niedziela, 6 listopada 2022

sad café

Albumy Sad Café, z reguły charakteryzowały ciekawe okładki, choć paradoksalnie uznawane za najlepsze w dorobku "Facades", w owej kwestii prezentowało się najpospoliciej - ot, uliczne zdjęcie grupy. Nawet, nie przed spodziewaną ewentualną "smutną kawiarenką", a bodaj księgarnią. A mimo wszystko, to także fajna okładka. Pamiętajmy, dobre zdjęcie, to również dzieło. Mistrzowie fotografii powiedzieliby, że przede wszystkim.
Na dzisiaj album o niewyszukanym tytule "Sad Café" - jesień 1980. Następca wspomnianego "Facades" i obiecaną w dechę okładką.
Nieprzebity w polskie rejony pop rock, popularny swego czasu w Stanach, Anglii oraz jeszcze paru innych krajach Europy. Nigdy szaleńczo, lecz z muzyką przyjazną radio, podobnie jak działająca w tamtych latach grupa Ace, w której śpiewał Paul Carrack, notabene kolega śpiewającego w Sad Café Paula Younga, a więc obu głosów Mike+The Mechanics. A skoro o koligacjach, Sad Café, z reguły oscylujący w rozmiarach septetu, rzadziej sekstetu, stali się unią muzyków z nikomu nieznanych Gyro oraz progrockowych Mandalaband. Ci ostatni uszczuplili się jednak na tyle, by ostatecznie nie popaść w niebyt.
Beatlesi mieli "Ob-La-Di, Ob-La-Da", zaś Sad Café swoje "La Di Da", i to też był przebój. Inny w nastroju i nie tak wielki, ale jednak przebój. Jeden z dwóch/trzech, jakimi formacja przebiła się w Stanach, a to już było coś. I chętnie przypomniałbym tę płytę lub wspomniane "Facades" na moim FM, lecz znowu patrzę, mam na półce winyl, brakuje jednak CD. Ech, niełatwo każdy tytuł nośnikowo powielić. Zapewne o niejednej tego rodzaju płycie, o jakiej na radiowej antenie nie pogadamy, zdołam się przynajmniej pisemnie przypomnieć, więc nic nam nie przepadnie.
Wyciągając z półki "Sad Café" miałem na celu wspominkę zespołu, który strojnie uprawiał lekkiego i modnego na tamte lata rocka, na którego obecnie nie ma szans. Obowiązkowym gitarom i bębnom towarzyszyły saksofon, smyki, konga, pianino czy szczególnie będące wówczas na topie syntezatory, takie o brzmieniu przez dzisiejsze komputery niewydobywalnym. Słucham z przyjemnością, i nie dlatego, że dawno płyty na moim turntable nie zakręciłem, jednak jako człowiek sentymentalny lubię z nostalgią powracać do czasów, kiedy dużą wagę przykładano do aranżacji oraz niemal aptekarskiego szlifu. Stąd niemal każdy wykonawca zyskiwał własne brzmienie, niepodlegające pod szablon obecnych łatwizn domowego studio. No i pokażcie mi na jakiejkolwiek anno domini 2022 płycie balladę, typu "Dreamin' ". Niesamowita wokalistyka. Kolejny widok z góry najwyższej. I niech mi ktoś powie, że 'background vocals' to dział przeznaczony dla nieutalentowanej zbieraniny kilku głosów, którym w łasce bożej pozwala się niekiedy asystować jakiemuś gigantowi, czy to na "uuuu", czy też "nanana". Inna sprawa, iż nielicznym wokalistom 'tła', zdało się talentem oraz ciężką pracą przebić w rock star. Ale też nie każdy rodzi się Richardem Marxem, Michaelem Boltonem lub Joe Lynn Turnerem.
Posłuchajcie, jak nierzadko na 'czarno' wokalizują się białasy z Sad Café. Przy czym, Paul Young wcale nie ściska ambicji bycia Jamesem Brownem. Jego śpiew uświadamia, że Sad Café to cały czas rock band, w którym co najwyżej sekcja chóralna miewa okazjonalnie murzyńskie zapędy - np. w "No Favours-No Way" lub w "I'm In Love Again".
"Sad Café" także podkreśla dobitnie rolę producenta. Na jego posterunku Eric Stewart. Tak tak, ten od 10 CC, a i paru chwil u Alana Parsonsa. I to też od razu się czuje. Mówimy wszak o podobnej szkole wrażliwości. I o kimś, kto z założenia generował sztukę, nie farsę. Z satysfakcją dodam, że ja też pochodzę z tamtej epoki. W pewnym sensie epoki muzycznego mezozoiku, kiedy nawet radiowe melodyjki, w odniesieniu do dzisiejszej nieporadności, powstawały na niwie geniuszu, a słowo 'pop' nie stało synonimem kiczu.
Napisać udaną piosenkę duża sprawa, ale jednocześnie dopiero początek procesu. Później trzeba ją z uczuciem przyrządzić. A więc należycie dosolić, dopapryczyć, doczosnkować i niczego przy tym nie przypalić. Na "Sad Café" od takich czynności szefem kuchni Eric Stewart. Człowiek odpowiedzialny za widok, smak, powab, chrupkość, zapach, plus białe obrusy oraz kulturę podania, a i ostatecznego niczego niespieprzenia.

a.m.