Niedawno byłem świadkiem, jak pewien Brytyjczyk słysząc muzykę Areny zareagował: "zaraz zaraz, ale to jest podobne do Marillion". W odpowiedzi usłyszał, że grupa istnieje od ponad dwudziestu lat, a na jej czele stoi, a raczej zasiada za perkusyjnym zestawem niejaki Mick Pointer - muzyk wczesnego wcielenia Marillion, a zarazem uczestnik ich pierwszego longplaya "Script For A Jester's Tear". Na jego twarzy zarysowało się wyraźne zaskoczenie i pewne zmieszanie. Jegomość nigdy dotąd nie słyszał o Arenie, choć na co dzień, co zadeklarował: sympatyzuje z taką muzykę. Gdy na dobitkę Brytyjczyk usłyszał, że w owej Arenie instrumentalistą klawiszowym stoi Clive Nolan, muzyk stylistycznie pokrewnych Pendragon, zawstydził się wyraźnie. Niestety, owej formacji również nie zidentyfikował. Chwycił jednak za smartfon i czym prędzej zanotował wszystkie nazwy, jednocześnie zapewniając - głównie samego siebie - iż na pewno po powrocie do ojczyzny nadrobi zaległości.
Podejrzewam, że podobnych sytuacji bywa sporo więcej. Szczególnie w naszej Polsce, jak i w podobnie sympatyzującej z art rockiem Holandii. I na tym zdaje się koniec, albowiem reszta Europy ma obecnie kompletnie w nosie tego typu muzykowanie. Takiej muzyce najlepiej sprzyjały lata siedemdziesiąte, a za sprawą Marillion, Pallas czy IQ, jeszcze nieco lata osiemdziesiąte. Wszelakie Pendragony, Areny, itp. zespoły, nie ruszają już dziś przeciętnego Francuza, Włocha czy właśnie Brytyjczyka. I chyba właśnie dlatego przy każdej okazji tak chętnie odwiedzają nasz kraj ekipy Micka Pointera czy Nicka Barretta, że o Fishu czy Marillion obozu Hogartha, nawet nie wspomnę. A tak po prawdzie, organizatorzy tego typu koncertów, i tak muszą niejednokrotnie odbijać sobie na czymś innym.
"U Bazyla" nie świeciło pustkami, ponieważ organizator mocno o to zadbał, niekoniecznie otrzymując w zamian do swej kasy należną ilość nominałów Narodowego Banku Polskiego. Ale co ważne, nie było nikogo z przypadku. Serce radowała symbioza Areny z widownią. Nareszcie nikt nie wychodził z klubu przed czasem. Nawet, jeśli nie zabrakło uczestników przesiadujących koncert w ogródku klubowym - na pogaduszkach przy piwie. Przyznam, że i ja większość występu supportujących Arenę rodaków z Art Of Illusion, potraktowałem podobnie. Przepraszam, ale jakoś nie przemawiał do mnie prog/metal w ich wydaniu.
Arena na scenie pojawiła się (a raczej "pojawili się" - tak już gwoli poprawności) zdecydowanie po 21-szej. Intro "A Crack In The Ice" - z płyty "The Visitor" zapodali panowie Nolan/Pointer/Mitchell i Amos, a dopiero po pewnej chwili dobił wokalista Paul Manzi. Ta sama fryzura, ten sam głos, ten sam temperament, aż mi serce zadrżało. Wszyscy po chwili weszli w klasyczny album - który właśnie obchodzi 20-lecie - niczym nóż w masło. I choć nie przepadam za monotematycznymi koncertami, to wczorajsze posłuchanie od dechy do dechy "The Visitor" sprawiło mi ogromną przyjemność. Kurka wodna - że tak przywołam klasyczny zwrot - i pomyśleć, że w 1998 roku wcale nie kochałem tego albumu, a wczoraj wydał mi się bliski jak brat.
"The Visitor" powszechnie uchodzi za najwybitniejsze dokonanie ekipy dowodzonej przez Micka Pointera. I nie tylko za sprawą entuzjastów grupy, ale też samych jej sprawców. Dlatego nie zaskakuje mnie fakt świętowania okrągłej rocznicy płyty, która nawet w ogólnych rankingach neo/prog/rocka uchodzi za jedno z najwybitniejszych osiągnięć. Trudno zatem było się dziwić, że choć Arena za dwa tygodnie oficjalnie wypuści najnowsze studyjne dzieło "Double Vision" (już wczoraj do kupienia na firmowym stoisku), to zamiast wzmożonej jego promocji, muzycy zagrali całe "The Visitor", plus ledwie kilka innych starszych tematów - a z nadchodzącego albumu dosłownie kapkę. O ile dobrze wyłapałem jeden tytuł, to zdaje się zaprezentowali "Poisoned", a ten drugi....? Hmmm, jeszcze nie zdążyłem posłuchać od wczoraj "Double Vision", tak więc z niej odkrycia wciąż przede mną. Z klasycznych kompozycji otrzymaliśmy suitę "Solomon" - znaną z debiutu "Songs From The Lions Cage", a z następnej "Pride" tradycyjnie odśpiewane z publicznością "Crying For Help VII". Mam wrażenie, że był jeszcze jakiś utwór, o którym teraz nie pamiętam, a ten wypełni lukę niepamięci, gdy skończę pisać ten tekst.
"The Visitor" powinno zostać od samego początku przypisane Paulowi Manziemu. Facet śpiewa bezbłędnie, zarazem wkłada we wszystko pełnię serca, zupełnie jakby był współwinnym popełnienia tego albumu.
Nie obyło się bez chwil wzruszeń. Szczególnie za sprawą "The Hanging Tree", "In The Blink Of An Eye", bądź rozrywającego serce w strzępy finałowego, a i tytułowego zarazem "The Visitor". Milutko również, gdy entuzjazmem napromieniała sala podczas przebojowego "Enemy Without". Bo, czego by nie powiedzieć, "The Visitor" w całej mierze jest niezwykle poruszającym dziełem. A konkretnie opowiadającym o mężczyźnie, który stracił i porzucił wszelkie nadzieje. Jednak pewnego razu pęka metaforyczna lina, lód się załamuje, a nasz bohater spotyka pewnego człowieka, który nakazuje mu stawić czoła całej fatalnej sytuacji. Nie daje mu tym samym czasu na zbieranie złych myśli, sugerując, by ten odzyskał wolę życia i powrócił do dawnego, jeszcze nieutraconego świata. Oprócz ciekawej, choć niełatwej warstwy lirycznej, przede wszystkim góruje tutaj znakomita muzyka. Tego trzeba posłuchać, nie da się bowiem opisać monumentalnych klawiszy Nolana, przecudownych gitarowych solówek Mitchella czy wokalnej ekspresji Manziego. Jak
również fajnego basisty Kylana Amosa. I proszę dać wiarę mym zapewnieniom, że choć Mick Pointer nigdy wirtuozem perkusyjnym już nie zostanie, to wczoraj zagrał naprawdę okey. Szanuję go, albowiem stworzył świetną i charakterną grupę, pomimo iż wyimaginowana Bozinka poskąpiła mu należytego talentu, bądź jakiejkolwiek niezwykłości. Kibicuję Pointerowi i jego kolegom, a każdy kolejny album dołączę do płytowej kolekcji.
Dotąd podziwiałem Arenę na scenie dwukrotnie. Pierwszy raz w 2011 roku, podczas promocji "The Seventh Degree Of Separation", natomiast po raz drugi w 2015 roku, gdy muzycy promowali kapitalne "The Unquiet Sky". Pamiętam, jak niewiele wówczas brakowało, bym się rozkleił podczas "How Did It Come To This?". Nie inaczej - podczas kilku tzw. momentów - było wczoraj.
Właśnie skończyłem pisać, zaglądam do telefonu... a Tata przed chwilą napisał: "zmarła ciocia Terenia". Ech...
Andrzej Masłowski
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"
|
Stoisko Areny |
|
Stoisko Areny |
|
Stoisko Areny |
|
Stoisko Areny |
|
Stoisko Areny |
|
Stoisko Art Of Illusion |
|
Stoisko Art Of Illusion |
|
od lewej: Kylan Amos, Mick Pointer, Paul Manzi, Clive Nolan oraz John Mitchell |