środa, 14 kwietnia 2021

SAGA "Symmetry" (2021)







SAGA
"Symmetry"
(EAR MUSIC)

***





Tym razem progresywni Kanadyjczycy postawili na przerobienie samych siebie. Jeśli więc nie policzymy trzech premierowych miniatur (dwie wariacje na gitarę akustyczną, czym "Prelude #1" oraz "Prelude #2", plus wokalno-pianistyczne "La Foret Harmonieuse"), wszystko już dobrze znamy od lat. Przy czym, grupa nie poszła na łatwiznę i oszczędziła nowych aranży największym przebojom, w rodzaju "On The Loose", "What's It Gonna Be?", "Scratching The Surface", "Don't Be Late" czy "Humble Stance", tym razem stawiając głównie na własne faworytki, a zarazem tematy mniej oczywiste, z których jedynie "Wind Him Up" należy do ich odwiecznego koncertowego katalogu.
Z anachronicznym repertuarem Sagi trudno podbijać modne kluby, ale jak się okazuje, da się zadziałać w drugą stronę. Można przejść z elektryczności na naftę, a też będzie uroczo. Ekipa Sadlera postawiła więc na czyste dźwięki. Oczyszczające. Pomimo, iż niekiedy "Symmetry" aż prosi się o zdjęcie akustycznego charakteru. Cała przestrzeń bez prądu dokuczliwie zajeżdża mi jakimś przesadnym spożywaniem chwastfoodów. I jeśli w chwastfoodzie cokolwiek uznać za chwalebne, to niezabijanie zwierząt, albowiem walory smakowe nie istnieją, a endorfiny śpią. Oczywiście płyta nie bazuje na jednolitym nylonowym akompaniamencie, są też i klarnet, i akordeon, i pianino, także skrzypce czy wiolonczela, a nawet taka perkusja bliska ludom pierwotnym, typu kopnięcia, tupanie, bądź w jej wyższym stadium korzystająca z akcesoriów kuchennych. Ciekawie zatem wypada celebrowanie 44-lecia działalności grupy, pomimo iż muzycy oficjalnie świętują czterdziestkę.

Najciekawsze fragmenty: otwierające album "Pitchman" - z francuskim akordeonem, jazzowym pianinem, nieco szalonymi skrzypcami i subtelnie naznaczonym klarnetem. Niemal baśniowe, choć w moim odczuciu nazbyt oszczędne "Images (Chapter 1)", i podobne uczucie dopadło mnie przy "Say Goodbye To Hollywood" - pomimo, iż ulokowano w tych pięciu minutach sporo grających akcesoriów, co akordeon, jazzujący bas, nawet nieco country'ująca gitara, skrzypce, natomiast całość przyjemnie sączy się leniwą, niemal nocno-klubową aurą. Wszystko fajnie, miło, grzecznie, ale rock to taka dziedzina muzycznej sztuki, kiedy raz po raz trzeba pożądnie przyłożyć. A tu nikt nikogo nie chce skaleczyć. Takie siedzenie po ciemku, o świeczce. I właśnie za sprawą awarii owej elektrowni, najmocniej ucierpiało zamykające całość "Tired World (Chapter 6)". Nawet, jeśli w finalnej części tej piosenki Saga zaserwowali okazałą skrzypcowo-gitarową rewię. 
Na szczególne wyróżnienie zasługuje nowa szata "Wind Him Up". Nietrudne zresztą było, gdyż z natury to wspaniały numer. Chodziło więc tylko o to, by niczego nie sknocić. Ale robi wrażenie opatrzona skrzypcami końcowa faza piosenki. I szacunek, że grupie koniecznie zależało na prawdziwych skrzypcach, nie na zastępczych dźwiękach jakiegoś komputerowego symulatora, hańbiącego dostojność tego salonowego instrumentu. Bo prawdziwe struny zawsze wychwycimy, podobnie jak wybrzuszenia płótna pociągniętego akwarelą. I z podobnego powodu wyleciały tu również syntezatory, ustępując miejsca analogowym brzmieniom.
"Symmetry" nie napędzi Sadze nowego elektoratu, lecz stary też nie powinien się burmuszyć. Chwała im, że zamiast świętować czterdziestkę ewentualnym kolejnym bezdusznym składakiem, muzycy postanowili zmierzyć się z własną historią, i to w niełatwych warunkach polowych.


A.M.