piątek, 20 stycznia 2023

nie żyje David Crosby

Odszedł David Crosby. Miał przepiękny głos, ale i nieźle pogmatwany życiorys. Idealny do zekranizowania. Tabloidy zapewne zapamiętają go za szereg grzeszków (wszystkie zresztą odsiedziane lub 'odkaucjowane'), a ja za muzykę. Muszę jednak o te grzeszki zahaczyć, bowiem 'dzięki' nim zbyt szybko się z nami rozstał. -- W latach dziewięćdziesiątych przeszedł (sfinansowany przez Phila Collinsa) przeszczep wątroby, będący wynikiem złego prowadzenia się. Latami nadużywane alkohol i narkotyki zrujnowały Crosby'emu nie tylko wątrobę, co także serce, pozostawiając w 'prezencie' cukrzycę. Tabletki nie wystarczały, Maestro musiał dozować insulinę, a reszta organizmu na agrafkach.
Crosby był też właścicielem niełatwego charakteru, co i niepoprawnym romantykiem. Cechy niezjednujące przyjaciół, choć z szansą na życie wartościowe. Był też zapalonym żeglarzem, dużą część życia spędzając na łodzi, gdzie sporo komponował, jednymi słowy: łapiąc natchnienie wraz z kierunkiem wiatru, pokonując burze, sztormy plus inne przeciwności.
Promując ostatni, wydany w 2021 roku album "For Free" mówił, że jest wdzięczny za każdy dzień, który dostaje. Dzięki temu może tworzyć, a przecież świat potrzebuje muzyki. Przypomina mi się ballada "Old Soldier", autorstwa Marca Cohna (tego od "Walking On Memphis"), którą na płycie "Thousand Roads" (na niej "Hero" z Philem Collinsem) Crosby wraz z udziałem właśnie Cohna (który zagrał na pianinie), a i starego kumpla, Grahama Nasha - grającego na harmonijce, niemal autobiograficznie wyśpiewał: "życie nauczyło cię gorzkich porażek i słodkich zwycięstw". Dużo tych nawiasów, ale czasem tak trzeba.

Chyba nie ma tematów, których by przez sześć dekad działalności Crosby w swoich piosenkach nie omówił - od polityki po miłość. Na dziś może niech jednak coś z ostatniego albumu "For Free". Płyta zaczyna się cudnym numerem "River Rise", będącym przejmującym listem do rodzinnej Kalifornii, a zaśpiewanym do spółki z Michaelem McDonaldem. Niesamowicie mieszają się tutaj słodki głos Crosby'ego wraz z soulowym McDonalda, a do tego ten wszędobylski, smutny fortepian. --
-- Inaczej patrzę na Crosby'ego, niż nakazują leksykony. One zapewne podsuną Szanownym Państwu pierwszych pięć płyt The Byrds, do tego post'Woodstockowe "Déjà Vu" - Crosby'ego, Stillsa, Nasha i Younga. Piękna płyta. A jakże. Uwielbiam. Ale przecież nie tylko ona. Polecam też kilka późniejszych, jak "American Dream" lub nagrane bez Younga "After The Storm". Warto nie patrzeć na daty, a na muzykę. Z tymi datami zawsze mieli problem starsi ode mnie Wawrzynkowicze, i do dzisiaj ich w tym stanie widuję. Nic się nie zmienili. Co po 1973 roku, to szajs. Im bliżej Woodstocku, tym lepiej. A skoro tak, to przecież "After The Storm" też z rocznika woodstockowego - choć tego następnego, już z 1994. Fakt, dymili tam inni, z Red Hotami, Metalliką czy Nine Inch Nails na czele, i jeszcze tym okropieństwem: Porno For Pyros. Dlatego, jak dobrze, że w tym tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym czwartym honoru bronili Joe Cocker, na jeden album reaktywowani Traffic, czy właśnie Crosby, Stills & Nash.
Pogram Państwu trochę takiej muzyki. Mniej oczywistej. Odpuścimy "Déja Vu" czy live'owe "4 Way Street". Każdy zna i ma na półce. Miejcie Drodzy moi czuja na najbliższą niedzielę. A przecież nie wyczerpaliśmy jeszcze in memoriam wobec Jeffa Becka. I może na razie na nim oraz Crosbym poprzestańmy. Inni niech się nie spieszą. 

a.m.

 

"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań lub afera.com.pl

 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"