środa, 13 marca 2024

umarł Karl Wallinger

Nie żyje Karl Wallinger. Wieść z wczoraj, choć muzyk umarł dziesiątego. Niestaro, mając niespełna sześćdziesiąt siedem lat.
Mamy go na dwóch, kto wie czy nie najlepszych albumach The Waterboys: "A Pagan Place" - z m.in. chwytającym za serce "Red Army Blues", oraz na mym ulubieńcu, urozmaiconym, acz ku przewrotności koherentnym, repertuarowo genialnym  "This Is The Sea". Przepraszam w tym miejscu za napastliwość, ale nie można nie znać.
Chwilę później Wallinger się usamodzielnił, zakładając World Party. Komponował piosenki często, a może nawet zawsze w beatlesowskim duchu, z nutą psychodelii oraz brytyjskiego folku. Elegancja, koloryt, subtelność, najwyższej klasy pop, a w tym wszystkim przez cały czas rock. Przywiązanie do melodyki lat sześćdziesiątych przerzucane na poszczególne dekady, w których przyszło Wallingerowi podejmować wyzwania. Ogromnie lubię jego nierzadko ospałe, rozleniwione songi, niejednokrotnie z gatunku: sunday morning, lazy afternoon.
Największy hit, to chyba "Ship Of Fools". Mam go jedynie na winylu, na debiutanckim LP "Private Revolution". Jest tam także przeróbka dylanowskiego "All I Really Want To Do". I teraz wychodzi wyrwa z nieposiadanego CD. Tego przyczyną nie posłuchamy w niedzielę. Zaniedbałem się z niedokupieniem do winylu kompaktu. A jeszcze w zaległościach album "Bang!". Płytę znam, więc nie ma pospiechu, ale uzupełnić trza. Nie wszystko da się, a nawet mieć powinno. Jaki sens miałoby życie, gdybyśmy zostali ograbieni z celów, z marzeń.
Największym sentymentem spośród płyt Wallingera, darzę "Egyptology". Czasy winogradzkiego Radia Fan, do którego wciąż czuję miętę. Było tam wielu super ludzi i jakaś taka nienaciągana atmosfera. Nić porozumienia, poczucie humoru, brak zazdrości i uprzedzeń. Lubiłem wpadać na Dożynkową, nawet poza grafikiem. Zawsze spotkało się jakąś jedną czy drugą uśmiechniętą sznupę. A więc, "Egyptology" to jest absolutne coś, co zarazem dospawało się do udanego etapu mego życia. Rysuje się tutaj połać przynajmniej kilku bezbłędnych piosenek, jak mocno pod The Beatles "Call Me Up" oraz po trochu, a'la john'lennonową balladę "She's The One", dla równowagi a'la george'harrisonową balladę "Hercules" oraz coś, co pasowałoby do melancholijnego lica Paula McCartneya, numer "Rolling Off A Log". Cudne kawałki. Pomimo upływu blisko trzydziestu lat, wciąż brzmią aktualnie. Tak, jak muzyka Beatlesów. Mocne porównanie, wiem, ale tak to właśnie słyszę.
Żałuję, że albumy z głosem Wallingera bywają u nas tak mało rozpoznawalne. A raczej, nie bywają.  Stoją gdzieś na bocznicy, niczym niechciane, nieużyteczne, zardzewiałe składy pociągów. Nawet nie mam z kim o tej muzyce pogadać, tym bardziej wspólnie posłuchać. Jedyne pocieszenie razem z Szanownym Państwem, już w najbliższą niedzielę. 

a.m.

"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań lub afera.com.pl
(obecność nieobowiązkowa !)

 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"