszym, że biję te ich wszystkie topy wszech czasów o najpiękniejszy telemark. W dodatku, mnie nie płacą, co przy 27 latach niezależnego, wyzbytego jakichkolwiek nacisków radiowania, jeszcze bardziej przemawia na moją korzyść. Dlatego przed nami kolejny rok szlachetnego fm w objęciach Nawiedzonego Studia.
WISHBONE ASH "Bona Fide" (2002) - na Nowy Rok trzymajmy się sloganu "wiara, nadzieja i miłość", a będzie dobrze. Tak się akurat złożyło, że wczoraj dało się pod jego mądry "trójsłów" podczepić lubianą muzykę, bo i też "Faith, Hope And Love" to autentycznie najwspanialszy numer Wishbone Ash od czasów płyty "There's The Rub". Jeśli będzie w nas dużo miłości, na pewno przetrwamy 2021 rok, a i damy radę później.
- Faith, Hope And Love
OZZY OSBOURNE "Ordinary Man" (2020) - bardzo lubię nową płytę Ozzy'ego. Tym razem Książę Ciemności wykazał się znaczną zwyżką formy, bo i też dawno żaden jego album nie przekonywał do siebie równie mocno. Po longplayu "No More Tears", w zasadzie następowały dziełka, z których trzeba było delektować nieliczne momenty, a to nie dawało satysfakcji komuś, kto wychował się na wczesnych Black Sabbath bądź pierwszych bezbłędnych solo dziełach, jak "Diary Of A Madman" czy "No Rest For The Wicked". Na nich nie było wpadek. W tytułowym "Ordinary Man", Ozzy Osbourne wraz z Eltonem Johnem serwują: "pamiętajcie, gdy kolory wyblakną, gdy światła zaczną dogasać, pozostanie tylko pusta scena". Zaś, w niezagranym wczoraj "Under The Graveyard", usłyszymy: "wszyscy umieramy samotnie, więc zakryj oczy, by nie widzieć (w domyśle "tego") wyraźnie".
- Straight To Hell
- All My Life
- Ordinary Man - {feat. ELTON JOHN}
BONFIRE "Fistful Of Fire" (2020) - kolejna przebojowa płyta niemieckich przedstawicieli hard'n'heavy. Jest spodziewane decybelowe przyłożenie, plus niezliczone spektrum chwytliwych melodii. Alexx Stahl tak wrósł w fotel wokalisty, że już niemal całkowicie zapomniałem o Clausie Lessmannie. A przecież trudno wyobrazić sobie bez jego udziału, chociażby znakomitą płytę "Point Blank". Trochę popędzający czas nie dopuścił do eterowych fal kapitalnego "Warrior", ale nadrobimy.
- The Joker
- Gotta Get Away
ONE DESIRE "Midnight Empire" (2020) - album z końca maja, jednocześnie jedno z najlepszych melodic hardrockowych zjawisk na mapie dokonań 2020 roku. Cierpiałem nie mogąc od razu zaprezentować tej płyty na moim fm. Nieczynne radio przez bite pół roku było dla mnie istnym karcerem. Dusiło mnie z niemocy, a moja muzyka jeszcze bardziej parła na afisz. Niech 2021 niczego podobnego nie wywinie, tym bardziej, że ja też nie jestem ze stali. Cały nowy album Finów dosłownie do schrupania. I tylko trzymać kciuki, by przerwana wspólna trasa koncertowa z The Night Flight Orchestra również dotarła do Polski.
- After You're Gone
- Killer Queen
ACCEPT "Russian Roulette" (1986) - 15 stycznia ukaże się ich nowa płyta "Too Mean To Die". A więc mamy ciążę na ostatnich nogach. Wiadomo, obecni Accept to już tyciu inny zespół, lecz Amerykanin Mark Tornillo ma bez napinki fajnie zryte gardziołko, zaś nagrane z jego udziałem dotychczasowe cztery studyjne płyty tylko za tym przemawiają. Była więc okazja, by nastawić coś z moich faworyzowanych, acz legendarnych jednak albumów. Zarówno "Russian Roulette", jak i o rok starsze "Metal Heart", są płytami, które znam na pamięć, i które w młodości dosłownie zajeżdżałem do białych rowków. Nie posiadam ich obecnie na winylach, niestety. W swoim czasie poszły w ludzi, natomiast na półce trzymam w dublach wydania CD. Te najstarsze oraz zremasterowane. Na życzenie mogę się okładkami pochwalić. Niektóre uwielbiane płyty muszę mieć powielone. Zawsze jest bowiem pewien dreszczyk emocji, który podsuwa czarną wizję, co by było, gdy pewnego dnia lubiana płyta zaniemogła. W radiowym zeszycie zapisałem, zagrać "Monsterman" (co zresztą się udało), "TV War", "It's Hard To Find A Way", "Aiming High" oraz "Heaven Is Hell". Nie udało się. No cóż, w moim życiowym pesymizmie, bywam niekiedy przesadnym optymistą.
- Monsterman
ACCEPT "Metal Heart" (1985) - musielibyście mnie podejrzeć, co wyrabiałem jako dwudziestolatek słuchając tej muzyki. A rwało mną jeszcze intensywniej, niż gitarami Wolfa Hoffmanna oraz Jörga Fischera. Kocham tu każdy brud, łomot, melodię, refren, zagrywkę, wreszcie "subtelny" głosik Udo, który śpiewa z krtanią dociśniętą butem. Oczywiście mamy tu jak najbardziej komercyjnych Accept (i to tylko na plus!), albowiem ich surowszych dokonań należy poszukać na "Restless And Wild" lub "Breaker". Osobiście jednak uważam, iż to właśnie w okresie 85/86 Accept byli na artystycznym szczycie możliwości. I faktem też, że równolegle znano ich też na całym świecie. Byli równie szacowną metal-ekipą, co Judas Priest, Scorpions czy Iron Maiden. Podbijali nie tylko Europę (nas także), ale i Stany czy Japonię. Dziś po tamtych czasach tylko łezka w oku, pomimo iż Accept to przecież nadal znacząca siła w coraz bardziej truchlejącym heavy metalu.
- Metal Heart
METALLICA "S&M2" (2020) - nie przepadam za fuzją rocka z symfonią. I Metallica też żadnym tego wyjątkiem. Zawsze chętniej posłucham ich naturalnych surowizn, a mimo tego, czczenie dwudziestolecia pierwszego "S&M" nie mogło pozostać niedostrzeżone przez Nawiedzone Studio. I nic to, bo głupio mi jeszcze, iż mając "S&M2" od poczęcia, dopiero wczoraj zdecydowałem się na pierwszy fragment. A konkretnie, na najlepszy numer Hetfielda i spółki dokonany już po "czarnej" płycie. A nawet po "... And Justice For All", gdyż za "czarną" Metą przepadam średnio na jeża.
- The Day That Never Comes
ELLEFSON "No Cover" (2020) - ooo, i to jest autentico fajna rzecz. Dwupłytowy kowerowy (o pardon: kawerowy - bo już widzę, jak mnie poprawiają) konkret, na którego czele stoi basista Megadeth, i wraz z zaproszonymi gośćmi świetnie się bawi. W minioną niedzielę płytę zrecenzowałem, więc na nic się powtarzać, ale zachęcić do poimprezowania przy tej konkretnej muzyce chyba nikt mi nie zabroni.
- Over The Mountain {Ozzy Osbourne cover} - {śpiew ANDREW FREEMAN}
DEF LEPPARD "On Through The Night" (1980) - nie mogłem nie dołożyć do okładkowego grona płyty, która stanęła inspiracją wobec albumu Ellefson "No Cover". Inna sprawa, "On Through The Night" to jak najbardziej fajna płyta, dopiero wówczas wschodzących Def Leppard. Na tamtym etapie kariery nie mieli jeszcze chłopacy pojęcia, do czego dojdą. Ale niech nikogo nie zmylą ich faworyzowane albumowe giganty, gdyż obok "Pyromanii" czy "Hysterii", absolutnie nie wolno zlekceważyć drugiej w dorobku płyty "High 'N Dry" - rewelacyjnej! I choć samej "On Through The Night" daleko jeszcze do doskonałości, jest tu jednak kilka fantastycznych piosenek ("Rock Brigade", "Hello America", "Rocks Off", "Sorrow Is A Woman" czy wczoraj zaprezentowane "Wasted"), za które wielbiciele DefLepps daliby się pokroić. No i jeszcze producent - Tom Allom. Facet od Krokus, Judas Priest, Y&T, Cobra, and many many more.
- Wasted
STAN BUSH "Dare To Dream" (2020) - prawdziwy buldożer na AOR-owej scenie. Czas tego 67-letniego Florydczyka nie rusza nic a nic. Najnowsze piosenki brzmią identycznie, jak jego największe przeboje z dekady 80's, jak i wszystkich płyt późniejszych. O ile wielu wykonawcom można by na takiej podstawie zarzucić marazm, o tyle w przypadku Stana Busha ma to wydźwięk pozytywny. To taki artysta, po którym chyba nikt nie oczekuje zmiany wizerunku. A dobrze wiemy, ilu ludzi powiększając usta lub cycki doprowadziło siebie do prawdziwej ruiny. Natury nie wolno poprawiać.
- True Believer
- Never Give Up
BLUE ÖYSTER CULT "The Symbol Remains" (2020) - fantastyczna płyta. Cóż za forma Bi Ou Si. Kto by się spodziewał, że po blisko dwóch dekadach konstruktywnego milczenia, a i będąc w jesiennym wieku, tak przywalą. Gdyby ten album powstał przed czterdziestoma laty, zapewne w dzisiejszych leksykonach jego wartość podkreślanoby na tłusto. Dla mnie jeden z najmocniejszych akcentów zakończonego roku. Dzięki takiej muzyce jeszcze oddycham. Jeśli pewnego dnia zniknie takie granie, moja misja dobiegnie końca.
- Secret Road
DENNIS DeYOUNG "26 East, Vol. 1" (2020) - teatralno-rockowy Styx'owiec w swoim najlepszym solo dziele, w pełni zasługującym na opatulenie nazwą tamtego zasłużonego wobec amerykańskiego rocka zespołu. Pierwsza część "26 East" to także nic innego, jak baza wspomnień związanych z czasami Styx. Z początkami grupy, ale też młodzieńczymi latami naszego bohatera, który za sprawą tego albumu wtajemnicza nas w swój intymny świat, jakim był artystyczny rozruch, rozkwit, i aż tak do czasów obecnych. Naprawdę piękne kompozycje. Wczoraj tylko dwie ballady oraz nawiązująca do Styx'owego przeboju "The Best Of Times" albumowa koda, jednak nie brak tu zaangażowanego teatralno-musicalowego rocka, przyozdobionego świetnymi melodiami, no i legionem towarzyszących muzyków.
- Run For The Roses
- To The Good Old Days - {gościnnie JULIAN LENNON}
- A.D. 2020
JOURNEY "Frontiers" (1983) - taki mikro kącik poświęcony talentowi Jonathana Caina - instrumentalisty klawiszowego Journey, a w przeszłości muzyka Bad English czy The Babys. Ten w sumie wieloinstrumentalista jest także niezłym kompozytorem, i trochę szkoda, że jego nazwisko niekiedy stoi w cieniu wokalnych zasług Steve'a Perry'ego oraz gitarowego herosa Neala Schona. A jeszcze gorzej, że w ostatnich latach wziął się za tematykę chrześcijańską. Boję się posłuchać, by nie walnęło mnie aureolą. Postanowiłem o nim wspomnieć. Stąd, obok super chwytliwego albumowego otwieracza, poszła w eter jedna z najcudowniejszych rock-ballad tego świata, jaką "Faithfully". I to jest autonomiczna kompozycja Caina, gdyby czasem ktoś nie uwierzył w jego dawny (a może i wciąż aktualny?) talent. Tego kawałka nie przygarnąć do serca to jak nie stracić dziewictwa.
- Separate Ways (Worlds Apart)
- Faithfully
JONATHAN CAIN "Back To The Innocence" (1995) - jedna z wielu solowych płyt Caina i pewnie nawet nie najlepsza, jednak lubię jej klimat i zawsze słucham od deski do deski. Radio niestety ogranicza, więc wybrałem tylko pierwsze z brzegu "Wish That I was There With You" - skomponowane przez Caina do spółki z byłym kolegą z The Babys i Bad English, Johnem Waite'em. A, że jeszcze na gitarze wyborną solówkę zmajstrował tu Journey'owy Neal Schon, tym bardziej na korzyść.
- Wish That I Was There With You
JONATHAN CAIN "Where I Live" (2006) - nie przepadam za tą płytą, ponieważ przecieka smoothjazzem, a ja za słuchaniem takiej muzyki nie konweniuję. Bo, albo konkret jazz lub jazz rock, albo na cmentarzysko tego typu konfekcyjne pierdu pierdu. Nie lubię grania niewyrażającego emocji, a jedynie eksponującego warsztatowo-produkcyjne umiejętności. Niestety na "Where I Live" w dużej mierze tak właśnie jest. Ale ale, no właśnie, nawet na takiej gastronomii trafiła się fantastyczna piosenka - "Letting Me Down", która niemal wypisz wymaluj zionie klimatem Bruce'a Hornsby'ego i jego The Range, gdy ci jeszcze nie zaczęli kombinować.
- Letting Me Down
STREETS "Crimes In Mind" (1985) - klawa, choć krótkotrwała formacja, zbita z połowy muzyków Kansas, ale też wybornego gitarzysty Mike'a Slamera - tego od m.in. City Boy czy Steelhouse Lane. No i tę drugą ekipę muszę niebawem koniecznie przypomnieć. Streets uprawiali typowego amerykańskiego rocka, niekiedy hard, innymi razy prog, a jeszcze innymi ballad, i było to bardzo markowe muzykowanie, choć pozbawione światowego rozgłosu.
- Don't Look Back
- The Nightmare Begins
- Broken Glass
STREETS "1st" (1983) - tyciu ustępujący "dwójce" debiut, dlatego też tylko jedno z niego coś, wobec aż trzech z jego następcy. Trochę inny miał tutaj głos Steve Walsh. Ale kto wie, może to tylko kwestia produkcji.
- Everything Is Changing
UNRULY CHILD "Our Glass House" (2020) - dziwny zespół. Mają coś w sobie, coś, co nie pozwala na obojętność, a jednak w moim odczuciu do tej pory nie nagrali przynajmniej jednej na wysokim poziomie dobrej płyty. Zawsze jest coś przemawiającego "za", jak i "przeciw". I tutaj także. Obok numerów, które kompletnie mnie nie ruszają, muzycy potrafią postawić tematy elektryzujące. Nie mogę wyrobić sobie zdania w temacie tej płyty, jak w ogóle tej grupy. Miałem już nawet napisaną recenzję, trzeba było ją tylko uzupełnić zdjęciami i wkleić, aż naszło mnie na kolejne posłuchanie, i wszystko szlag trafił. Kolejna emisja i kolejne inne odczucie. Może nawet dobrze, że nie jest to przewidywalna formacja, bo do tak intrygujących wykonawców chętniej się powraca.
- Glass House
THE NIGHT FLIGHT ORCHESTRA "Aeromantic" (2020) - najnowsza płyta Szwedów znowu doskonała. Co za zespół! Podobają mi się bezkrytycznie. Aż niebezpiecznie, bo przecież muszą kiedyś nawalić. Nie da się nieprzerwanie patrzeć na wszystkich z góry. Okey, to już zakrawa na klapki na oczach, ale proszę w takim układzie na "Aeromantic" znaleźć choć jeden słaby numer.
- Dead Of Winter
- The Boy's Last Summer
- Curves
HOUSE OF LORDS "New World - New Eyes" (2020) - album ukazał się w czerwcu ub.roku, a ja dopiero jakieś trzy/cztery miesiące później załapałem jego klimat. Na początku byłem zdegustowany, by nie rzec: zdruzgotany. I nie ma takich kolorów, jakimi byłbym w stanie wyrazić ówczesne rozczarowanie. Nie podobało mi się tutaj dosłownie nic, a jednak gdzieś podskórnie czułem, że muszę ten stan rzeczy odmienić. No i udało się. Po prostu tę muzykę, jak każdą inną, zawsze trzeba dopasować do samopoczucia, pogodowej aury, a nawet otoczenia. Poza tym, James Christian wciąż dysponuje świetnym głosem, a to już rozkosz sama w sobie, zanim na serio zabierzemy się za same kompozycje.
- Change (What's It Gonna Take)
CHASING THE MONSOON "No Ordinary World" (2019) - żałuję, iż w całym 2020 roku nie pojawiła się przynajmniej jedna płyta dorównująca urokiem temu albumowi. Gdybym mógł, ponownie uznałbym go za najlepszy twór także minionego roku, ale tak się nie da. Zatem, na pokrzepienie mej zbolałej duszy nastawiłem w nocnym fm tę oto piękną rzecz, i wiem, że zachwyciły się wszystkie nocne marki, którym tak przy okazji składam duże słowa uznania. Głównie za miłość do muzyki. Doceniam Słuchaczy, których budzik stawia na nogi o szóstej rano, a oni śmieją mu się prosto w twarz. Mam do takich ludzi ogrom szacunku. I dla nich właśnie poświęcam wszystkie niedzielno-poniedziałkowe wieczoro-noce.
- No Ordinary World
AXXIS "Best Of EMI-Years" - 30th Anniversary (2019) - do poduszki nowa wersja "Touch The Rainbow". Bernhard Weiss zapewnia: "dotknij tęczy, a spełnią się wszystkie marzenia". Do usłyszenia.
- Touch The Rainbow - {gitarowe solo MARCOS RODRIGUEZ z RAGE}
Andrzej Masłowski
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę, godz. 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań lub www.afera.com.pl
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"