Piosenka na dziś - Bob Welch "Oh Jenny". Na moim gramofonie rzecz z jego drugiego solo albumu "Three Hearts" (1979). Dla przypomnienia, Bob Welch to zmarły w 2012 roku wokalista i gitarzysta Fleetwood Mac. Obok Danny'ego Kirwana, jeden z dwóch niebluesowych gitarowych następców Petera Greena w tej grupie. Z nimi była to już nieco inna formacja. Nawet nie nieco, bardzo inna.
Wiadomo, jeśli Bob Welch, to przede wszystkim debiutancki LP "French Kiss". Pop płyta, o sile wartości piosenek Fleetwood Mac, tych po 1975 roku. W swoim czasie było to w moim Nawiedzonym przedstawiane, więc nie marnujmy czasu.
"Three Hearts" pojawiło się dwa lata później, miało zbliżoną okładkę, muzykę także, lecz sprzedano tej płyty znacznie mniej. Może dlatego, że była to już tylko kopia. Udana, ale jednak kopia. I podobnie jak na "French Kiss", tu także gdzieniegdzie wspomagali Welcha kompani z Fleetwood Mac - Mick Fleetwood, Christine McVie oraz Stevie Nicks. Nawet jednym z producentów okazał się zżyty z grupą Richard Dashut. Dlatego musiała to być dobra płyta. I była. Lecz wobec jej promocji popełniono pewien błąd. Postawiono na tylko trzy single (kapitalne "3 Hearts" oraz wciąż bardzo udane "Precious Love" plus "Church"), a przeoczono "Oh Jenny". Decydenci Capitolu nie dostrzegli siły tego numeru, skazując go na radiowy niebyt.
Mogę pojąć, że nie widzieli miejsca dla scoverowanych Fleetwoods (nie mylić z Fleetwood Mac), co dotyczyło piosenki "Come Softly to Me", jak nawet Beatles'owskiego "I Saw Here Standing There". Obie przeróbki urocze, lecz raczej bezwartościowe. Za to "Oh Jenny" miało siłę i od ręki dało się zaskarbić w sercach wszystkich posiadaczy całego albumu. I przy okazji, oto kolejny przykład, iż nie wolno odpuszczać pełnowymiarowych płyt. Poleganie na tylko promowanych w radio singlach może zagrażać ogólnym pojęciu o muzyce. I choć z tego powodu raczej się nie umiera, głupio muszą się poczuć ludziska, gdy Masłowski na którejś z kumpelskich nasiadówek, znienacka nastawia przywołany winyl, z piosenką nr 2 na stronie A. Nieocenione jednak blednące spojrzenia zadeklarowanych na co dzień entuzjastów FleetwoodMac'kowskich płyt, typu "Rumours" czy "Tango In The Night", którzy jakimś trafem nie dokopali się do Boba Welcha.
Przy odrobinie dobrej woli wyobraźmy sobie "Oh Jenny" w objęciach Jeffa Lynne'a. Takiego magika od przebojów, szczególnie w tamtych latach. Gdyby elektryczno-świetlny maestro nagrał ten kawałek, dajmy na to na takie "Discovery", byłaby z tego niezła petarda. Ale nie nagrał i nie nagrali go też byli kompani Welcha z Fleetwood Mac, dlatego piosenka przepadła.
Tekst piosenki? Darujmy sobie. Typowe westchnienia na polu damsko-męskim, z naciskiem na umizgi z tej drugiej strony. Nieważne, liczy się cała reszta. Melodia, aranżacja, wykonanie plus siła finalna. Jak się jednak okazuje, może być idealnie, a los nie oszczędzi.
"Oh Jenny" powinna pójść z cyklu: zaniedbane.
Polecam piosenkę szczególnie na ten dzisiejszy kolejny brzydki dzień. Typowo jesienny - z przejściowym deszczem i przenikliwym chłodem. Znowu meteorologom nie sprawdziły się wizje. Miało być 21, jest 17. I tak samo panowie spece dali ciała wczoraj, przedwczoraj... Skąd oni biorą tych specjalistów? Jedyne co tak naprawdę przewidzieć potrafią, to tyle, że po piątku nastąpi sobota.
Wiadomo, jeśli Bob Welch, to przede wszystkim debiutancki LP "French Kiss". Pop płyta, o sile wartości piosenek Fleetwood Mac, tych po 1975 roku. W swoim czasie było to w moim Nawiedzonym przedstawiane, więc nie marnujmy czasu.
"Three Hearts" pojawiło się dwa lata później, miało zbliżoną okładkę, muzykę także, lecz sprzedano tej płyty znacznie mniej. Może dlatego, że była to już tylko kopia. Udana, ale jednak kopia. I podobnie jak na "French Kiss", tu także gdzieniegdzie wspomagali Welcha kompani z Fleetwood Mac - Mick Fleetwood, Christine McVie oraz Stevie Nicks. Nawet jednym z producentów okazał się zżyty z grupą Richard Dashut. Dlatego musiała to być dobra płyta. I była. Lecz wobec jej promocji popełniono pewien błąd. Postawiono na tylko trzy single (kapitalne "3 Hearts" oraz wciąż bardzo udane "Precious Love" plus "Church"), a przeoczono "Oh Jenny". Decydenci Capitolu nie dostrzegli siły tego numeru, skazując go na radiowy niebyt.
Mogę pojąć, że nie widzieli miejsca dla scoverowanych Fleetwoods (nie mylić z Fleetwood Mac), co dotyczyło piosenki "Come Softly to Me", jak nawet Beatles'owskiego "I Saw Here Standing There". Obie przeróbki urocze, lecz raczej bezwartościowe. Za to "Oh Jenny" miało siłę i od ręki dało się zaskarbić w sercach wszystkich posiadaczy całego albumu. I przy okazji, oto kolejny przykład, iż nie wolno odpuszczać pełnowymiarowych płyt. Poleganie na tylko promowanych w radio singlach może zagrażać ogólnym pojęciu o muzyce. I choć z tego powodu raczej się nie umiera, głupio muszą się poczuć ludziska, gdy Masłowski na którejś z kumpelskich nasiadówek, znienacka nastawia przywołany winyl, z piosenką nr 2 na stronie A. Nieocenione jednak blednące spojrzenia zadeklarowanych na co dzień entuzjastów FleetwoodMac'kowskich płyt, typu "Rumours" czy "Tango In The Night", którzy jakimś trafem nie dokopali się do Boba Welcha.
Przy odrobinie dobrej woli wyobraźmy sobie "Oh Jenny" w objęciach Jeffa Lynne'a. Takiego magika od przebojów, szczególnie w tamtych latach. Gdyby elektryczno-świetlny maestro nagrał ten kawałek, dajmy na to na takie "Discovery", byłaby z tego niezła petarda. Ale nie nagrał i nie nagrali go też byli kompani Welcha z Fleetwood Mac, dlatego piosenka przepadła.
Tekst piosenki? Darujmy sobie. Typowe westchnienia na polu damsko-męskim, z naciskiem na umizgi z tej drugiej strony. Nieważne, liczy się cała reszta. Melodia, aranżacja, wykonanie plus siła finalna. Jak się jednak okazuje, może być idealnie, a los nie oszczędzi.
"Oh Jenny" powinna pójść z cyklu: zaniedbane.
Polecam piosenkę szczególnie na ten dzisiejszy kolejny brzydki dzień. Typowo jesienny - z przejściowym deszczem i przenikliwym chłodem. Znowu meteorologom nie sprawdziły się wizje. Miało być 21, jest 17. I tak samo panowie spece dali ciała wczoraj, przedwczoraj... Skąd oni biorą tych specjalistów? Jedyne co tak naprawdę przewidzieć potrafią, to tyle, że po piątku nastąpi sobota.
A.M.