środa, 14 kwietnia 2021

przegląd wydarzeń

Po odświeżeniu "Błękitnej Rapsodii" przyszedł czas na Antonina Dvoraka - jednego z inspiratorów The Moody Blues - co da się nawet jednym uchem sprawdzić na fenomenalnej płycie "Days Of Future Passed". I tej również sobie posłuchałem, pomimo iż czynię to sukcesywnie.
Smakują mi ostatnio wybrane partytury, lubię posłuchać pełnych orkiestr, najchętniej w operowych uwerturach, bądź strategicznych motywach wykwintnych symfonii. Z tej okazji nawet dokupiłem do domowej płytoteki, wydane przez Deutsche Grammophon LP maestro Karajana, z m.in. drugą częścią "Węgierskiej Rapsodii" oraz wyciągiem z "Mojej Ojczyzny" Smetany - którą obstawiam szczególnym naciskiem na znakomitą część drugą. I wolę tego typu rzeczy, niż nudnego najnowszego Jarre'a, którego "Amazonia" wzbudza we mnie senność.

6 kwietnia, według amerykańskiego kalendarza wydawniczego, stuknęła 40-tka mojej ulubionej płycie Whitesnake "Come An' Get It". I zupełnie nie obchodzi mnie, że kilka innych dzieł Białego Węża sprzedało się lepiej, a nawet w przypadku "1987" oraz "Slip Of The Tongue", dużo lepiej. Tak samo spływają po mnie opinie głębokich znawców tematu, którzy nawet machnęli jeden czy drugi w temacie grupy artykuł lub szarpnęli się na napisanie książki. Bo kiedy przed paroma dniami wyraziłem na Facebooku uwielbienie wobec tej płyty, zamiast tortu i strzelających korków szampana, nawiedziły mnie niemal same marudy - przynajmniej tak dało się odczuć w paru komentarzach. Okazało się, że kompletnie tego typu osobników (znawców!) nie kręcą czyjeś sentymenty oraz próba przywołania dawnych emocji. Szybko więc usunąłem posta, gdy tylko zaczęły pod nim dopisywać się mądrale, z przemyśleniami typu... uwaga, dosłowny cytat: "nie uważam, by Paice coś tam sensacyjnego wniósł do zespołu w temacie perkusji". O ja pierniczę, a mnie jedynie chodziło o muzykę, o uczucia, o emocje. O to, że doskonale pamiętam jej narodziny, zapach tamtej przyrody oraz bicie mego serca, gdy młode zmysły dopadały fantastyczne kawałki, jak "Lonely Days, Lonely Nights", "Hot Stuff", "Till The Day I Die" lub kapitalny singlowy killer "Don't Break My Heart Again". Szkoda więc, że w ogromnych wobec "Come An' Get It" uczuciach jestem odosobniony, nie mając z kim się za tę muzykę napić. Natomiast zaproszeni na ucztę goście rozczarowali polaczkowatym przesmradzaniem - a że, dlaczego na stole jedynie wąż maczany w kaszance, zamiast kawioru, langust i jakiegoś stuletniego winka z dobrą naklejką, które po łyknięciu nie wypali oczu. I tak też wzbiłem się na postanowienie, że moimi fascynacjami muzycznymi będę się jedynie dzielić na blogu, na który zagląda bractwo z zakonu kumatych, zaś całą tę fejsbukową zbieraninę spuszczam na drzewo. Nie ma sensu rozprawiać o muzyce w gronie ludzi, którzy prawdziwego piękna nie dostrzegą nawet pod mikroskopem. 

Przed kilkoma dniami do krainy wiecznej ciemni i głuszy odszedł ojciec mojego kumpla. Takiego jeszcze z czasów starego bloku. Lubiłem faceta, ponieważ zawsze w wymianie uprzejmości bywał naturalnie pozytywny. I takim go zapamiętam. 

Po środowym obiedzie wybieram się na szczepienie. Mają mi wkuć modernę. Żywię nadzieję przeżycia, bo jak do tej pory licho mnie do niczego nie potrzebowało.

Moje ciało uprasza się o słońce, a tu nic, wciąż tylko zimno i jeszcze zimniej. Niebawem upłynie pierwszy miesiąc wiosny, zazwyczaj pięknej pory, która w tym roku zaoferowała ledwie dwa/trzy ciepłe dni. Reszta śmierdzi zimową kichą.

Trzymam kciuki za wszystko, co lepsze.

 
A.M.