PAUL McCARTNEY
"Egypt Station"
(CAPITOL)
***1/2
Na wysokości płyty "New", Paul McCartney stwierdził, że pragnie komponować więcej pozytywnych piosenek. Jednocześnie nie wystrzegając się smutnych, jeśli ku nim zaistnieją odpowiednie okoliczności. Myślę, że Maestro jest taki od zawsze, prędzej przemiany u niego dostrzegam w nagromadzanym wraz z upływem lat rozsądkiem. Macca nie pali, stroni od butelki, uważa co je, a pomiędzy poszczególnymi czynnościami zachowuje stosowny dystans. Wszystko więc pod kontrolą i na czas. Zdrowie mu dopisuje, świetnie wygląda, tylko wypada pogratulować, pomimo iż akurat mnie takowy styl życia jeszcze nie odpowiada.
Wzbogacona, 18-utworowa wersja "Egypt Station", trwa grubo ponad godzinę, a rozpoczyna ją kilkudziesięciosekundowe intro "Opening Station", po którym wyłania się pierwszy albumowy klejnot (i jak na ten album, jeden z dłuższych songów), a jednocześnie jeden z singli: "I Don't Know". Ballada zaśpiewana zbolałym, nie do końca rozpoznawalnym głosem. Gdzieś w jej jądrze padają słowa: "... próbowałem kochać cię, jak potrafię, niestety jestem tylko facetem. Dlaczego więc nie dzieje się dobrze? Nie wiem...". Gdy po raz pierwszy posłuchałem tej piosenki pomyślałem, że serce mi wyrwie - takie to piękne. Mamy tu kwartet smyczkowy, cymbalistę, harfistkę, a także stosowny fortepian. Jednak "Egypt Station" nie jest płytą smutną, o czym szybko się przekonamy. Nawet, jeśli ballady okażą się jej mocną stroną.
Na kolejną podobną, równie dobitną pieśń, musimy jeszcze trochę poczekać. Ta znajduje się w albumowym sercu, a zwie się "Hand In Hand". Potrwa ledwie dwie- i pół minuty, a całość przyprawiono o fortepian, smyczki, flet - a raczej coś w rodzaju fletni pana: "... chcę Ci dać me serce, pragnę opowiedzieć historię, dać obietnicę... pójść ręka w rękę przez życie, realizując nasze plany...". I to kolejny skarb na Stacji Egipt. Jest jeszcze jeden, już w zaawansowanej drugiej części płyty: "Do It Now". Także króciutki, ledwie ponad trzyminutowy. Mamy tu "klawesynowe" pianino, do tego a'la Beatlesowskie chórki, orkiestracje oraz słowa: "...nie żałuję kroków, które podejmuję...".
Oprócz ballad album zaoferuje pełną gamę innych barw. Macca w rockowym "Caesar Rock" zaśpiewał pewnie i mocno, a kompozycja swym charakterem pasowałaby nawet do śpiewnika Wings. Z kolei, w "Back In Brazil" pojawi się elektronika, żywe bębny, elektryczne piano, flet, latynoski klimat, orkiestracje, a nawet plemienne wokalizy. Natomiast w jedynym wyprodukowanym przez Ryana Teddera (reszta płyty zasługą Grega Kurstina - tego od m.in. "Sleeping Alone", do niedawna obłędnej Lykke Li) "Fuh You", pojawia się żywy, wręcz radosny klimat, a kompozycja staje się wypadkową stylów Coldplay oraz 30 Seconds To Mars. Ex-Beatles zapytuje: "... pragnę wiedzieć, jak się czujesz?, czy chcesz miłości, która jest prawdziwa?...". Ale i potkniemy się o refleksje, jak dajmy na to w akustycznej, lekkiej piosence "Happy With You", gdzie Macca mniej więcej wyznaje: niegdyś za dużo piłem, zapominałem wracać do domu, okłamywałem mego lekarza, lecz teraz koniec z tym, ponieważ jestem z tobą szczęśliwy i mam jeszcze wiele do zrobienia.
W tak obfitej różnorodności nie mogło również zabraknąć manifestu. Może nie tej miary, co "Give Peace A Chance", jednak w "People Want Peace" pod każdym względem bywa pokrewnie: "... my ludzie i nasze głosy wolności pragniemy pokoju - nie jest za późno...". Jest też bogaty w dobrą gitarę, klawisze i smyczki, 7-minutowy "Despite Repeated Warnings" - jeden z najlepszych na płycie - który z ballady wzbija się w przestrzeń rocka. Rzecz o tym, że ci, którzy krzyczą najgłośniej, niekoniecznie bywają najmądrzejsi, a tkwią właśnie w najlepszych chwilach przed nadchodzącym upadkiem. Prorocze, oby się ziściło sir Paul.
Wypatrujący Beatlesowskiej spuścizny odnajdą ją również w nieskomplikowanej żywej balladzie, jaką "Dominoes" - bo przecież wszystko można zacząć od nowa .
Zanim nastaną dwa bonusy, podstawowy set zamyka sześcio- i półminutowy tryptyk "Hunt You Down / Naked / C-Link". Wielowymiarowa kompozycja, z beatową gitarą, dęciakami, jakimiś poupychanymi brudami, i z podniosłą końcówką, której nie sposób słowami wyrazić. Nagranie rozpoczynają słowa: "Nieważne jak bardzo się staram, nie mogę znaleźć mej miłości...". Po czymś takim dodatkowe piosenki - o numerach 17 i 18 - okażą się już tylko smakowitym dodatkiem. Obie urocze, niezaskakujące, lecz należy je mieć. Mnie bardziej spodobała się pierwsza z nich. Melodyjna, lekka, naturalnie swobodna "Get Started" ("... dam ci moje serce, moje słowo... będę cię kochać tu i teraz...").
"Egypt Station" w swym bogactwie i różnorodności wydaje się spójne i satysfakcjonujące. Aż trudno uwierzyć, że sesje dosłownie przebiegały w biegu (nagrywano w Los Angeles, Londynie, a także w Sussex - w domowym studio McCartneya) pomiędzy występami. Nie czuć tu pośpiechu czy zmęczenia, wręcz przeciwnie, jest entuzjazm przeplatany z życiowymi spostrzeżeniami i mądrościami. A przede wszystkim, kawał świetnej muzyki w wydaniu "przeukochanego" Beatlesa. Pardon, eks-Beatlesa - tak szybko jakoś przeleciało tych blisko pięć dekad.
P.S. kilka nieopisanych piosenek pozostawiłem Szanownym Państwu do rozstrzygnięcia w intymnym domowym zaciszu.
Andrzej Masłowski
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"