wtorek, 29 listopada 2022

"NAWIEDZONE STUDIO" - Radio na 98,6 FM Poznań / program z 27/28 listopada 2022








"NAWIEDZONE STUDIO"
z niedzieli na poniedziałek - wydanie z 27/28 listopada 2022 (godz. 22.00 - 2.00)
 
98,6 FM Poznań lub afera.com.pl 
realizacja i
prowadzenie: Andrzej Masłowski

 

BLUE ÖYSTER CULT "Secret Treaties" (1974) - rockowy klasyk na 'dobry wieczór'. Pierwszy numer zawsze ważny, rozkręcający całość, nadający tempa i charakteru audycji.
- Astronomy

FOREIGNER "Double Vision - Then And Now - Live Reloaded" (Celebrating The 40th Anniversary Of Double Vision) (2019) - nadchodzi koniec Foreigner. W przyszłym roku trasa pożegnalna. Pierwszy koncert 6 lipca w Georgii, później parę innych miejsc Ameryki Północnej, a i być może w dalszej części, już europejskiej trasy, grupa zahaczy o Polskę. Mieli u nas zagrać w katowickim Spodku w ub. roku, ale bogini zemsty Pandemia, zrobiła swoje. Trasa potrwa do końca 2024 roku, więc ekipa Micka Jonesa powinna zaplanować się na wszystkie miejsca globu, by nie pozostał choćby jeden głodny.
- Double Vision
- Hot Blooded

THIN LIZZY "Live And Dangerous" (1978) - 20 stycznia ukaże się 8-płytowy box "Live And Dangerous" - zawierający wszystkie koncerty z tej konkretnej trasy. Oczywiście wszystkie zapisane na dawnych taśmach, które właśnie udało się odarchiwizować. Wydawnictwo cudo, okazała bomboniera, acz ta jedynie dla fanów z grubszym portfelem. -- "Live And Dangerous" to absolutny top 10 live'ów wszech czasów. Nie da się deklarować fanem rocka pomijając coś tak fantastycznego. Gdy jeszcze byłem Andrzejkiem, wszyscy świrnięci na punkcie rocka/hardrocka klękali przed tym podwójnym longplayem. A tak po prawdzie cud, że w ogóle powstał. Generalnie 'Live And Dangerous' miało zarezerwowany czas dla nowego dzieła studyjnego, jednak pożądany przez zespół producent Tony Visconti miał napięty harmonogram, tak też Phil Lynott postanowił, że oto nadszedł czas na album koncertowy. Inna sprawa, że przy jego produkcji wspomógł grupę nie kto inny, jak właśnie Tony Visconti.
- Emerald

THIN LIZZY "Still Dangerous" (2008) - live z okresu "Live And Dangerous", choć niewydany w epoce, a dopiero w 2008 roku. Też świetny materiał, dobrze zrealizowany, a przede wszystkim inna tracklista w stosunku do chwilę wcześniej opisywanego albumu. Mamy tu utrwalone genialne chwile promowania płyt "Johnny The Fox" i "Bad Reputation", z absolutnie najlepszego okresu działalności Thin Lizzy.
Live At The Tower Theatre Philadelphia 1977
- Soldier Of Fortune

UFO "No Heavy Petting" (1976) - i znowu słówko o kolejnej nadchodzącej reedycji. Tym razem kontynuacja wznowień klasycznych płyt UFO z katalogu Chrysalis - czyli od albumu "Phenomenon" wzwyż. Tamten wznowiono już w 2019 roku, i to w wersji 3 CD, z kolei dwa lata później doszło "Force It", już jako 2 CD, a teraz, 20 stycznia przyszłego roku, i znowu na dwupłytowo, tym razem "No Heavy Petting". Album od choćby "Natural Thing", "Can You Roll Her" czy niedzielnej "Belladonny". Jeden ze Słuchaczy pomyślał, że tę wyśpiewaną nie tylko głosem Phila Mogga, co też gitarą Michaela Schenkera balladę, zaserwowałem w ramach urodzin Tomka Beksińskiego. Niestety nie. Zapomniałem. A w zasadzie, o urodzinach Beksia raczej nie pamiętam, przylgnęła do mnie jedynie jego data śmierci. Poszło zatem w eter w ramach zapowiedzi wznowienia "No Heavy Petting", bez dodatkowych akcentów czy uczuciowych insynuacji. -- "Belladonna" nie jest nazbyt reprezentatywna dla "No Heavy Petting", raczej w jej miejsce przydałoby się kilka czadów, których tu nie brakuje. 'Niestety' górę wzięła moja słabość do tej arcypięknej ballady, jednej z naj naj naj, jakie spłodzono.
- Belladonna

DREAMTIDE "Drama Dust Dream" (2022) - naczekałem się, a i naszukałem tej płyty. Nawet w dobie wszechmogącego internetu nie było łatwo. Najpierw album wydano w Japonii. Bez bonusów, za to za 'japońską' stawkę. Postanowiłem więc poczekać do premiery europejskiej, i tu zaczęły się jajca. Pierwsze złożone zamówienie przestrzelone. Po długim czasie oczekiwania otrzymałem informację, że realizacja będzie się ciągnąć i ciągnąć, niczym makaron stąd po Archangielsk, więc potraktowałem sprawę za niebyłą. No i kolejne zamówienie, i kolejne dłuuugie oczekiwanie. Co pewien czas zapewnienia ze strony sklepu, że już prawie, pomału, pomalutku, jeszcze trochę... Aż wreszcie nadszedł ten dzień - it's a beautiful day! Ale co to tych trochę tygodni wobec czternastu lat oczekiwania na nowych Dreamtide. Skład grupy w dwóch/piątych odmieniony, ale najważniejsi wciąż są: wokalista Olaf Senkbeil oraz szef grupy, gitarzysta Helge Engelke. I powróciło to jego gitarowe solówkowanie. W paru miejscach doznałem mrowienia. Lubię faceta, ponieważ gra heavy metal inaczej, z duszą romantyka. Prawdziwa rozkosz emocjonalna. Przekładając to na zimne napoje, taka limonkowa pepsi z miętą. Butelka nektaru, który niech nigdy nie opustoszeje.
- All Of Us
- Merciless Sun
- Drop The Curtain

MAD MAX "Wings Of Time" (2022) - świetni Mad Max. Najlepsza ich płyta od wielu, wielu lat. Choć zapewne w gąszczu wielu lur przepadnie, no bo jakiemu recenzentowi NME czy Rolling Stone zechce się posłuchać zespołu niebędącego na początku artystycznej drogi. Drobni dziennikarze, ci z regionalnych radiostacji oraz prasowych redakcji, w razie zachwytu i tak nic nie zrobią. Tylko dla koneserów 'dyskretnego szczęku blach'. Dla tych, którzy jak ja, rzygają nową Metallicą. I również tymi, dla których metal oznacza jedynie Metallic'kę. Tak przy okazji, na wiosnę nowa płyta ekipy Kirka Hammetta. Widzieliście okładkę? Ohyda. Aż żółć zalewa.
- Rock Solid - {feat. JULIA SALM}

BRUCE SPRINGSTEEN "Only The Strong Survive" (2022) - kolejny wyciąg z soul/r&b cover'albumu Bossa. Przeróbka Commodores należy do najlepszych albumowych momentów, tuż obok numerów z repertuaru Frankiego Valli ("The Sun Ain't Gonna Shine Anymore") oraz Jimmy'ego Ruffina ("What Becomes Of The Brokenhearted"). Płyta okay, aczkolwiek kolejna, może zamiast coverów, niech już zawiera nowe numery Bossa.
- Nightshift - {Commodores cover}

JOHN MELLENCAMP "Strictly A One-Eyed Jack" (2022) - podobnie, jak za nowymi Dreamtide, naczekałem się i za tym albumem. Mocno zaległa nowość, oficjalnie ze stycznia tego roku, a na rewersie okładki nawet wydrukowano: 2021. Spójrzmy jednak na awers okładki, widzimy portret Mellencampa, i proszę sobie wyobrazić, namalowany przez jego syna. -- Niedawno przypominałem fragmenty genialnego "Scarecrow", a było to w ramach dostarczenia na rynek luksusowej reedycji płyty. Minęło kilka dni i oto słuchamy nowych numerów Mellencampa. Z dwunastu, aż trzy z udziałem Bruce'a Springsteena. Panowie świetnie się rozumieją, zarówno w kwestiach politycznych, społecznych, co uczuciowych. Niewiarygodne, że ta ich fuzja dopiero teraz. W głosie Mellencampa zarysowały się znaki upływu czasu, muzyk śpiewa inaczej, już nie tak rockowo, jak w czasach 80', ale śpiewa wspaniale, zmęczonym, a nawet starczym głosem, jakby przecedzonym przez sito Toma Waitsa. -- Genialna finałowa ballada "A Life Full Of Rain": '...życie pełne deszczu spada na me ramiona, tu w pokoju, w którym nikogo to nie obchodzi, gdzie jestem niechciany i nie mam dokąd pójść... gdzie wszystko jest puste'.
- I Always Lie To Strangers
- Driving In The Rain
- A Life Full Of Rain

RAY CHARLES "Strong Love Affair" (1996) - niedawno serwowałem płytę "My World". To ta, gdzie m.in. przez moment posolówkował Eric Clapton, a i dwa kapitalne covery: Leona Russella oraz Paula Simona. Teraz kolejne mistrza Raya dzieło lat 90'. Z epoki nie do końca z nim kojarzonej, bo i większość z nas zdążyła o Artyście zapomnieć. A właśnie wtedy maestro nagrał 'parę' kapitalnych numerów (być może niekiedy z przesadnie gloryfikującymi Boga tekstami), i ja je lubię, na szczęście także posiadam, a moją rolą, jako radiowca, ocalać od zapomnienia.
- Say No More
- Out Of My Life

STEVIE NICKS "The Other Side Of The Mirror" (1989) - dopiero co na moim FM poszło w eter "Street Angel", a tu kolejna klasyczna płyta Stevie Nicks. Nie tak dobrze sprzedana, jak dwie pierwsze, ze szczególnym nasileniem na debiutanckie "Bella Donna", ale za nic ustępująca im muzycznie. Poza tym, Stevie w tamtym czasie była w gazie, wszak "The Other..." jest dziełem z intratnego okresu, w dwa lata po FleetwoodMac'kowym bestsellerze "Tango In The Night". I wiele zawartych tu piosenek nosi znamiona tej samej mocy, lecz wiadomo, album podpisany jako solowe dokonanie Stevie, nie miał szans wywołać podobnego zainteresowania, co płyty sygnowane zespołową nazwą. -- Wiele tu znakomitości; poza ujętym w klamrze Bruce'em Hornsbym, także Rupert Hine (jako muzyk i producent), Tony Levin, Kenny G. czy Jerry Marotta. -- "The Other Side Of The Mirror" nagrano pod kalifornijskimi promieniami Słońca i już tylko ten fakt dał temu dziełu pożądaną lekkość. Tak wpadające do serducha melodie mogły powstać tylko tam, a na dodatek to wciąż lata osiemdziesiąte. Najbardziej melodyjna dekada ever. Kto wie, gdybyśmy jej nie liznęli, być może dzisiejsza muzyka byłaby jeszcze bardziej do dupy.
- Rooms On Fire
- Two Kinds Of Love - {with BRUCE HORNSBY}
- I Still Miss Someone (Blue Eyes) - {Johnny Cash cover}

THE WAR ON DRUGS "I Don't Live Here Anymore" (2021) - Słuchacz, gdy tylko poszły pierwsze dźwięki "Change", napisał: "Czasem mam wrażenie, że piosenki tego zespołu są specjalnie pisane pod Twoją audycję. Zawsze brzmią genialnie". Bardzo dziękuję, właśnie dla takich chwil warto każdej niedzieli zabierać torbę muzyki na Rocha. -- Ci indie'rockowi Pensylwańczycy niebawem do nas zajrzą. Na jeden warszawski koncert - Letnia Scena Progresji. I trzeba być, by coś nam w życiu nie umknęło. -- The War On Drugs to grupa, która w nowych czasach dała usychającemu rockowi nowe życie. Ich granie triumfuje emocjami i nigdy nie ma o nutę za dużo. -- Numer "Change", czyli "zmiana", dla Adama Granduciela określało przejście z beztroski w odpowiedzialność. Narodziny syna nadały nowy sens życiu, ale i imię Bruce, jako wyraz uznania wobec Bruce'a Springsteena. Z kolei "I Don't Wanna Wait", pod przebojową skorupą, skrywa parę osobistych wyznań: "... pozwól mi ofiarować jedyną nadzieję, niczym roztańczony płatek śniegu na pustej drodze".
- Change
- I Don't Wanna Wait

PATTO "Patto" (1970) - Gdzieś pod koniec podstawówki, na jednej z Wawrzynkowych giełd, wpadło mi to debiutanckie Patto. Nie był to jednak czas dla tej muzyki. Wówczas słuchałem rzeczy prostszych, melodyjniejszych, bardziej oczywistych, a tu takie skomplikowane, jazz-rockowe granie, o raczej mało entuzjastycznych melodiach. Wynudziłem się niemiłosiernie i już od następnej giełdy szukałem leszcza, któremu płytę upchnę. To się oczywiście udało, wszak nigdy nie brakowało amatorów takiego właśnie muzykowania, nawet jeśli Patto z nazwy rozpoznawali tylko nieliczni. No więc, pozbyłem się płyty, ale jej duch nie dawał mi żyć. Wraz z upływem lat korciło jej przypomnienie, wciąż czułem, że czegoś nie dosłuchałem. W latach 90' wpadły mi na raz pierwsze dwa albumy Patto (wtedy myślałem, że więcej nie nagrali), posłuchałem raz, dwa, i znowu nic. Przestrzelone. Wciąż jeszcze nie ten czas. Obie szybko wyleciały z kolekcji. Poszły w ludzi. A przecież już wtedy uwielbiałem wszystkie progrocki, niekiedy nawet te najbardziej pokręcone. I lata mijały, a ja co pewien czas czułem, że warto by znowu sprawdzić stan mego wyrobienia muzycznego i ponownie spróbować Patto. No i niedawno kupiłem sobie full wypas 4-płytowe pudło, z wszystkim, co Patto nagrali. I dopiero teraz zacząłem tego słuchać. Raz za razem. Niekiedy z otwartą gębą i zafascynowaniem. Potrzebowałem do tego ponad czterdziestu lat. I może moim przykładem, co też tej niełatwej w odbiorze muzyki, los okrutnie ograbił grupę z zasłużonej popularności. -- Mike Patto umarł młodo, jeszcze sporo przed czterdziestką, gdzieś pod koniec lat 70'. Z kolei, rewelacyjny gitarzysta (także pianista i wibrafonista) Ollie Halsal odszedł lekko po czterdziestce. Zapracował sobie na to narkotykami. Jednak Mike'a Patto dorwała jakaś paskudna odmiana białaczki. Inna sprawa, wszyscy w Patto mieli pokręcone życiorysy, na przykład perkusista John Halsey cudem w latach 80's uniknął śmierci w wypadku, a gdy nie potrafił wyżyć z muzyki, sprzedawał ryby na ulicy z furgonetki.
- The Man
- Hold Me Back
- Red Glow

ELOY "Dawn" (1976) - "Dawn", czyli "świt", a więc początkowy etap dnia, uwalniający światło promieni Słońca. Ale świt, to także wyjście z mroku, ze stanu obaw kryjących się pod zasłoną czarnego nieba. Eloy zawsze fascynowali, ale na pierwszych siedmiu czy dziewięciu płytach jakoś szczególniej. Bez względu na obierane wątki, czy to mitologiczne, czy jak ostatnie dwie płyty traktujące o Joannie D'Arc, zawsze byli kosmiczni, a ich sugestywnie podany rock nieźle działał na zmysły, i podobnie jest z tą płytą. -- "Dawn" to concept album, rzecz o człowieku, który po śmierci powraca jako duch. Dobry duch czuwający przy ukochanej. Oto kolejna wędrówka, kolejna misja. A jak wiemy, Eloy podróże w czasie mają wpisane w zespołową nazwę. Kłania się pionier science fiction Herbert George Wells i jego "Wehikuł czasu". -- "Dawn" wciąż intryguje. Tej muzyki nie rusza czas.
- Awakening
- Between The Times
a) Between The Times
b) Memory Flash
c) Appearance Of The Voice
d) Return Of The Voice
- The Sun Song
- The Dance In Doubt And Fear
- Lost? (introduction)

QUEEN "The Miracle" (1989 / reedycja 2022) - kolejny smaczek z sesji do "The Miracle", a pominięty na podstawowym albumie. I słusznie, bowiem nie tak udany, by na niego zasługiwał. Ale skoro zawróciłem sobie głowę kupując deluxe edycję "The Miracle", to jeszcze raz po raz coś tu i ówdzie Szanownym Państwu w moich nocnych FM upchnę.
z CD 2: "The Miracle Sessions"
- I Guess We're Falling Out



Andrzej Masłowski 
"NAWIEDZONE STUDIO"

w każdą niedzielę od 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań lub afera.com.pl

 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze