środa, 25 stycznia 2023

wind on the water

David Crosby jako artysta, wspaniały / lecz jako kompan, ciężka sprawa. Trudny, kłótliwy, często arogancki wobec zespołowych kolegów, a jeszcze pogmatwany życiorys: alkohol, narkotyki, kilkumiesięczna odsiadka... A ja nierzadko lubię takich ludzi. Porywczych, szczerych w emocjach. Bywają autentyczni, prawdziwi, nieugłaskani. Nie lubię za to tych wszystkich kanalii, co za plecami... Najbardziej nie lubię, gdy mnie oceniają w ciemno, bez żadnej o mnie wiedzy. I gdy podpisują grupowe wyroki, jak stado baranów, z argumentacją: ponieważ zrobili to inni. Ktoś, kto tak nas wyrokuje, kuśtyka etycznie i moralnie. David Crosby być może nie zawsze bywał wygodny, bowiem gryzł szczerością, niczym te paskudne, przywożone za PRL-u z Turcji swetry.
Na dzisiaj album Crosby & Nash "Wind On The Water". Rocznik 1975. Drugi w ich wspólnym dorobku, na cztery sporządzone. Pierwsze trzy, to lata siedemdziesiąte, czwarty: już w nowych czasach.
Po słynnej trasie Crosby'ego, Stillsa, Nasha i Younga z 1974 roku, grupa usiłowała zebrać się na nagranie nowego materiału, ale nic nie wychodziło, tak też ekipa rozbiła się na dwa obozy. I tak, w 1975 roku wspólny album sporządzili David Crosby i Graham Nash; to właśnie ten, który mamy przed nosem, zaś w następnym, 1976 roku, Stephen Stills z Neilem Youngiem zaprezentowali się jako The Stills-Young Band. W 1977 ponownie płyta z szyldem CSN, lecz już bez Younga, który dobijał do nich tylko okazjonalnie. I pewnie nie mielibyśmy go na CSNY "American Dream", gdyby nie przyrzeczenie, jakie Young dał Crosby'emu, że gdy ten odstawi prochy i nieco się uporządkuje, nagra z wszystkimi chłopakami kolejną płytę. Świetną, ogromnie lubię, lecz o niej innym razem.
Na "Wind On The Water" przemiennie w wokalach liderują Crosby i Nash, lecz i tak każdy z nich śpiewa we wszystkich piosenkach. I to słychać. Crosby i Nash nawet w 'background vocals' duszą trele jak na pierwszym planie.
Polecam szczególnie dwa utwory:
1) skomponowaną i zaśpiewaną przez Crosby'ego balladę "Carry Me", odnoszącą się m.in. do śmierci jego matki: "... moja Mama leżała tam w białej pościeli i czekała na śmierć...".
2) zamykający pierwszą stronę albumu, ekspresyjny, z pazurem kawałek "Love Work Out". Tym razem główny wokal nadawał Graham Nash, a Crosby 'tylko' w tle. Płynie tu sugestia, by żyć pełnią, zanim umrzemy. Dotyczy to głównie miłości, której nie wolno chować za chmury.
Cały album trzyma fason najlepszych dokonań CSN, a jeśli lubicie oderwane od ziemi smucenie Crosby'ego, koniecznie jeszcze ballada "Homeward Through The Haze"

a.m.

"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań lub afera.com.pl

 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"