Przed kilkoma dniami odeszła Juliette Greco. Urodzona na grubo przed II Wojną Światową pieśniarka oraz aktorka, a przede wszystkim wybitna postać francuskiej kultury, niepozbawiona sławy reszty świata.
Juliette była intelektualistką, jednocześnie osobą idealnie odnajdującą się w wśród skupisk poetów/pisarzy, dzięki czemu równie lekko władała ich twórczością. Był taki czas, gdy namiętną cząstkę serca podarowała Milesowi Davisowi, zaś ostałą resztą odkrywała tajniki sztuki kabaretowej.
I tak tym kabaretem trochę mnie Juliette natchnęła. Sięgnąłem po dawno niesłuchane nagrania z
"zaOskarowanego" filmu/musicalu
"Cabaret" - w reżyserii wybitnego Boba Fosse'ego, z Lizą Minnelli oraz Michaelem Yorkiem w rolach głównych. Pamiętacie:
"Willkommen! Bienvenue! Welcome! Witaj w kabarecie, w kabarecie, w kabarecie. Zostaw swoje kłopoty na zewnątrz, życie jest rozczarowujące, zapomnij o nim. Tutaj życie jest piękne, dziewczyny są piękne, nawet orkiestra jest piękna...". Tak to szło. Dokładnie tak. W dalszym toku jeszcze
"Mein Herr", "Two Ladies" czy "Money, Money", aż wreszcie człowiek pochłonął całą tę doskonałą filmową ścieżkę. I tak słucham tej płyty, wyławiam czyste nuty spośród chrapliwych rowków, i na dobitkę dowiaduję się o istnieniu serialu
"Fosse / Verdon". Domyślacie się, jak chętnie bym go obejrzał. Jest jednak problem - nie mam HBO . A tylko tam jest dostępny. Wiadomo, nic prostszego, wystarczy dokupić. Tak, lecz mam tej telewizji już teraz zdecydowanie za dużo. Ponad potrzeby i możliwości. I niewiele jej oglądam. Ponad dziewięćdziesiąt procent kanałów, jaki wciśnięto mi w niby najbardziej rozbudowanym pakiecie, nadaje się do utylizacji. Oddałbym wszystkie te niepotrzebne bzdurki w zamian za brakujące trzy HBO, i błagam, niech mnie nikt nie próbuje namawiać na kolejne "musisz mieć". Jeśli zatem ktokolwiek z Państwa ma dostęp do tego serialu, a na dodatek chociaż trochę mnie lubi, uśmiecham się do takiej osoby. Może być na jednej płycie, nawet w najbardziej skompresowanej formie. Nie mam żadnych wygórowanych oczekiwań. Nie zależy mi na jakości HD, nawet jeśli każdy wie, że z nią ogląda się lepiej. Tego filmu staje bodaj na osiem odcinków. Chyba krótkich, takich po godzince. Wiem, że to serial biograficzny. Wiem także, że jak każdy tego typu film, nie będzie idealnym odzwierciedleniem prawdy, a mimo wszystko wyczuwam, iż dowiem się sporo o Bobie Fosse'im - reżyserze, choreografie, jak i tancerzu teatralnym, twórcy nie tylko wybitnego
"Cabaret", ale też filmu
"Cały ten Jazz" (u nas jako
"Cały ten zgiełk") plus jeszcze kilku innych, tylko trochę mniej uznanych. Na pewno filmów wartościowych, choć już na samym starcie niemających większych szans w pokonaniu perfekcyjnego "Cabaretu". Filmu, w którym swą światową karierę zaczynała Liza Minnelli, a którego akcję osadzono w czasach narodzin faszyzmu w Niemczech, i który najogólniej mówiąc sfilmowano po mistrzowsku, oddając zarówno klimat czasu rozgrywania akcji, jak i samej sztuki kabaretowej - w tym jej popularyzacji.
Skąd tytuł
"Fosse / Verdon"? Ponieważ
Fosse, to już wiemy
, natomiast Verdon, to Gwen Verdon - aktorka i w swoim czasie jedna z najważniejszych postaci na Broadwayu, w tym życiowa partnerka Fosse'ego. A konkretnie żona - by być precyzyjnym. Żona i jednocześnie przyjaciółka, taka do samego końca, pomimo jego licznych zdrad. Verdon, nie dość, że o nich wiedziała, to jeszcze z tego powodu ogromnie cierpiała, a mimo wszystko nieustannie wspomagała Fosse'iego do samego końca, zarówno zawodowo jak też w przeganianiu życiowych demonów, aż ten w jej ramionach wyzionął ducha. Oboje zawsze uchodzili za monolit, stąd zapewne opowieść właśnie o ich dwojgu, i rzecz jasna pod odpowiednim tytułem. Przewiduję sporo materiału o kulisach jak i ostatecznym
"Cabaret", co zresztą interesuje mnie szczególnie, ale chętnie prześledzę całą ich historię. Na co zresztą twórcy tego filmu mieliby poświęcić najwięcej czasu, jak nie na "Cabaret"? Korzystając z okazji, już teraz w ciemno zachęcam wszystkich Państwa, ponieważ jest to pierwsza taka okazja. Dotąd nigdy nikt nie opowiedział w takim rozmiarze o tych ludziach, a uwierzcie, za Wielką Wodą to prawdziwe ikony. Smuci jedynie, że, co już swego rodzaju tradycją, w Polsce pozostają postaciami niemal anonimowymi. Jeśli zatem zechcecie udostępnić mi ten serial, z góry kłaniam się nisko. Pozwalam sobie na ten apel na blogu, ponieważ radio jeszcze nieczynne, ale bądźcie czujni, to już naprawdę za pięć dwunasta. Jednocześnie dodam, nie interesują mnie ewentualne:
Andrzeju, zapewniam, świetny film, albo:
oglądałem/oglądałam, naprawdę polecam. Interesuje mnie jego obejrzenie, nie wysłuchanie recenzji. Opinie oraz noty nie
wzbogacą, ani nie umniejszą mojego zaciekawienia tematem, ani tym bardziej nie zagwarantują osobistych przeżyć.
A.M.