Jedna z tych okładek, na których nie da się nie zawiesić oka. W ogóle, warto by ją wybillboardować, uczynić logiem radiowców.
Niepierwszy raz wpatruję się w opakowanie do tego przefajnego pop/jazz/funk-, lekko rockowego albumu. Widzę w nim szczuplejszego siebie, z nadania nocnego radiowca. Wygodne i profesjonalne stanowisko, wymarzone miejsce działania. Dla tych, co czują prawdziwe radio. Chciałbym takie. Nikt nie przeszkadza, w studio tylko prowadzący oraz jego muzyka. Interakcja z odbiorcami, atmosfera intymności, gramofon pod ręką. No i, idealnie wygłuszone pomieszczenie, a obok sprzętu grającego zegar, równie ścienny kalendarz, jakieś zapiski i tym podobne przydaśki. Nieopodal (już poza kadrem) popitka, a jeśli ktoś musi, inwentarz do popalania. Inna sprawa, że to ostatnie dzisiaj nie przejdzie, od razu zadziałają czujniki, zerwie się alarm, a po chwili stawią się trzy wozy strażackie z drabinami po niebiosa - takie przepisy.
Okładka. Spójrzmy. Jakie nocne wyluzowanie, odreagowanie po męczącym białym dniu. Ja też najbardziej lubię noc. -- Facio w eleganckiej, białej koszuli, podwinięte rękawy i poluzowany krawat. Zasiada przy retro
gramofonie, z zarzuconą, lecz póki co jeszcze nieodtwarzaną płytą, a u lewej dłoni
popielnica, w jej kraterze kilka nie do końca skonsumowanych papierosów. A że papieros za papierosem, w palcach prawej ręki tli się kolejny. W mig dowiadujemy się, iż nasz bohater lubi Chesterfieldy. Dla mnie mdlące, przeperfumowane. Najbardziej lubiłem czerwone Marlboro, tradycyjne osiemdziesiątki - królewski rozmiar, vide king size.
Na szczęście etap pociągania mam już za sobą. Wyleczony z dnia na dzień, od pewnego lipcowego popołudnia dwa tysiące dziewiątego. Przyznam się niemniej, iż przed kilkoma miesiącami zajaraliśmy sobie z Mundim po jednym. Ten na górze podkusił, a Diabeł ryknął:
nie!. Nie, to nie. Przyznam się bez bicia, brązowego
"More"-a lub
"Dumont"-a, rozmiar sto dwudzieścia, jarnąłbym sobie z przyjemnością. Z najuczciwszym do płuc, bez żadnego puf puf udawactwa. Pod warunkiem dawnego smaku Pewexu, najlepiej tego z gabloty przy Bukowskiej. Zawsze mieli świeże, nigdy niezleżałe. Sześćdziesiąt centów za paczkę. Dawny polski robotnik, za całą pensję, mógł zapakować do teki takich paczek ze trzydzieści, lepiej zarabiający czterdzieści.
a.m.
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od 22.00 do 2.00
na 98,6 FM Poznań lub afera.com.pl
(obecność nieobowiązkowa !)
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"