wtorek, 1 września 2020

RAMOS "My Many Sides" (2020)








RAMOS
"My Many Sides"
(FRONTIERS RECORDS)

***



Picasso twierdził, że malarstwo to zawód ślepego. Maluje on nie to, co widzi, lecz czuje, a dopiero na płótnie widać, co w nim siedziało. To samo dotyka Josha Ramosa. I choć nie jest on typem milczka, dystansuje się jednak od niepotrzebnych gawęd o tworzonych piosenkach, z których jasno wszystko wynika.
Dla przypomnienia, Josh Ramos to amerykański hard/melodic/rockowy gitarzysta, hojnie obdarzony talentem, choć przez los ograbiony z wszelakich sukcesów. Dotąd jego dokonania mogliśmy podziwiać w zespołach/projektach, jak Hardline, The Storm, Two Fires, Ramos/Hugo, China Blue, Le Mans czy całkiem niedawne L.R.S. (panowie Laverdi, Ramos i Shotton). I jeśli ktoś pamięta, przed blisko dwoma dekady był też firmowany nazwą Ramos niezły album "Living In The Light". Jednak i on nie spełnił snów o potędze. I obawiam się, że najnowsze "My Many Sides" również niczego w tej kwestii nie zwojuje. Być może dlatego, że brak na tej płycie przynajmniej dwóch/trzech punktów zaczepienia. Jakiś szczególnie zapadających w pamięć kompozycji, od których słuchacz nie może się oderwać, a później ich śladem poszukuje kolejnych.
Tutaj wszystko wydaje się takie równe, takie tylko ok, lecz przydałby się jakiś wybieg poza sprawdzony horyzont. Otrzymujemy więc konkretny, rzeczowo podany rock, któremu nawet trudno odmówić duszy, ale pozbawiony przynajmniej odrobiny szaleństwa. To zestaw dwunastu hard rockowych kompozycji, przeplatany niestandardowymi balladami, na dokładkę doprawionych bluesowym groove'em. Lecz takich płyt są setki. Na niewiele więc się zda zaproszony liczny sztab wokalistów - Eric Martin, Danny Vaughn, Harry Hess, Joe Retta, Terry Ilous, John Bisaha czy Tony Harnell. W zamykającej album kompozycji "I'm Only Human" pojawił się jeszcze zmarły niedawno Tony Mills. Ex-singer Shy na krótko przed śmiercią wykonał tu jeden ze swoich ostatnich muzycznych kroków.
Ramos nigdy nie ukrywał sympatii wobec utalentowanych Eddiego Van Halena, Gary'ego Moore'a, Neala Schona, a nawet bazującego na innym stylistycznie obszarze Al Di Meoli, tak więc już nawet na tej podstawie wiemy, czego spodziewać się po pełnej gamie najnowszych jego piosenek - za wyjątkiem instrumentalnego "Ceremony".
Może się podobać, snujący wątpliwość wobec istnienia prawdziwej miłości , bluesowy hard rocker "Unbroken" (tutaj w roli wokalnej wyrzucony niedawno z Great White Terry Ilous, a w zasadniczej sprawie wokalista XYZ), bądź podrasowana szorstkim głosem Harry'ego Hessa (liderem Harem Scarem) ballada "I've Been Waiting" lub inna, tym razem już zdecydowanie blues ballada "Forefather" - zaśpiewana przez wokalnego przywódcę Mr. Big, Erica Martina. Jest jeszcze na pół ballada/pół zadzior "Immortal", którą nieco w hipisowskim tonie zaśpiewał Tony Harnell z TNT - rzecz ocierająca się o wspomnienia z młodych lat, z wątkiem utraty niewinności. Natomiast o zdradzie miłości,traktuje zadziorne i oparte na szkole Free oraz Bad Company "Moving On" - tutaj wokalnym zarządcą John Bisaha, zastępujący Johna Waite'a w zapomnianych już trochę The Babys). Dla lirycznego kontrastu, w takim "The Good To Be True" pojawia się frywolny opis miłosnego szaleństwa, w którym dosłownie płuca wypluwa, znany z Heaven And Earth, Joe Retta.
"My Many Sides" stoi szansą pozyskania sympatyków starej dobrej szkoły rocka, takiej z okolic dokonań Free, Led Zeppelin czy Humble Pie, ale też ich młodszych spadkobierców, do których należą, choćby Great White, Tyketto czy wszystkie te formacje, w których do tej pory talentem próbował zabłysnąć Josh Ramos.


A.M.