poniedziałek, 30 stycznia 2023

Mężczyzna imieniem Otto

W sobotę zaliczyłem Cinema City. Dawno nie byłem, to i też zaskoczyła mnie całkiem niezła frekwencja. No, ale film nowość, więc spory czynnik zachęcający.
"Mężczyzna imieniem Otto", z nieźle się mającym, a przecież uczepionym siły wieku Tomem Hanksem. Aktorem wciąż z górnej półki - przynajmniej dla mnie.
Jak dobrze trafić na mądre kino, podane w przystępny, niekiedy humorystyczny sposób, a jednak nasz bohater, o skandynawskim imieniu Otto (ponoć film jest remakiem szwedzkiego pierwowzoru), to skomplikowana i z początku mało dostępna postać, w której pod grubym pancerzem można odnaleźć mnóstwo człowieczeństwa, pod warunkiem okazania szansy, odkrycia trapiących tajemnic, co też całkiem niedawnych nieprzychylności losu, a przede wszystkim utraty ukochanej. Trzeba tylko pootwierać podomykane furtki, do których jakże przydaje się na świeżo przybyła egzotyczna rodzinka, wprowadzająca się w sąsiedztwo Otto i rewolucjonizująca jego zastygłe życie. Dużo by opowiadać, ponieważ każdy wątek uchyla kolejny, a jednocześnie naciska na przeszłość, a my sami musimy podjąć decyzję, z czego i kiedy należy lub trzeba się zaśmiać, a co z pozoru idące w chichoty, odebrać na milczka. Nie wszystkim się w kinie udaje, ale to też zdradza naszą mądrość. Inna sprawa, że obok szczerych 'zaśmiechów', niekiedy idziemy w zaszklone oko.
I choć nie jest to kino familijne, spokojnie polecam gremialne zloty, a najszczególniej zachęcałbym nauczycieli górnych klas podstawówek oraz szkół średnich, by za przyczynkiem postaci Otto, plus bogatego drugiego planu, uwrażliwiać młodych ludzi na właściwe wybory, nieprzekreślanie nikogo na podstawie pierwszego, często mylnego wrażenia, a nader wszystko pokazać młodziakom wartości i życiowe spektra spoza tabletów.
Jak dobrze dać się zaciągnąć na film, który mocno poruszył i wciąż we mnie jest. Nie żadne tam Avatary i tym podobne syfy, tylko coś, co najchętniej powiesiłbym sobie na przyłożkową makatkę, gdybym tylko ją miał.
Dość udawania i marnowania czasu na te wszystkie bzdury sci-fi, na które ciągali mnie kumple w czasach szkolnych, a ja ziewałem nie mogąc doczekać końca. Ile katorg przeżyłem na każdym epizodzie Gwiezdnych Wojen, niepoliczalne. I oby już nigdy. Zawsze po tego rodzaju filmach wychodziłem z kina wykończony, niemal konający, z bolącą głową i połamanym kręgosłupem, od zmieniania pozycji w niewygodnych fotelach. Nigdy nie umiałem połapać się w zapamiętaniu mnogości dziwnych nazewnictw czy imion bohaterów - nazw wszelakich kosmodronów, planet, asteroid i co nie tylko. Załamka na dialogi pomiędzy "iks jeden" do "ku er pięćdziesiąt dwa", z polecenia załogi "dżi", poprzez tysiąc tym podobnych zaszyfrowywanych hieroglifów, wprowadzających w mój mózg potężny mętlik. Nie raz, nie dwa, miałem ochotę skoczyć z mostu. Obecnie wszystkie tego typu ekranizowane bzdury przenosi się na niwę dżojstikowych gier, kompletnie zabijając wrażliwość na to, co pod stopami, że dorzucę jeszcze muzykę. A właściwie jej emocjonalny zanik. Dlatego też młodziaki nie słuchają niczego fajnego, tylko te ohydne rapy, albo przeróżne techno napieprzanki, bez składni, rymu i dżymu agresywne, chaotyczne, idealnie współgrające ze światem laserów, zabijanek, potrójnych żyć, itp. głupotne nawalanki, mające się nijak do prawdy otaczającego nas kosmosu. W nim jest najspokojniej, najprzytulniej, najpiękniej. Dajcie wiarę. Nawet, jeśli czasem przeleci znienacka jakaś kometa, albo trzaśnie supernowa, wszystko to dzieje się bez ingerencji człowieka i z dala od niego. Nie ma tam żadnych nieproszonych gości w dziwnie wyglądających skafandrach, błazeńskich hełmach, z laserowymi karabinami lub mieczami budzącego grozę zawsze jakiegoś jednego czarnego lorda. Fakt, kosmos ma swoje wojny, do których dochodzi nawet częściej niż na Ziemi wybuchają wulkany, lecz nic nam do tego, bo i odległości bezpieczne, a układ trawienny czasoprzestrzeni też ma swój cykl. Podobnie, jak stukrotnie silniejsze od ziemskich burze na Wenus, księżycowa nieważkość lub uranowe zmarzliny.
Zejdźmy jednak na zielony ląd naszej niebieskiej planety i dajcie się Szanowni Państwo namówić na zaproponowane przez Nawiedzone Studio, bardzo przytomne kino, w którym jedna puenta ma parę odnóży, a wszystkie je warto wpuścić w nasz krwioobieg.

a.m.


"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań lub afera.com.pl

 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"