sobota, 2 grudnia 2023

i/o

Słuchając najnowszego Petera Gabriela wzięło mnie zastanowienie, co o tej muzyce powiedziałby Jasiu? I właśnie pojawia się dymek, a w nim: "Andrzeju, muszę ci powiedzieć: podoba mi się". Coś czuję, że tak właśnie by powiedział. Że taki zapadłby z jego ust wyrok po jednym dniu posłuchania muzyki, jaką oboje lubimy.
Od wczoraj w sklepach, a i w moim cd-playerze. Szuflada nie wychodzi. Dysk ugrzązł na dobre.
Sprawiłem sobie wielką frajdę czekając do końca. Nie ulegając presji i tym namolnym namowom, z gatunku: czy słyszałeś już nową piosenkę? Jest na jutjubie. Musisz, koniecznie. Czy coś w tym rodzaju. Notorycznie zadręczają mnie niewolnicy strumieniowych singli, z przyspawanymi do życia smartfonami lub tymi wyprutymi z chęci odbioru muzyki laptopikami. Ze sprzętami o zaostrzonym braku jakości. Lecz po raz kolejny nie wdałem się w wir bylejakości, cierpliwie czekając na dokończone całe dzieło, aż wreszcie, na przyzwoite z nim obcowanie z domowego hi-fi stereo. Poczułem triumf. I jeszcze tylko dopełnię te treści, po raz enty oznajmiając: nie bawię się w muzykę na komputerkach czy telefonach. Na odczepne zawsze zapewnię, że tak, że posłucham, a nawet obejrzę, byle mi tylko natręt dał spokój. 

Dwadzieścia jeden lat czekania na premierowe piosenki Petera Gabriela. Dwa muzyczne pokolenia. A teraz czytam, że przez ostatnich trzydzieści lat Maestro popełnił ich ponoć ze sto pięćdziesiąt. W której zatem szufladzie tych niespełnionych ok. sto czterdzieści, skoro na "I/O" jest ich dwanaście. Obłędnie dobrych. Nieoczekiwanych, wręcz. Piszę "nieoczekiwanych", albowiem myślałem, że Gabriela dawno wypruło z tworzenia, i że niczym Roger Waters, po kres będzie na tuziny wariantów reorganizować swoje 'TheWall', czyli wyselekcjonowane chluby z płyt "So", "Us" czy pierwszych czterech. Jak dobrze, że właśnie za niewiarę, za zwątpienie, ostro dostaję po nosie. Tak trzymać. A masz Andy!, ty szelmo niedowiarku.
"I/O" cudowne. Z pełną odpowiedzialnością za słowa, których odszczekać nie mam zamiaru. Niewiarygodnie dobre, mocne, zarówno w muzyce, co i liryce dzieło. Dziwić nie powinno, wszak Mistrzunio nigdy nie truł o krzaczkach, trawniczkach i przydomowym ogródku. No chyba, że z okoliczności natury knuły się chwytające za mięsień sercowy metafory. I na tej płycie kilka podobnych zdarzeń muśnie nas swymi skrzydłami. Koniecznie uważnie słuchajmy, a i czytajmy spomiędzy wierszy.
W teamie Gabriela wiele znajomych twarzy, m.in. gitarzysta David Rhodes, perkusista Manu Katché, basista Tony Levin, czy syntezatorowiec, programista i rytmik w jednym, Brian Eno. To tylko ci podstawowi, a są jeszcze chór czy orkiestra, jest wiele, wiele innych nazwisk. Lista płac dorównuje Gwiezdnym Wojnom. I to słychać. Choć bez przesadnego stroszenia, egzaltowania. Wszystko normalnie, nawet można by rzec: po staremu. Dostajemy dobrze znanego Petera Gabriela, z pięknymi piosenkami, melodiami, emocjami, rozbudowanymi treściami partyturo-słownymi. Ja słucham i płaczę, jakby to rzekł, jeszcze zabawny, ale było to dawno, dawno temu, Jan Pietrzak. Ale cyk Walenty, na bok sentymenty...
Otwierające, o singlowym potencjale "Panopticom" sprawdza, dokąd prowadzą wskazówki. W kolejnym od brzegu, numerze "The Court", wyłapiemy: ... jedyne wspomnienia, jakie pozostawiłeś, znajdziemy w twoim telefonie komórkowym. A gdzieś potem: ... straciliśmy granicę między dobrem a złem, straciliśmy granicę pomiędzy zdrowym rozsądkiem a szaleństwem.
Cała płyta w dechę, jednak po półtora dnia obcowania z tą muzykę, szczególną miętę poczułem do, wspomnianych "Panopticom" oraz "The Court", co i "Four Kinds Of Horses", tytułowego "I/O" (... miłość będzie płynąć, kiedy skończy się dyszenie i ciepło...), cudownych ballad "So Much" (... urodziłem się jako stary człowiek, ale dorosłem i jestem dzieckiem...) oraz "Love Can Heal" (...oddaj się miłości, ona może uzdrowić...), czy niesamowitego albumowego finału "Live And Let Live" (... zerwij kajdany jeden po drugim. Kiedy przebaczamy, możemy iść dalej...) - przejmującego songu, takiego z rozdziału: od świtu po zmierzch. Ach, no i jeszcze nieco wcześniej zainstalowane "This Is Home" (... dom jest tam, gdzie muszę być). Wszystkie, czy te wolne, czy o spotęgowanych rytmach, wszystkie wydają się stadionowe i pod zapalniczki.
Powątpiewa być może teraz jeden z drugim, a czy gardło Gabriela nadal dysponuje jedynym w swoim rodzaju dramatyzmem? Oj, niedowiarki, niewierni tomasze, kupcie tę płytę i sami się przekonajcie. Mniej gadania, więcej słuchania. A jeśli ktoś Wam zamarudzi, że łe, że to już nie to, że nic nowego, że tetete sretetete, to oznajmijcie, że Andy się nimi zajmie. Zwyczajne zrzędy, którym szkoda forsy, więc wolą walnąć 'złotą' pejoratywną myślą.
Zdaje się, mamy płytę roku.

P.S. Zapodałem płytę na cały dom, tak na pełen ekran. Słuchają też Mundi, co i Zuleczka i nikt nie przerywa, nie zagłusza. Płynie więc po ciepluśkich ścianach domowego gniazda.

a.m.

"NAWIEDZONE STUDIO"

w każdą niedzielę od 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań lub afera.com.pl
(obecność nieobowiązkowa)

 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"