wtorek, 15 listopada 2022

odeszli Garry Roberts oraz Nik Turner

Przepraszam, w minioną niedzielę nie wyrobiłem się. Po prostu. Zabrakło słówka o zmarłym Garry'ym Robertsie. Gitarzyście i współzałożycielu The Boomtown Rats. Jednej z centralnych postaci tej niegdyś mocnej ekipy, kojarzonej głównie z Bobem Geldofem. Cóż, niekiedy wyrasta jedna, ponadprzeciętna osobowość, i te mniej ponadprzeciętne dostrzegają już tylko najbardziej zainteresowani.
Zagorzałym fanem Boomtown Rats nigdy nie byłem, ale posłuchać lubię, tym samym nosiłem w planach zarzucenie kilku kawałków - w tym: "Someone's Looking At You", "Mary Of The 4th Form" oraz bardzo fajnego, wczesnego punkowego numeru "She's So Modern". Być może uda się 20 listopada, ale ja już niczego nie obiecuję, bo i też, jak niektórzy powiadają: człowiek planuje, pan Bóg krzyżuje.

Odszedł też Nik Turner - saksofonista i flecista Hawkwind. Jednocześnie okazjonalny wokalista oraz kompozytor. Mamy go na wielu płytach Hawkwind, w tym na petardach: "Hall Of The Mountain Grill" czy "Warrior On The Edge Of Time". Elementarz rockowego spejsu. Nie da się nie znać, a już tym bardziej nie lubić. Szczególnie, jeśli na co dzień jest się wielbicielem dawnych Tangerine Dream, Amon Düül II lub Eloy. Każda z tych ekip w uprawianej sztuce odmienna, ale gdy już je wszystkie ze sobą skonsolidujemy, uszom staje jedna wielka rodzina. Mało tego, każda z nich może bić się o palmę pionierstwa, ponieważ każda w "tym czymś" okazała się pierwszą, oryginalną, niekiedy nawet oszałamiającą, a przede wszystkim niezastąpioną.
Nik Turner, czy to solo, czy z Hawkwind, uprawiał kosmicznego rocka, pełnego fantazji, międzygalaktycznych uniesień, fascynujących eksploracji, przy tym magii, co też nieokiełznanej woni miejsc spoza czasu oraz materii. I to jest prawdziwa psychodelia! Muzyk ponadto fascynował się starożytnością Wschodu, głównie kulturą Egiptu, a tego powodem podczas występów przyodziewał stosowne maski i stroje - niekiedy mocno kontrowersyjne i nie zawsze wszystkim do gustu przypadające.
W 2019 roku kupiłem w Berlinie jego najnowszą wówczas płytę "The Final Frontier", na której wiele z tego, o czym powyżej, da się sprawdzić. Polecam dać nura do jedynego w swoim rodzaju 'Hawkwind'owego' świata, albowiem nawet pomimo braku na tej płycie Dave'a Brocka czy Lemmy'ego, wszystko na swoim miejscu.

Obu Panom ukłony. Byliście niepowszedni, wyjątkowi. 

a.m.