Dzisiaj ten dzień. Oto równe 40 lat od wejścia do kin "Seksmisji". Data pierwszej emisji: 14 maja 1983. Dajcie wiarę, byłem dziewięć razy. Żadna bujda, serio serio. Najwięcej chyba w Kinie Rialto. Bardzo lubiłem tę wciąż istniejącą miejscówkę. Za każdym razem wbijałem na ten film z inną grupką szalonych ludzi. Kiedyś znajomych/przyjaciół miałem bez liku. Na wczesnym etapie życia chyba każdy tak ma.
Za chwilę pełna ścieżka dźwiękowa z filmu na CD oraz LP. I tu słówko sprostowania, CD owszem będzie - dokładnie 24 maja, natomiast winyl wyprzedany już w preorderach. Zarówno czarny, jak i kolor. Łącznie pięćset sztuk. Jeszcze nie wjechało z fabryki do magazynu wydawcy, a już po ptakach. Szaleństwo, co to się obecnie dzieje z tymi winylami. Teoretycznie wypadałoby przyklasnąć i cieszyć z zapotrzebowania, jednak od razu rodzi się pytanie, ile z tych płyt tak na serio trafi do łaknących tej muzyki, a ile w tym udziału cwaniaków/handlarzy. Zazwyczaj nadal nikłe nakłady atrakcyjnych tytułów padają głównie ich łupem. Szkoda, że od razu nie tłoczy się więcej.
Czy te dziewięć razy w kinie na jednym filmie to mój rekord? Chyba tak. Nie przypomina mi się jego pobicie. Przy czym pamiętajmy, mowa o czasach, kiedy nikt jeszcze w niczym nie świrował o palmę najlepszości. Poza lekkoatletami lub kolarzami. Kiedy moi niektórzy znajomi nie wyświetlali się jeszcze na Facebooku ze swoimi osiągami w bieganiu dookoła Rusałki lub zapedałowywania się kolarzówką trzydziestu okrążeń wokół domowej posesji, koniecznie z bazą rejestracji danych, która na przykład u piłkarzy przypomina damski biustonosz. Dzięki niemu wszystko wiemy, ile przebiegu lub transformacji do serca krwi. Brakuje jeszcze prognoz, jak długo po takim wysiłku kolarz przysiedzi na kiblu. Głupie to wszystko. Zanim zaingerują w nas androidy, sami damy się zidiocieć. Pamiętajmy, chodzenie tak, bieganie nie. Ci wszyscy intensywni sprintero-maratończycy, będą z racji zwyrodnień skomleć z bólu, zanim zdążą się zestarzeć. Przecież nawet w "Seksmisji" Machulski wytyka nam właśnie taką kolektywną głupotę. We współczesnych realiach, można to przełożyć na masowe propagowanie 'zdrowego' trybu życia - bieganie i te wszystkie fabryki formy. Już od siódmej rano napierdzielają hantlami w wieżowcu nad byłym Kinem Bałtyk. A więc, Machulski nie czyni insynuacji wprost, jednak nie potrzeba żadnych ukrytych opcji, by dostrzec, jak da się masami manipulować. I co, naprawdę myślicie, że kogoś obchodzi Wasz lepszy w bieganiu rezultat od tego sprzed roku lub dwóch? A jeśli robicie to według licznych zapewnień tylko dla siebie, to po co te wszystkie udostępniane publicznie tabelki, wykresy i jeszcze zdjęcia, kiedy jako skonani przekraczacie linię mety? Parcie na lajki. Im ich więcej, wzrasta poczucie wartości, lepszości.
No więc, dziewięć razy na "Seksmisji" uważam za wyczyn, do którego nie zmuszałem się ni trochę. Przed ekran kolejny i kolejny raz zaciągali jedynie ci, co jeszcze nie byli, a ja z kolejną ochotą, no bo, dlaczego nie? Szaleństwo. Cośmy się uśmiali to nasze i nikt spoza ferajny tej cudownej pępowiny nam nie przetnie.
Rewelacyjny Juliusz Machulski. Mistrzunio dał niesłychanego czadu. Inteligentny, zabawny, świetnie zagrany film, a i scenograficznie, pomimo upływu lat, nadal trzyma fason. Poza tym, mamy tu także trochę przekazu podprogowego plus sporo śmiałych oczywistości, a co najistotniejsze: dużo ciałka. Nikt u nas wtedy na sprawy damsko-męskie lepiej nie rozśmieszał. Co tam lepiej, w ogóle. A był to przecież film dla mas, film, który doskonale swą zabawnością połączył zapotrzebowania profesorów z hydraulikami. Duża to sztuka. Rzadko komu wychodzi.
Śmiałem się szczerze przez całe dla filmu przeznaczone dwie godziny, a gdyby zechciał potrwać na przykład trzy godziny, pękałbym ze śmiechu trzy.
Dziękuję za uwagę. A tymczasem... Albert, wychodzimy!
a.m.
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań lub afera.com.pl