Trzeba nacieszyć się krótkimi spodniami, a od wczoraj dobra ku temu okazja. Resztka lata powróciła, gdy dzieciarnia poszła do szkół. Na szczęście ja już koszmar szkolny mam dawno za mną, niemniej życzę młodym obywatelom trwania w edukacyjnej rzezi minister Zalewskiej, a ich nauczycielom przede wszystkim wytrwałości z gówniarzami, w dodatku w słusznej świeckiej szkole.
Dzisiaj urodziny obchodzi Blackie Lawless. Które to już? Ano sześćdziesiąte drugie. Wszyscy się starzejemy, nawet jeśli mili ludzie zapewniają, że trzymamy się nieźle.
Mam słabość do Blackiego, choć nie tworzy on powszechnie ślicznej i badziewnej muzyczki, a prędzej rzygnąłby na nas ze sceny krwią. Pod tym względem bywa bardziej okraszony od Alice'a Coopera, że o lajcikowym Marilyn Mansonie nie wspomnę. Wszystkiego najlepszego Blackie ! Trwaj w zdrowiu, szczęściu oraz twórczej wenie.
Pierwszy raz w historii Nawiedzonego Studia zabrałem ze sobą opakowanie bez płyty. Ta została w odtwarzaczu. Nic to, będzie na najbliższą niedzielę. Takie zapomnienie to i tak nic z historią, jaka przydarzyła mi się w latach 90-tych w winogradzkim Radio Fan. Tam dopiero narobiłem zamieszania. Otóż, pewnego razu - szykując się do "Rock Po Wyrocku" - przeraziło mnie puste pudełko w albumie Dare "Calm Before The Storm". Narobiłem paniki - jak to ja - przesłuchując wszystkich "podejrzanych", choć bezskutecznie. Przemaglowałem nawet osoby, które nie miały prawa nigdy tej płyty widzieć na oczy. Pogrążony zamówiłem kolejny egzemplarz. Niestety z inną okładką - bowiem trafiło mi się jakieś nieefektowne wydanie na rynek grecki. Koszmarna edycja, kompletnie niezadowalająca, więc pewien płytowy importer zaproponował sprowadzenie płyty z Japonii - ponieważ edycja europejska na moment się wyczerpała. Drogie diabelstwo, jak jasna anielcia, za to z bonusowym trackiem. Już wówczas trzeba było wysupłać jakieś sto dwadzieścia lub sto trzydzieści złotych, tak więc nawet na dzisiaj taka kwota ścięłaby niejednego Poznanioka, a co dopiero wówczas! Po mniej więcej miesiącu od zagubienia pierworodnego CD, dotarło wcześniej zadeklarowane greckie, z kolei Japończyk miesiąc później. Tak oto stałem się właścicielem dwóch tych samych płyt, które różniły okładki oraz jeden japoński specjał in plus. Tak to bywa, szczególnie gdy się jest kopniętym, w dodatku dążąc do nikomu - poza sobą - niepotrzebnej perfekcji. Później się tylko wszystkim przechwalam, a i tak nikogo to nie obchodzi. Trudno jednak zmienić pasję, przyzwyczajenia, potrzeby.
Z obu płyt Dare zrobiłem wówczas kilka audycji, jednak wewnętrzny głos nadal nurtował, bowiem nie znalazłem odpowiedzi, co z zagubionym CD? Gdzie, jak, dlaczego, bądź kto ośmielił się Masłowskiemu wydrzeć ukochaną muzykę? Sprawa jednak wyjaśniła się po mniej więcej kwartale. Żonka z malutkim Tomkiem postanowiła pewnej soboty pojechać autem do teściów, a mnie przyszło dojechać do nich następnego dnia pociągiem. W przeddzień wyjazdu spakowałem co trza do torby, zupełnie jakbym wybierał się do Wilna, nie do Gniezna. Wreszcie mamy sobotę, wsiadam do pospiesznego relacji Wrocław-Gdańsk, staję w korytarzu, bowiem przedziały przypominały nabite szprotkami puszki, przede mną półgodzinna podróż, po drodze jedynie przystanek w Pobiedziskach - a osobowy wlókłby się jeszcze raz tyle. Jakoś musi podróż miło przelecieć, jest ciepły dzień, opuszczam więc korytarzowe okno, wyciągam z torby discmana, zakładam słuchawki, otwieram klapę odtwarzacza, a tam...!!! Tak oto okrutny los wcisnął mi trzy egzemplarze tej samej płyty.
Andrzej Masłowski
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"
Dzisiaj urodziny obchodzi Blackie Lawless. Które to już? Ano sześćdziesiąte drugie. Wszyscy się starzejemy, nawet jeśli mili ludzie zapewniają, że trzymamy się nieźle.
Mam słabość do Blackiego, choć nie tworzy on powszechnie ślicznej i badziewnej muzyczki, a prędzej rzygnąłby na nas ze sceny krwią. Pod tym względem bywa bardziej okraszony od Alice'a Coopera, że o lajcikowym Marilyn Mansonie nie wspomnę. Wszystkiego najlepszego Blackie ! Trwaj w zdrowiu, szczęściu oraz twórczej wenie.
Pierwszy raz w historii Nawiedzonego Studia zabrałem ze sobą opakowanie bez płyty. Ta została w odtwarzaczu. Nic to, będzie na najbliższą niedzielę. Takie zapomnienie to i tak nic z historią, jaka przydarzyła mi się w latach 90-tych w winogradzkim Radio Fan. Tam dopiero narobiłem zamieszania. Otóż, pewnego razu - szykując się do "Rock Po Wyrocku" - przeraziło mnie puste pudełko w albumie Dare "Calm Before The Storm". Narobiłem paniki - jak to ja - przesłuchując wszystkich "podejrzanych", choć bezskutecznie. Przemaglowałem nawet osoby, które nie miały prawa nigdy tej płyty widzieć na oczy. Pogrążony zamówiłem kolejny egzemplarz. Niestety z inną okładką - bowiem trafiło mi się jakieś nieefektowne wydanie na rynek grecki. Koszmarna edycja, kompletnie niezadowalająca, więc pewien płytowy importer zaproponował sprowadzenie płyty z Japonii - ponieważ edycja europejska na moment się wyczerpała. Drogie diabelstwo, jak jasna anielcia, za to z bonusowym trackiem. Już wówczas trzeba było wysupłać jakieś sto dwadzieścia lub sto trzydzieści złotych, tak więc nawet na dzisiaj taka kwota ścięłaby niejednego Poznanioka, a co dopiero wówczas! Po mniej więcej miesiącu od zagubienia pierworodnego CD, dotarło wcześniej zadeklarowane greckie, z kolei Japończyk miesiąc później. Tak oto stałem się właścicielem dwóch tych samych płyt, które różniły okładki oraz jeden japoński specjał in plus. Tak to bywa, szczególnie gdy się jest kopniętym, w dodatku dążąc do nikomu - poza sobą - niepotrzebnej perfekcji. Później się tylko wszystkim przechwalam, a i tak nikogo to nie obchodzi. Trudno jednak zmienić pasję, przyzwyczajenia, potrzeby.
Z obu płyt Dare zrobiłem wówczas kilka audycji, jednak wewnętrzny głos nadal nurtował, bowiem nie znalazłem odpowiedzi, co z zagubionym CD? Gdzie, jak, dlaczego, bądź kto ośmielił się Masłowskiemu wydrzeć ukochaną muzykę? Sprawa jednak wyjaśniła się po mniej więcej kwartale. Żonka z malutkim Tomkiem postanowiła pewnej soboty pojechać autem do teściów, a mnie przyszło dojechać do nich następnego dnia pociągiem. W przeddzień wyjazdu spakowałem co trza do torby, zupełnie jakbym wybierał się do Wilna, nie do Gniezna. Wreszcie mamy sobotę, wsiadam do pospiesznego relacji Wrocław-Gdańsk, staję w korytarzu, bowiem przedziały przypominały nabite szprotkami puszki, przede mną półgodzinna podróż, po drodze jedynie przystanek w Pobiedziskach - a osobowy wlókłby się jeszcze raz tyle. Jakoś musi podróż miło przelecieć, jest ciepły dzień, opuszczam więc korytarzowe okno, wyciągam z torby discmana, zakładam słuchawki, otwieram klapę odtwarzacza, a tam...!!! Tak oto okrutny los wcisnął mi trzy egzemplarze tej samej płyty.
Andrzej Masłowski
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"