czwartek, 3 listopada 2022

JOE LYNN TURNER "Belly Of The Beast" (2022)

 


JOE LYNN TURNER
"Belly Of The Beast"
(MASCOT)

 

Od kilku dni sukcesywnie kursuje u mnie najnowszy Joe Lynn Turner "Belly Of The Beast". I zacznę od, iż ten hardrockowy weteran, którego głos pobłogosławił kilka w dechę zespołów, właśnie zmienił image. Trafne antidotum na wypadające włosy, na którego łysienie uskarża się większość podstarzałej męskiej populacji. Joe dał więc sobie spokój z cyklicznym doborem peruk, w których jeszcze trochę, a doszedłby do etapu, od którego startuje Ralph Kaminski.
Na najnowszych fotografiach J. L. Turner przypomina Nosferatu, ale także kogoś, kto sieje spustoszenie. Jednak wizerunek to jedno, lecz wraz z jego nową szatą zyskujemy zupełnie inne śpiewanie. Zapomnijmy więc o "Stone Cold" czy "I Surrender". Teraz głos Joe'ego to bardziej tłuczone szkło, niż dotychczasowe drapanko po plecach. A jeszcze płynące przekonanie, że nasz bohater nie zmarnował nawet minuty, więc nie bójmy się o cokolwiek niepotrzebnego. Żadnych wypełniaczy, jest konkret, dopycha kaloriami, żadnych kiełków i niegazowanej nałęczowianki. Kotłuje się piekielny gulasz, jak ten nasz niespokojny świat. Nooo Panowie metale, wszyscy z ćwiekami na kozakach, drżyjcie, macie konkurencję.
Joe wymiata, jak nigdy, a wszystko przy udziale skromnej sekcji gitaro-bas-perkusyjnej. Przygotujcie się na nieznane dotąd kino. Żadne kwiatki, motylki czy listowe serduszka. Jest ponuro, nieswojo, bywa niebezpiecznie, a wszystek w rytmach zaciskającego szyję gniewu boa. Spójrzmy jeszcze na tytuły piosenek. By poczuć swąd nie trzeba ich demontować, te czynności pozostawmy wenezuelskim celnikom. Dla mnie sprawa jasna, niczym 'czarne słońce', 'upadły świat', 'udręczona dusza' czy tytułowy 'brzuch bestii'. Ten ostatni, to prawdziwy ryk. A po nim następują inne ryki, jak z lekka 'Rainbow'owe' "Black Sun", podrasowane szwedzkim męskim chórem, acz jednak w nieco rosyjskim nastroju "Tortured Soul", by gdzieś bliżej środka popaść w znajomość z najwyższej próby killer'balladą, obandażowaną na mroczne "Dark Night Of The Soul". A dalej to już się domyślacie, choć najlepiej wziąć tę muzę na klatę i nie dać sobie za kołnierz wrzucić bełkotliwych sceptyków niezadowoleń. Nigdy się od takich nie opędzicie. Od ludzi, którzy podnietę na muzykę utracili wraz z zaobrączkowaniem w epoce likwidacji Tonpressu.

Płyta, że ojej, a przecież jeszcze do niedawna mało kto wyantycypowałby jej jajca na błysk. Tym bardziej, że sprawa wiąże się z Artystą w segmencie wieku, w którym większość jego rówieśników na dobre utkwiło w gorsecie nudy, dawno przemianowując się na balladki.
Brawo Joe! Dbaj o siebie, co też swą oraz naszą przyszłość, wszak właśnie w niej spędzimy resztę życia. Do usłyszenia ...

a.m.