czwartek, 29 lipca 2021

odszedł DUSTY HILL (19 V 1949 - 28 VII 2021)

Odszedł Dusty Hill - basista ZZ Top, niekiedy ich pierwszy wokalista (tę rolę dzielił wraz z Billym Gibbonsem) oraz instrumentalista klawiszowy. Tym samym kończy się barwny epizod nierozerwalnych teksańskich bluesrockowych trzech amigos, z których muzyką oraz niepospolitym wizerunkiem czułem się zżyty niemal od zawsze.
Dusty i Billy wyglądali niemal jak bliźniacy - identyczne brody, okulary czy kapelusze, jedynie gustowali w innych spodniach, marynarkach, kamizelkach oraz obuwiu, lecz na scenie i tak stanowili za lustrzane odbicia.
Lubię każdy okres ZZ Top, zarówno ten wczesny najsurowszy, jak też późniejszy korzenno-powrotny - zaraz po największych komercyjnych sukcesach, ale przede wszystkim właśnie ten w te sukcesy opiewający, czyli lata 83-85, kiedy dzięki multiplatynowym albumom: "Eliminator" oraz "Afterurner", brodacze zawojowali (wszak będący bez brody Frank Beard miał przynajmniej "zarośnięte" nazwisko), nie tylko same Stany, lecz cały świat. Ich teledyski, doprawione dopieszczonym, lśniącym czerwonym Fordem Coupe - rocznik 1933, stały się nieodłączną częścią całego wizerunku. Wówczas Ziziki mocno zaryzykowali konserwatywnego odbiorcę, przyzwyczajonego do ich surowego rock bluesa, na rzecz zapotrzebowań młodego pokolenia, które chętnie w ich twórczości odnalazło dodatkową sekcję syntezatorów oraz perkusyjny automat. Nieoczekiwanie wyszło świetnie i w ogólnym rozrachunku mocno na plus. Matematycznie obraziło się dziesięciu zgredów na rzecz tysiąca nowowstępujących entuzjastów. ZZ Top trafili w czas, stworzyli nową jakość, przy tym byli jak nigdy dotąd energetyczni, świeżsi, oczywiście nowocześniejsi i komunikatywniejsi. Dlatego, tylko w samych Stanach "Eliminator" znalazło ponad dziesięć milionów nabywców (Status Diamentu), a następny "Afterburner" pokrył się pięciokrotną Platyną (ponad 5 milionów egzemplarzy). A to przecież tylko same Stany. Doliczmy do tego kilkusettysięczne nakłady w Niemczech, na Wyspach, we Francji i jeszcze paru innych krajach.
Proponuję utwór na dziś: "Tush", czyli zachwyt nad fajnym damskim tyłeczkiem. Tylko nieco ponad dwie minuty, ale za to jakie granie! To jeden z ulubionych numerów Dusty'ego, zaśpiewany zresztą przez niego samego, a i będący niemal stałym punktem bisów podczas występów ZZ Top. Myślę, że nie pominiemy go w najbliższą niedzielę. Ale nie wyobrażam sobie również nie sięgnąć po minimum jeden/dwa kawałki z mojego numero uno, albumu "Afterburner". Uwielbiam, zarówno z sentymentu, jak i po prostu wobec całej dziesiątki zawartych tu kompozycji. Wszystko doskonałe - killing album. ZiZiki zagrali tu z taką radością, jakby właśnie zagościli na plaży w Malibu. Uwierzcie, mój wiekowy winyl, a mam go jeszcze od czasów starego Wawrzynka, w niektórych miejscach ledwie szura, zupełnie, jak gdyby wcześniej zamiast igły, odtwarzał go zardzewiały brzeszczot. Jego aktualna wątpliwa jakość przypomina raczej pierwsze podrygi kamer braci Lumiere, niż komfortowe słuchanie ze srebrzystego dysku na domowym hi-fi. Przy czym dorzucę, iż wcześniejszy "Eliminator", a i późniejszy, wydany w sześć lat po "Afterburner", "Recycler", to dosłownie równie mocne petardy. Co tu dużo gadać, te trzy płyty to moje najulubieńsze dokonania ZZ Top. Szkoda, że w takim stylu nie nagrali niczego więcej, bowiem podobna przygoda mogłyby tak trwać i trwać, ciągnąc się niemal jak telenowele, pomimo iż tak po prawdzie, telenowele zawsze ciągną się i ciągną, nigdy nie mając zamiaru się skończyć.
Dusty zmarł nagle, we śnie. Zapewne serce, ale tego jeszcze nie wiemy. Za dzień lub dwa wszystko się wyjaśni. Ale na co nam to? I tak przecież nic już się nie zmieni. Dla świata muzyki to prawdziwy szok. W mediach społecznościowych zauważyłem ogromne poruszenie, a ubolewania swe wyraziło niemal całe w temacie nut środowisko. Wiele pięknych kondolencji napisali Foghat, Europe, Scorpions, Eric Clapton, Jack Russell z dawnych Great White, Night Ranger, 38 Special, Ozzy Osbourne, Zakk Wylde, Joe Bonamassa, Ace Frehley i jeszcze wielu innych.
Dzięki Ci Dusty!


a.m.