Cudowny koncert, pomimo iż cały zatopiony w myślach o mojej chorej psince - Zuleczce. Niecodzienne okoliczności. Coraz trudniej ostatnio. Cóż, wynik wyrośnięcia z butów młodości, niewinności, beztrosk.
Dave Gahan w niesamowitej kondycji. Nie tylko wokalnej. Cóż za taneczna i gimnastyczna aktywność. Teraz wiadomo, skąd ta figura, jak u mrówki. Martin L. Gore tak samo bomba - uwielbiam to jego rozmarzone śpiewanie, zarówno w chórkach, co i czasem na froncie. No i, z jaką elegancją wygrywa znane motywy starych hitów na gitarze, bądź akcentuje na klawiszach. Dobrze, że w takich momentach telebimy zbliżają, można się podelektować. Doceniam również parkę dodatkowych muzyków, uzupełniających instrumentarium, szczególnie bębniarza - ależ harówa.
Wszystko zgrane z obrazami i teledyskami, a za światła i klarowny dźwięk, aż chce się zarzucić: sweetest perfection, pomimo iż akurat ten numer spoza setlisty. W zamian sporo innych smaczków, zarówno z przywołanego przed chwilą albumu "Violator" , co w ogóle przejażdżka po hitach z całej kariery. Zabawa na sto dwa. O pardon, w przypadku Depeszy, na sto jeden. Łzy w oczach przy "Ghost Again", dreszcze podczas "Behind The Wheel", "Black Celebration" czy "Never Let Me Down Again". Namaszczające mą muzyczną duszę chwile i jedne z muskuł wczorajszego dłuuugiego wieczoru. Bo tak ze dwie i pół godziny dla samych Depeszy, a jeszcze przygnębiający support, porcja dusznego rocka z grupą Humanist.
Potrzebowałem gorąca tego rodzaju wydarzenia. Brakowało mi od dawna takiego koncertu na pełen ekran, na gaz do dechy. Cudownie więc zakończyć wieczór w koszulce, która wchłonęła radość tłumu oraz moje krew, pot i łzy. I nie tylko dotyczy piosenek kilka chwil wcześniej przywołanych. Serce waliło non stop. Popatrzcie tylko na niektóre tytuły: "Enjoy The Silence", "Policy Of Truth", "Just Can't Get Enough", "Waiting For The Night", "Stripped", "I Feel You", "It's No Good", "Strangelove", "Precious", "Walking In My Shoes" i jeszcze... i jeszcze... Zagrali wszystko, a nawet więcej, o czymkolwiek jeszcze do niedawna mogłem pomarzyć. Po dotarciu do chałupy, z wrażenia nie potrafiłem zasnąć. Przyłożyłem głowę do poduchy w okolicach wpół do trzeciej, a o piątej było po spaniu. Trudno po tak emocjonującym dniu beztrosko oddać się Morfeuszowi.
I znowu nie pozwiedzałem Łodzi. Chyba nie jest mi dane. Wszystko tak szybko, na styk... Jedynie wizyta w firmowym sklepie ŁKSu, chociaż sprzedawca w średnim humorze wiedząc, że jego klub na ostatnim miejscu w tabeli i raczej szanse mizerne na pozostanie w Ekstraklasie. Ładnie w tym sklepie, dużo wszystkiego: kufle, kielichy, kubki, przypinki, magnesy, koszulki, dresy... wszystko na biało, z lekkimi czerwonymi akcentami logo drużyny. Gustownie, miło, acz w samym salonie bez klientów. Tego dnia wszyscy wbijali do Atlas Areny. Tam też dużo gadżetów/ubiorów z logo DM. Fajna, taka z lekka apaszowa katana z logo grupy, za jedyne tysiąc sto złotych. A czapeczka wełniana, zimowa, sto siedemdziesiąt. Światowy kalkulator. Musimy się jako kraj jak najszybciej dostosować. Pojechałem z katarem, dopadł mnie znienacka, z czterema materiałowymi (nie żadnymi papierowymi!) chusteczkami, kroplami do nosa i siatką ampułek. Przetrwałem. Pół choroby wypociłem i jest mi dużo lepiej. A gdy pomyślę, z czym miałem przyjemność, już wyzdrowiałem.
Duża frajda w drodze do Łodzi zahaczyć o McDonalds. WieśMack w zestawie to potęga smaku. Rozkosz. Trzy i pół dychy jak najlepiej ulokowane - z pozycji rodowitego pyrusa. Szkoda, że po sezonie na kanapkę Drwala. Ech, spóźniłem się. Na szczęście zdążyłem na Depeszy. Niech nigdy z pamięci ten dzień nie wywietrzeje.
a.m.
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań lub afera.com.pl
(obecność nieobowiązkowa !)
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"
Zarysowująca się 'M-ka'. Początek live'u. Dwuznaczeniowo, M-ka, jako 'Mode', ale wiadomo, że dla tej trasy 'Memento Mori'. |