Nie ma już z nami Tima Bogerta, Phila Spectora i Marii Koterbskiej.
Nie zdążyłem przygotować kącika względem Phila Spectora, ponieważ o jego śmierci dowiedziałem się w niedzielę wieczorem, gdy już cała radiowa torba była dopięta. Spector dla muzyki jest postacią nieocenioną, pomimo iż jego życiowy finisz to jeden wielki bazgroł i nieusuwalny kleks. Ale nie zajmujmy się tym, z czym nawet nie do końca radziły sobie wieloinstancyjne sądy.
Znalazłoby się trochę do zaprezentowania, m.in. The Beatles, Johna Lennona, George'a Harrisona, The Ronettes, The Righteous Brothers czy Ike'a i Tiny Turner. Nie da się tym samym z historii wymazać jego wielu chwalebnych odcisków, nawet w obliczu kryminalnego życiowego epilogu.
Nigdy nie należałem do oddanych wielbicieli Marii Koterbskiej, jednak zrobiło mi się expressis verbis przykro na wieść o odejściu naszej uznanej damy polskiej piosenki.
We wczesnych latach młodości lubiłem kilka jej piosenek, a to już powód, by zapamiętać Panią Marię jako istotną postać na mapie moich muzycznych fascynacji.
Skoro wychyliłem głowę z piachu, pragnę się trochę usprawiedliwić. Brak komentarzy we wczorajszej rozpisce z audycji wynika bardziej z apatii w samopoczuciu niż lenistwa. Tak mnie jakoś dopadło w trakcie prowadzenia Nawiedzonego (w okolicach pierwszej w nocy) zmęczenie, do tego ni stąd, ni zowąd zdarte gardło, że wciąż trochę trzyma i nie puszcza. Nie mam gorączki, nie opuścił mnie też apetyt i węch, więc perspektywicznie liczę na dotarcie do radiowego studia w nadchodzącą niedzielę. Ostatnio kiepsko sypiam, może więc ten właśnie czynnik rzuca wpływ na moje ogólne osłabienie. Pożyjemy, zobaczymy.
A.M.