SEBASTIEN
"Act Of Creation"
(PRIDE & JOY MUSIC)
***1/2
Symfonia i metal od dawna mają po drodze, i tylko kwestie technologiczne nie pozwalały im na fuzję w czasach Rossiniego, bądź Mozarta. Powstała w 2008 roku czeska formacja Sebastien, uwielbia ze sobą na tym polu zestawiać wykwintne melodie oraz bombastyczne akordy. Pomimo, iż symfoniczny rozmach muzycy osiągają sporo skromniejszymi środkami, niż zatrudnianiem prawdziwej orkiestry. Tutaj miks klawiszowo-elektroniczny gustownie koresponduje z rockową sekcją - na dwie gitary, bas oraz perkusję. Bywa szybko, niekiedy nawet na dwie stopy, jednak żadne z tego bezmyślne galopady. Płyta pełna melodyjnych walorów, o które w power-metalowym świecie można było dotąd posądzać sprawdzonych Gamma Ray, Edguy, bądź Sonata Arctica.
Album "Act Of Creation", w pełni odrzuci nasze mylne wyobrażenie o sąsiadach z południa. Nie tylko przecież sympatyczny Krecik, czy Rumcajs z Hanką i Cypiskiem, do tego najlepsze gardło bloku wschodniego: Karel Gott, bądź wielbieni u nas dr Sowa i kompani - z ortopedycznego oddziału w serialowym "Szpitalu na peryferiach", stoją najwyższymi dobrami sympatycznych Pepiczków. Bo naprawdę nie przypadkiem w tamtych kresach odbywają się od dawien dawna przeliczne metalowe koncerty, festiwale, na które u nas - z racji wyraźnych różnic kulturowych - nie byłoby szans. Nawet w chwalebnych czasach, tzw. "metalowego zagłębia śląskiego", byliśmy wobec miluśkich znad Wełtawy bladym cieniem. Pozazdrośćmy im więc takich Sebastien, albowiem żadne z nich knedliczki. Przekonamy się o tym już na samym wstępie, za sprawą tytułowego "Act Of Creation". Na pół demoniczny klimat zwrotki
nieoczekiwanie przerodzi się w podniosły, melodyjny i pełen epickości refren, że nie można było lepiej. Następny w kolejności "No Destination", niewinnie inicjuje delikatna elektronika, po czym spadają na nas wszystkie zbroje poległych. To takie trzy minuty, po których nikomu nie przyjdzie zadrwić utartym: "czeski film". W dalszym toku dzieła napotkamy jeszcze na kilka podobnych bicepsów, jak: "Evermore" - gdzie stoczy się istna bitwa pomiędzy dialogiem czystego śpiewu a growlingiem. To jeszcze co prawda nie Amorphis, ale nie zabrakło wiele. Tylko nieco mniej upiornie przedstawi się taki "My Empire", a także podszyty chóralnymi zaśpiewami "Full Moon Child", bądź kandydujący do miana przeboju "Die In Me", w którym głównemu gardłu George'owi Rainowi (tak naprawdę: Jiriemu Rainowi), gościnnie potowarzyszył znany z Firewind, a obecnie już w Spiritual Beggars, wokalista Apollo Papathanasio. Skoro jesteśmy przy gościach, należy koniecznie odnotować Mayo Petranina - słowackiego wokalistę grupy Signum Regis, którego u boku Raina usłyszymy w kolejnym na hit pretendencie, jakim "Winner". No i jeszcze Djordje Erič - na co dzień gitarzysta legendy czeskiego hard'n'heavy Citron. Co prawda Erič współtworzy tamtą grupę dopiero od 2015 roku, ale zawsze. Jego grę możemy podziwiać we wzmocnionej balladzie "Heal My Soul" - kolejnym godnym pochwały albumowym przystanku. Do wąskiego grona rozpieraczy serc koniecznie dorzucić należy podrasowaną akustycznymi wątkami, orkiestracją oraz motywami folkowymi pieśń "Queen From The Stars". Tkwię w przekonaniu, że wszystkie wrażliwe duszyczki oszaleją na jej punkcie. Acha, i aby nie posądzić muzykantów z Sebastien o brak patriotyzmu, ten sam utwór pojawi się jeszcze w samej końcówce, w wersji czeskojęzycznej, jako "V Siti Štěsti". Dla mnie bomba. Aż chciałoby się w języku Jaroslava Haška posłuchać całej tej płyty.
Światowo brzmiący album, w żaden sposób niezakompleksionych Czechów, o których zapewne nie raz jeszcze usłyszymy.
Andrzej Masłowski
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"