sobota, 19 listopada 2022

atlantis philharmonic

Na dzisiaj Atlantis Philharmonic - działający przez niemal całe lata siedemdziesiąte amerykański duet, i szkoda, że tylko z jednym albumem na koncie. To znaczy, kilkanaście lat temu na CD wydano zaległy drugi, jednak za życia formacji widniał tylko ten jeden - "Atlantis Philharmonic".
Posiadam edycję południowokoreańską, kupioną gdzieś w latach dziewięćdziesiątych. Starsi Słuchacze mogą pamiętać, słuchaliśmy podczas jednej z tamtych niedziel. To były moje radiowe początki. Sporo poszukiwań, niekiedy eksperymentów, ale jednocześnie fascynujące, nieinternetowe czasy, kiedy inaczej pracowała wyobraźnia. Załapałem się jeszcze na końcówkę najlepszego radiowania, kiedy gość z płytami rozdawał karty. Teraz w nagrodę mogę się solo zrealizować, za to przegrywam ze strumieniowymi katalogami. Obecnie nie trzeba słuchać radia, wystarczy wpisać do wyszukiwarki potrzebnego wykonawcę, a jego komplet nagrań stoi otworem. Już nawet najbliżsi znajomi przestali pisać/wydzwaniać o przegrywanie płyt, stali się niezależni, a moje składowisko winylo-kompaktowe sentymentalnym gruzem. Typowym 'don przekopiowywaczom' nie zależy na okładkach, spisie nagrań, tym bardziej na literaturze z albumowych książeczek bądź winylowych wkładek. A dla mnie to wciąż kwestie nieodzowne. Bez nich cała zabawa traci kolory i nie wolno być radiowcem od muzyki. 
Atlantis Philharmonic uprawiali symfonicznego prog rocka, i aż niewiarygodne, że w ledwie dwuosobowym składzie zabrzmieli niczym pełnoprawny kwintet. Wszystkiemu 'winien' nieprzeciętnie uzdolniony Joe DiFazio. Nie dość, że był głównym kompozytorem, to jeszcze śpiewał oraz grał na przemian na organach, pianinie, melotronie czy syntezatorze, a do tego jeszcze szarpał struny basu oraz sześciostrunowej gitary. Jego kompan był już tylko perkusistą plus darczyńcą drugich partii wokalnych. Ich twórczość to żadna amatorszczyzna, czy niedopracowane byle co. Niekiedy tak właśnie myśli się o artystach marginalnych lub pokonanych brakiem sukcesu. Niech zatem rekomendacją Amerykanów stanie, iż w złotych dla takiej muzyki czasach, supportowali m.in. King Crimson, Styx czy Wishbone Ash. Lubicie Procol Harum, ELP, Deep Purple czy Atomic Rooster? Sprawdźcie tę grupę, jest dla Was.
Osobiście szczególnie pałam do nastrojowego, blisko 8-minutowego "Woodsman". Delikatnej ballady, komasującej najbardziej wrażliwe momenty z dawniejszych dokonań ELP, Yes czy King Crimson. Nawet wokalista, pomimo iż nie tej klasy, co np. Greg Lake, przy uniesieniach melotronu i romantycznego pianina, brzmi wręcz mistycznie. Z kolei fani węgierskiej Omegi obowiązkowo powinni przyłożyć ucha do "Fly-The-Night". Jestem przekonany, że zespół László Benkő i Jánosa Kóbora mieli płytę Atlantis Philharmonic pod ręką. Numer "Lena" nie wziął się znikąd.
Rzecz do zdecydowanego przypomnienia. Trzymajcie nasłuch na moich niedzielach po 22-giej.
Drogie Panie, szczególnie Wy nie pozwólcie swym chłopom odciągać się od głośników. Tyle robię z myślą o Was.

a.m.