czwartek, 1 lipca 2021

przegląd wydarzeń

Wpadliśmy na siebie z dawno niewidzianą kumpelą. Ona nawet szybciej, bo na rowerze. Moje odczucie - nic się nie zmieniło, jedynie nasze pancerze jakby mniej smarkate. 

Dziwne te niemeczowe dni. Wczoraj nic, dzisiaj także. Jakoś nieswojo. Nie mogę doczekać piątku i soboty. Ćwierćfinały to już nie rekreacja, a poważne pieniądze plus prestiż.
Szkoda, że u decydentów TVP wciąż wyższe komentatorskie uznanie budzi duet Dariusz Szpakowski-Andrzej Juskowiak, na niekorzyść świetnego Rafała Wolskiego. Ale nie każdy potrafi wykorzystywać "okazje".


Niedawno w tv przypomniano "Grease". Ależ to wciąż sympatyczny film, z miłą sercową historyjką, osadzoną w popkulturze tamtych czasów, no i jaka muzyka. Kompletnie nie na czasie i w tym szczególniej upatruję jej zysk. Miałem nawet w minioną niedzielę skrobnąć kilka motywów z oryginalnego soundtracku, lecz tradycyjnie się nie wyrobiłem.
Świetne czasy, ileż fantastycznych muzycznych filmów kręcono w drugiej połowie lat siedemdziesiątych. Szczególnie udane te pod okiem produkcyjnego giganta, Roberta Stigwooda - m.in. "Gorączka Sobotniej Nocy" czy "Orkiestra Klubu Samotnych Serc Sierżanta Pieprza". Ale wiadomo, kilka starszych, jak "Hair" czy "Tommy", też niezłe.
Gdy tylko ujrzałem Frankiego Avalona - w piosence "Beauty School Dropout" - od razu pomyślałem, zagraj u siebie. Zero ryzyka, bo albo od razu powyłączają odbiorniki, albo bez reszty kupią cały ten antenowy czas. Nadal jednak nic straconego, w te wakacje powinno się udać nadrobić kilka fragmentów z tego jednego z najlepszych OST wszech czasów. Koniecznie wspomniany już Frankie Avalon, do tego Frankie Valli plus ładniuśka i trochę wówczas słodziutka Olivia Newton-John. 

Dzisiaj Dzień Psa. U mnie w domu nigdy nie jest obchodzony, ponieważ Zuleczka i tak ma go codziennie. Nie pamiętam, by ktokolwiek i kiedykolwiek okazywał mi tyle czułości, co jej. Trochę bywam zazdrosny, pomimo iż do takiego obrotu sprawy też się przyczyniam. I nie zmieniajmy tego.


Andrzej z Zielonej Wyspy podarował mi muzykę Dudleya Moore'a. Nad wyraz okay pianistyczno-basowo-perkusyjne jazzowanie, acz jednak zdecydowanie z pianinem w roli głównej.
Dudley, oprócz aktorstwa (m.in. słynny Artur Bach z rewelacyjnej komedii "Artur" - również z Lizą Minnelli), był nie tylko uznanym pianistą, ale też wziętym kompozytorem. W ogóle był atrakcyjnym jegomościem, o szerokich zainteresowaniach, niemal wszędzie dobrze postrzeganym, pomimo iż akurat własnego życia jakoś nigdy nie potrafił uporządkować. Za dużo tych różnych związków, ślubów, rozwodów ...
Inteligentny tytuł "Jazz, Blues & Moore" zasugerował, iż owe "Moore", to jednocześnie "more". Bo i też Moore lubił niekiedy wybiegać poza obiecywane w tytule tego CD jazz i blues.
Szczególnie przypadła mi interpretacja ColePorter'owego, nietrywialnego tematu "You'd Be So Nice To Come Home To", i jeśli w którymś nawiedzonym studio uchwycę odpowiedni dla tej muzyki moment, macie to u mnie.
Na tym nie koniec, w pudełku znalazłem jeszcze drugie CD. Podczepił je Pan Andrzej w komplet, jako takiego bezpudełkowego samotnika. Za całość pięknie dziękuję Panie Andrzeju. To kolejny Pański wkład w mą muzyczną edukację. 

Na koniec ciekawostka. Popatrzcie proszę z uwagą na obie poniższe okładki. Różni wykonawcy, odległe muzyczne bieguny, choć akurat ten sam 1978 rok, a w dalszym toku... inni okładkowi projektanci, fotografowie oraz artystyczni zarządcy, a jednak czuwały nad nimi te same duszki.










a.m.