MICHAEL SCHENKER GROUP
"Immortal"
(NUCLEAR BLAST)
****
Lekka
modyfikacja składu i powrót do nazwy Michael Schenker Group. Ale
przyznam, wielkiej różnicy nie widzę. To wciąż rozrośnięta personalnie
formacja, z utrzymanym logo MSG, która podobnie jak na poprzednich
longplayach ("Revelation" czy "Resurrection") pracuje modnym ostatnio
systemem pracy zdalnej. Dotyczy to głównie metalowych psalmistów,
których Schenker na swoje albumy pozyskuje z lekkością czarodziejskiej
różdżki. Tym razem, w okowach fajnej militarnej albumowej okładki,
wokalny prym wiodą Ralf Scheepers, Ronnie Romero, Joe Lynn Turner oraz
Michael Voss. Choć, w niecodziennym finale nie zabraknie też mocarzy,
którzy stanowili za żelazny skład poprzednich dwóch dzieł - Gary'ego
Bardena, Dougie'ego White'a oraz Robina McAuleya. A mowa o scoverowaniu
numeru "In Search Of The Peace Of Mind". Rzecz w pierwowzorze z
debiutanckiego albumu Scorpions "Lonesome Crow", który co prawda wydano w
1972 roku, jednak kompozycja powstała jeszcze w roku 1970, kiedy
grający w tamtej ekipie Michael Schenker miał zaledwie 15 lat. Nowa
wersja nie tylko została przyozdobiona przemiennym śpiewem panów
Bardena, Romero, White'a oraz McAuleya, ale jest wyraźnie dłuższa, co i
doprawiona maestrią Simona Phillipsa - swoistego specjalisty w
monumentalnych partiach perkusji. Tego samego faceta, którego m.in.
możemy podziwiać w rewelacyjnym długasie Nazareth "Please Don't Judas
Me". Ale Schenker, jako ex-wymiatacz Scorpions, UFO czy przede wszystkim
właściciel loga MSG, właśnie świętuje sceniczne 50-lecie. Z automatu
zależało mu więc na płycie jakby lepszej, wyróżniającej się, co
jednocześnie podkreślającej odwieczną przynależność do grona pogromców
gitar w bractwie dyskretnego szczęku blach. I choć "Immortal" jednak nie
dyskredytuje genialnych dokonań Schenkera z czasów UFO, ani też nie
przyćmiewa wielu wcześniejszych dzieł opatrzonych banderą "MSG", to mimo
wszystko znajdziemy tu jednak kilka bajecznych fragmentów - m.in.
otwierające całość, dobrze zatytułowane "Drilled To Kill" - faktycznie sugestywnie drylujace dziurę - wściekle ostre, a i
prawie w tempie JudasPriest'owego "Painkiller". Przy czym,
zainstalowana w jego schyłkowym etapie i trochę w duchu dokonań Jona
Lorda sekwencja instrumentów klawiszowych, którą dostarcza Derek
Sherinian, a i śpiewo-ryknięcia Ralfa Scheepersa (podobnie też Ralf
dobrał się do "Devil's Daughter"), to prawdziwy widok z góry najwyższej.
Pikantnie dostrojone gardło Ronniego Romero możemy także podziwiać w rozpędzonym "Knight Of The Dead". Kolejnym udanym fragmencie, z pieszczotliwie galopującymi gitarą oraz perkusją, pomimo iż w konfrontacji ze wspomnianym "Sail The Darkness", trochę bez szans.
Schenker dźwiga perfekcyjny zmysł w doborze śpiewaków, tak też w jego piosenkach nie dość, że nie ma lipy, to sprawdzić się może nawet mięciutko śpiewający lider Mad Max, Michael Voss. Nie tylko jako wokalista, ale również pełniący u boku Schenkera rolę producenta, plus albumowego inżyniera dźwięku. Jego niedezelujące gardło całkiem sprawnie wypadło w łagodniejszym heavy metalu - w rześkim i opatrzonym śpiewną gitarową solówką "The Queen Of Thorns And Roses" oraz balladzie "After The Rain". Ta druga na pewno nie jest serenadą pokroju killerowego "Try Me" czy rywalką wobec jednej z najcudowniejszych ballad wszech czasów, jaką w śpiewniku UFO "Belladonna", a jednak głowy w piach też chować nie musi.
Na koniec pozostawiłem Joe Lynn Turnera - ex-wokalnego frontmana Rainbow, Deep Purple i jeszcze paru innych mniejszych zespołów. Trochę zmienił mu się głos, a może po prostu to tylko kwestia jego realizacji? Joe zaśpiewał w fajnym "Don't Die On Me Now" - przypominającym klimat czasów pierwszych dwóch płyt MSG, oraz w murowanym kandydacie pod kolejny hit - "Sangria Morte". Joe wydaje się w nim podobnie mroczny, jak w swoim czasie Blaze Bayley u boku Iron Maiden - choć oczywiście obaj panowie dysponują inną skalą głosu, inną rozpiętością skrzydeł. Ale na spiritus movens wspomnianego "Sangria Morte" wystrzeliwują przede wszystkim sekwencyjne karabinowe przeplatanki po gryfie, którymi Schenker zaatakował nie po raz pierwszy. Bo i też z niego taki rodzaj deluxe gitarzysty, który swym talentem zaleje każdą ewentualną rysę czy inny uszczerbek, całość doprowadzając do gładkości. Słuchając jego gitary naszedł mnie przypływ szaleństwa, bez którego przecież życie nie ma sensu, a i niekiedy dopadł zapach nadchodzącej wiosny.
P.S. "Sail The Darkness", w skali od 1 do 5, otrzymuje 6.
A.M.