sobota, 7 stycznia 2023

'top dwadzieścia' 2022

Powinno być krótko, lecz z przyczyn obiektywnych trochę się dorzucę.
Nie marzyło mi się żadne podsumowanie minionego roku - i nadal go nie chcę - jednak padły sugestie, bym pozostawione za plecami dwanaście miesięcy pokrótce oszacował. Niech się stanie. Za moment chorągiewka "booom" i wyskoczy moja 'top dwudziecha', choć i tak uważam, że wszystko dla moich Słuchaczy wynika z nadawanych coniedzielnych audycji, ewentualnie ich poniedziałkowych opisów. To właśnie w tamte chwile wkładam całego siebie, nie w żadne tabelki.
Przejrzałem płyty. Nazbierało się. Myślę jednak, że kupuję ich przynajmniej o połowę za dużo. Niestety działa w tym wszystkim siła nałogu, co też zaufanie do pewnych wykonawców, którzy w dużym stopniu nie są mi już tak potrzebni, jak dawniej. Wiem, że to jednak nie zadziała, albowiem trudno będzie odmówić sobie np. kolejnego Axela Rudiego Pella, pomimo iż jego muzyka najbardziej rajcowała mnie dwadzieścia, dwadzieścia pięć lat temu. Podobnie sprawy tyczą takich Marillion czy Porcupine Tree. Ci drudzy zawiedli na całej linii, choć nie wiedzieć czemu, ich "Closure/Continuation" zebrało sporo pochlebnej prasy. I fani też wmówili sobie, że silna osobowość Stevena Wilsona gwarantuje towar pozbawiony wad. Myślę, że ma to wymiar tęsknoty za czasami, kiedy naprawdę Porki nagrywali bombowe płyty.
Najsmutniej mi z Marillion, że już ich nie potrafię, nie umiem. Plądrowanie po ich najnowszym "An Hour Before It's Dark" to usilne szukanie kruszynki złota, by wyprawa nie spełzła na panewce. Przyznam się i zlinczujcie mnie, nie kocham nowych Marillion. Okay, zmieniłem się, ale i oni też nie bez winy. Ile bym tego nie posłuchał, nie leży mi atmosfera ostatnich propozycji Rothery'ego i spółki. Nie te emocje i nuty, a nawet okładki. Coraz brzydsze. Wszystko jakieś takie przekombinowane, a niby ku przewrotności, w artystycznym wyrażaniu prostsze. Ostatnie dwie/trzy płyty, niegdyś tak przeze mnie wielbionej grupy, noszą smak ciasta z zakalcem. Powiedzmy sobie szczerze, nawet jeśli wszyscy zapragniemy, ci faceci nigdy nie nagrają już drugich "Seasons End", "Holidays In Eden" czy "Brave". Nie łudźmy się. Tamci Marillion mieli w sercach neapolitański rozmach, co też zapach kwiatów, który choć już tylko zatrzymany w kadrze, wciąż pobudza zmysły dawną wonią. Zupełnie jak kartki z najlepszych wakacji z szaloną pierwszą miłością w tle.
Zmienił się świat, tym samym zapotrzebowanie na sztukę. A przede wszystkim zmienili się sami muzycy. Obserwuję konto społecznościowe Marillion, ich relacje z fanami, artystyczną podaż, ale głównie dostrzegam ciężki makijaż, mnóstwo biżuterii i takie silne pragnienie podobania się. Sorki Marillion, że Wam się tyle dziś dostaje. Acz świadczy to, że w głębi wciąż mi na Was zależy.
Równie dobrze mógłbym dołożyć ostatnim Magnum, albumowi "The Monster Roars". Tym razem Tony Clarkin i Bob Catley tylko tacy sobie. Mogło być też sporo lepiej z nowymi propozycjami Ten, Muse czy Find Me. Za to całkiem całkiem wypadli Def Leppard, Bryan Adams, Killer Kings, Joe Lynn Turner, MSG, Heather Nova, Bruce Springsteen, House Of Lords, Snowy White, Ronnie Atkins, Treat, Giant, Tears For Fears, HammerFall czy Ozzy Osbourne, pomimo iż brak wszystkich ich w topowej dwudziestce. Cóż, trudno, może innym razem.
Podpieram nos wskazującym palcem na znak zastanowienia, bo nie odpiera mnie myśl, że czegoś tu jeszcze zabrakło. Że o czymś zapomniałem. Oooo, już wiem. Eureka! Zabrakło tego, czego brakuje od dawna. Artystów od piosenek. I samych piosenek. Ale takich piosenek zajebistych. Przepraszam za dosadność, lecz niekiedy, by się klarownie wyrazić, trzeba walnąć pięścią w blat. Myślę o piosenkach niekoniecznie rockowych czy półrockowych, lecz zaaranżowanych i samych w sobie gustownych - ze staromodnym fortepianem, emocjonalną gitarą, jakimiś smyczkami lub brassami oraz wspomagającym wokalnym tłem. Wszystko jedno, aby z melodią, emocjami i czynnikiem pozostawiającym je na długo w pamięci. Niestety w zamian, wszystkie te Sony, Universale i Warnery, okazują mało w nas wiary, w nasze poczucie dobrego smaku, masowo tłukąc kaszanę, czyli rozmydlone r&b, rap (zawsze groźny jak śrutem po dupie!) lub innego rodzaju łomot - dla zmyły podawany pod różnymi etykietami. Bo dzisiaj, im dziwniej się daną twórczość ochrzci, tym większa szansa na wielomilionowe w kompach klikanie. Czyli element od pewnego czasu wyrażający przywiązanie do lubianych artystów. Nie kupujemy płyt, a klikamy. Wartość muzyki mierzymy w klikaniu, nie w nakładach fizycznych nośników. Znak czasów, ale też edukacja, która oducza zbieractwa. Dlatego w naszych domach coraz chłodniej. Brak biblioteczek, półek z płytami, ścian pełnych obrazów i gobelinów, bądź pokoi nafaszerowanych zapierającymi dech antykami. Wszystko teraz takie odchudzone, minimalistyczne, niedogrzane i przestrzenne. Domy, w których nie mieszkają pasja i pozytywne szaleństwo. Nie lubię. Kciuk w dół.
I tyle o tym, co do zapomnienia. Teraz dobre, a to poniżej. Nie przykładajcie jednak większej wagi do kolejności. Jeśli rozdrażni Szanownych Państwa wyższość albumu, np. z miejsca piątego, nad według Was lepszym z dwudziestego, to sobie zamieńcie. Nie mam nic przeciwko, byleśmy się nadal lubili i szanowali. Najgorsza niechęć, często przecież przeradzająca w nienawiść, czyli największą, niszczącą ludzi truciznę.

Moja albumowa dwudziestka:
1. Fortune "Level Ground"
2. Lana Lane "Neptune Blue"
3. Poets Of The Fall "Ghostlight"
4. Jethro Tull "The Zealot Gene"
5. Dare "Road To Eden"
6. Scorpions "Rock Believer"
7. Saxon "Carpe Diem"
8. Kreator "Hate Über Alles"
9. Journey "Freedom"
10. The Cult "Under The Midnight Sun"

11. Stratovarius "Survive"
12. Mad Max "Wings Of Time"
13. Generation Radio "Generation Radio"
14. Alan Parsons "From The New World"
15. Dreamtide "Drama Dust Dream"
16. Thunder "Dopamine"
17. Colosseum "Restoration"
18. FM "Thirteen"
19. John Mellencamp "Strictly A One-Eyed Jack"
20. A-ha "True North"

Do jutra na moim FM, już teraz zapraszam!

a.m.  


Andrzej Masłowski 
"NAWIEDZONE STUDIO"

w każdą niedzielę od 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań lub afera.com.pl

 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"