czwartek, 7 stycznia 2021

PAUL McCARTNEY "McCartney III" (2020)







PAUL McCARTNEY

"McCartney III"
(CAPITOL RECORDS)

***1/2






W jednym z niedawnych wywiadów McCartney wyznał, iż wywołana pandemią izolacja tchnęła go do nagrania "McCartney III". Jednocześnie nowa płyta wpisała się niemal idealnie w 40-rocznicę mordu na Johnie Lennonie, ale też dopasowała w kolejny okrągły rocznik, podobnie jak nagrane tuż po rozpadzie Beatlesów "McCartney" (1970) czy elektroniczne i pop/eksperymentalne "McCartney II" (1980) - dokonane na moment przed dezaktywacją Wings. Nadmiar wolnego czasu różnie dotąd sprzyjał Artyście. Bo, o ile "McCartney" należy do bardzo cenionych pozycji w oczach jego wielbicieli, o tyle o "McCartney II" wielu z nich chciałoby zapomnieć. Czym okaże się "McCartney III", czas pokaże. To kolejna, jak w tamtych przypadkach, w pełni autorska płyta, z cyklu: one man show, na której wszystkie instrumenty obsługuje aktualny 78-letni old rockstar McCartney (gitary elektryczne i akustyczne, bas, pianino, melotron, klawesyn, syntezator plus perkusję). Wyjątkiem stoi tu jedna z najkorzystniej aranżacyjnie dopracowanych rock-kompozycji "Slidin' " - wspomagana na gitarze oraz perkusji, odpowiednio przez Rusty'ego Andersona oraz Abe Laboriela Juniora. Zapachniało na moment współczesnym alternatywnym graniem, któremu uważniej powinni przyjrzeć się sympatycy takich Arctic Monkeys, The Black Keys, Jacka White'a czy The Flaming Lips.

Na "McCartney III" nie znajdziemy jednak żadnych oczywistych przebojów, ani nawet do nich pretendentów, tym bardziej tematów ponadczasowych, a jednak płyta wciąga i chce się do niej powracać. Trzeba jeszcze tylko zaakceptować odmieniony, niekiedy słabiej rozpoznawalny głos lubianego ex-Beatlesa. Ale i tutaj bywają tego plusy. Jak choćby, w rozwlekłym i nieco eksperymentalnym "Deep Deep Feeling". O miłości to piosenka, a i trochę o gabarycie mini suity, brzmiąca niczym produkcyjna krzyżówka Dana Auerbacha ze współczesnymi przedstawicielami czarnego psychedelic/soulu. Naprawdę niezłe.
Płyta jednak nie zaczyna się obiecująco. Instrumentalne i nazbyt powłóczyste "Long Tailed Winter Bird", wprowadza lekką konsternację, jednak od następującego po nim "Find My Way" wszystko pomału zaczyna nabierać rumieńców. Pojawiają się piosenki, które jak stwierdził sam McCartney, stanowią za wynik pozytywnego zabijania czasu w dobie lockdownu oraz znamionują życiowe przyjemności w ostatnim okresie, w tym bezpieczne spotkania rodzinne, a nawet podganianie zaległych książek. Jedna z nich, biografia bluesowej legendy Lead Belly'ego, znacząco wpłynęła na pianistyczną balladę "Women And Wives". To jeden z fajniejszych punktów albumu, podobnie jak wykopana z szafy produkcja George'a Martina "Winter Bird / When Winter Comes", którą jeśli okroimy o nawiązujący do albumowego intro temat "Winter Bird", w dalszej części pachnie klasycznymi Beatlesami. Smakuje niczym danie główne, pomimo iż ten zacny kawał muzy usadowiono raczej w albumowym miejscu przeznaczonym na porę kolacyjną.
Zdecydowanie stawiam też na dynamiczne (okraszone gitarą a'la z Beatles'owskiego "I Want You") "Lavatory Lil", w którym nawet wykorzystano kontrabas Billa Blacka (postaci z ekipy Elvisa Presleya), a więc instrument, którego możemy posłuchać w legendarnym "Heartbreak Hotel". Ta beztrosko rytmiczna piosenka jest w sumie niezłym pstryczkiem ku pewnej anonimowo tu zachowanej postaci, jakiej Macca bardzo nie lubi, ponieważ tamta będąc niegdyś jego pracownikiem, w ostateczności okazała się kimś bardzo złym. Ale piosenka fantastyczna - do nieograniczonego użytku. Warto też zaczepić ucho nad niosącym przesłanie chwytania w naszym życiu każdego danego przez los dnia, a stosownie zatytułowanego "Seize The Day". Macca sugeruje, iż zawsze powinniśmy doceniać każdy kolejny w zdrowiu i wolności dzień, bo przecież nigdy nie wiemy, kiedy może nadejść czas, gdy za takowym zatęsknimy. No właśnie - tęsknota - za nią przemawia tu najwyraźniej "Deep Down" ("... potrzebuję, pragnę porozmawiać, tak też pozwól mi być z tobą tej nocy ...").
Dobrze, że Macca nie marnuje czasu. Tym razem na obiektywne trzy i pół gwiazdki, pomimo iż dla fanów Beatlesów od zawsze na pięć.


A.M.