wtorek, 21 września 2021

"NAWIEDZONE STUDIO" - audycja z 19- na 20 września 2021 / Radio "Afera" - 98,6 FM Poznań

 





"NAWIEDZONE STUDIO"
z niedzieli na poniedziałek, z 19- na 20 września 2021 - godz. 22.00 - 2.00
 
RADIO "AFERA", 98,6 FM (Poznań)
www.afera.com.pl 


realizacja i
prowadzenie: Andrzej Masłowski

 


Tym razem Nawiedzone Studio zakatarzone. Cóż, bywa. I tak wyczyn, że pomiędzy katarami miałem niemal dwa lata względnego spokoju. Najbardziej jednak szkoda weekendowego i szykującego się atrakcyjnie wypadu do leśniczówki. Tylko strzecha, dookoła niekończący się las. Kontakt z naturą błogosławiony. A znam miejsce, przez co wiem, co straciłem. Pożegnanie lata zatem wyzbyte podziwiania leśnej zwierzyny, zaś na domowym podłogowym kocu i z doprawioną cytryną herbatą. Wierzę jednak, że na najbliższą niedzielę będę jak nowy.
Proszę spojrzeć na ostatni repertuar. Chyba nieźle, prawda? Co myślicie? Gorące albumy Steve'a Hacketta oraz Manic Street Preachers + kontynuacja paru wcześniej napoczętych nowości, a do tego obowiązkowa ostatnio nutka Abby, tym razem nawet z jedną solową ciekawostką Agnethy. U mnie Abba zawsze na tłusto, bo raz - wielbiona potrawa, a dwa - właśnie tak należy wyczekiwać upragnionej listopadowej premiery płytowej - albumu "Voyage".
Ponadto, przypomnienie starego neo proga, czyli australijskich Aragon, trochę BBC w wydaniu Roxy Music, ale i dwa kapitalne, niemal elektroniczno-rockowe petardy Demisa Roussosa. Takiego Greka mało kto zna. Choć pewnym stoi, że zatwardziałych rockmanów nawet w takim repertuarze trudno będzie do niego przekonać.
Na tym nie koniec, z racji nadchodzącego albumu Roda Stewarta, a i reaktywacji z nim Faces (co na to Rudy z Simply Red?), trochę jego odleglejszych historycznie dokonań, ale też przecież w eter poszedł dawno niesłyszany u mnie debiut Royal Huntów - z ultra starego japońskiego CD. Tutaj wtrącę, właśnie na rynek trafia kolejna reedycja tego bezbłędnego albumu. Na dodatek, w gustownym digipaku, choć bez japońskich bonusów. Nie przegapcie. Po niedawnej przecież reedycji z 2018 roku dawno nie ma śladu, i ta edycja też się wyprzeda raz dwa.
Nowi Mejdeni wciąż okay. Nawet okay bardzo bardzo. Nadal więc słucham "Senjutsu", choć już tylko selektywnie i nie z emocjami dwudziestolatka. Trochę mi smutno, że tej, jakby nie było świetnej muzyki, nie potrafię słuchać z podobną podnietą do chwil, jakie towarzyszyły mi podczas unboxingu "The Number Of The Beast". No, ale wtedy miałem siedemnaście lat, a natura tak nas zaprogramowała, by na starość delikatniej kręciło. Nawet, jeśli bardzo chcielibyśmy inaczej. Tak, jak zastygają mięśnie, a kości kruszeją, tak też spada w nas współczynnik emocjonalny. Dotyczy wszystkich, bez wyjątku. Dlatego w rocku prawo głosu mają młodzi. Również ci dzisiejsi. Nawet, kiedy muzyczni faworyci mego Tomka zupełnie, bądź prawie zupełnie mnie nie kręcą. Ostatnio podczas wizyty u jego kotów, gdy syncio po raz enty wybył w Polskę, przejrzałem po łebkach jego winylową kolekcję, kurcze - i nic dla mnie. Najlepsze w niej płyty to te, które mu podarowałem na gwiazdora. A tak, to tylko same łomoty, albo alternatywa, nawet niby atmosferyczna, lecz nie z mojej półki oczekiwań. No i popatrzcie, oboje kochamy muzykę, lecz żyjemy w odmiennych jej światach. Ale to chyba zdrowe, przynajmniej nie wyszarpujemy sobie płyt Claptona i nie doskakujemy do gardeł celem udowodnienia własnych racji, że lepsze "Backless" od "Journeyman", lub odwrotnie. Przy czym, najbardziej w takich chwilach dumny jestem, że nigdy niczego młodziakowi nie narzucałem, dając mu pełną przestrzeń wolności wyboru - muzycznej, światopoglądowej, co też w guście, słowie oraz piśmie. Tak trzeba, to zdrowe. Podobnie też podprogowo zapisane zostało w tytule najnowszej płyty szwedzkich The Night Flight Orchestra - "Aeromantic II". Tutaj także jego mityczny bohater poświęcił duszę w zamian za zdolność do latania. Bo za upragnioną wolność warto ją poświęcić. Na co komu dusza uciemiężona?
Ponieważ zaprzestałem pisania recenzji płyt, przynajmniej pozwólcie, że zarzucę słówkiem o dwóch niedzielnych premierach...

Manic Street Preachers "The Ultra Vivid Lament". Nadspodziewanie udany album, będący wypadkową fortepianu oraz akordów gitar, nierzadko ładnych popowych melodii, o typowych dla Meników wyostrzonych refrenach. Spory cień na tę płytę rzuciła niedawna utrata ojca i matki, rodzicielków Nicky'ego Wire'a - zespołowego basisty oraz pianisty. Ale jest tu też zainstalowana pewna melancholia odwołująca się do Richeya Edwardsa, dawnego gitarzysty grupy, a i symbolu Meników. Tajemniczo zaginionej postaci, której los do dzisiaj nie został wyjaśniony. Dlatego też, otwierające album "Still Snowing In Sapporo", nosi pewien posmak nostalgii do czasów, gdy jeszcze był, gdy tworzył - "Jest rok 1993. Idę sam, pada śnieg, widzę to w obiektywie kamery czując się realistycznie... - ... W moich wspomnieniach nie ma dziur, czas się zatrzymał, idealnie zamroził ...".
Meniki tym razem trochę mniej polityczni. Zdecydowanie chętniej sięgają do historii, ale wyczulają też nas ludzkość, byśmy korzystali z życia rozsądnie, umiejętnie, mądrze, z myślą o innych. Jednocześnie konkludując, że wszystko i tak przeminie, a każdy z nas jest na najlepszej drodze do upadku. I tu całkiem trafnie nasuwa się literackość chwytliwego "Orwellian" - "... żyjemy w czasach orwellowskich, w których nie da się opowiedzieć po jednej ze stron. Szaleństwa tańczą, skrywają się, zaś prawdy dzięki swym podstępom stają się kłamstwem. Gdziekolwiek nie spojrzysz, przyszłość walczy z przeszłością, a słowa ze wszystkim toczą wojnę". I choć z większości kawałków emanuje rockowa radość grania, a melodie wzajemnie wyprzedzają się w gradacji lepszości, to raczej liryka nie pozostawia złudzeń, iż ogólnie nie jest do śmiechu. Jak to u Meników, albowiem to już taki zespół, pomimo iż w tym konkretnym przypadku chodziło także o zachowanie dystansu wobec Nicky'ego Wire'a oraz czasów, w jakich żyjemy. Wszak lockdown wszystkim z nas dostarczył dodatkowego niepokoju, wciągnął w swój wir alienacji, przydając niepewności kolejnym dniom.
Jest na "The Ultra Vivid Lament" jeszcze kilka innych, równie dobrych momentów, jak choćby posępna, mroczna ballada "Blank Diary Entry" (bo pusty wpis w pamiętniku opowiada historię bolesnego z chwałą pożegnania), w którym rolę "featuring", pełni ex-śpiewak Screaming Trees, Mark Lanegan. I proszę, jak można spod chmurnej, jak noc płachty, wydobyć ładną melodię, którą przy odrobinie dobrej woli mogłoby nawet popieścić współczesne radio.
Jakże sugestywnie jawi się też finałowe "Afterending" - ze śliczną wręcz melodią. Taką trochę beztroską, jak też nieco stadionową, odświętną, a przecież Bradfield nie pozostawia złudzeń: " ... wkraczamy w noc nicości, nawet znika twój cień, rzeczywistość staje się przeprosinami i budzi katastrofę ...".
Jest też szczypta socjologii i polityki - utwór "Don't Let The Night Divide Us". Znowu fajna melodia, ale to tylko płachta, zasłona, pozory, bowiem piosenka niesie przestrogę i ostrzeżenie: niech noc nas nie podzieli, w sensie - odrzuć wszelką propagandę. Możemy użyć pokoju lub przemocy, możemy prowadzić wojnę, albo po prostu milczeć. To ostrzeżenie - nie modlitwa.
Wspaniała płyta Meników, do częstego słuchania, do pobudzania muzycznych zmysłów oraz wrażliwości, i oczywiście myślenia.
...
Steve Hackett oraz jego najnowsze "Surrender Of Silence", na którym rozciąga się kolejne pasmo miłości artysty do muzyki świata. Poprzednio ex-Genesis'owiec jasno w tej kwestii wyraził się na klasycyzującym, momentami przepięknym, a jednocześnie także tegorocznym albumie "Under A Mediterranean Sky". Tym razem Rosja, Chiny, Afryka czy Hiszpania, ale także oceaniczne głębiny plus gotyckie organy. Maestro uważa, iż na tej płycie jego gitara, kiedy trzeba krzyczy z radości, innymi razy z wściekłości, ale przede wszystkim przemierza się nad oceanami do odległych krain. I te odległe krainy, to jednocześnie same miejsca, jak i muzycy, z którymi niejednokrotnie maestro łączył się twórczo, gdy ci mieli punkty muzycznego dowodzenia w swych domach.
Hackett w albumowej przedmowie zauważa, dla tej muzyki nie potrzeba żadnych paszportów - od Uralu po dach Afryki i Himalaje. Kolejna zatem etnograficzno-geograficzno-rockowa płyta człowieka, którego brzmienie gitary bliskie nie tylko mnie, wszak każdej niedzieli jego "Sierra Quemada" stanowi za moje audycyjne intro. Fakt, chyba najdłuższe w radiowych losach tego świata, ale zdaje się nikt nie wymyślił lepszego. Konkurentami jedynie całe PinkFloyd'owskie "Dark Side Of The Moon" oraz killer'song wszech czasów - Queen "Bohemian Rhapsody". Kilka dobrodziejstw, dzięki którym bytowanie na tym łez padole, w ogóle ma sens.
Niełatwy jest ten nowy Hackett. Nie liczyłbym więc na lekkość dawnych Genesis'owskich solówek. Tym bardziej, jeśli w takim "Fox's Tango", mistrzunio śle śmiertelny ucisk w tańcu okrucieństwa, a w najwspanialszym dla mnie albumowym fragmencie - "Scorched Earth" - zadaje pytanie: jutro jest koszmarem czy snem? Ale nawet wśród takiej twórczości, Hackett znalazł sześć minut, by wyrazić się ku żonie - Jo. Bo, jak muzyk twierdzi, nie możemy ukryć się przed naszą najgłębszą potrzebą - miłością.
Wszystkie ostatnie rockowe płyty Hacketta opływały w bogactwa nastrojów oraz towarzyszącym im obfitemu instrumentarium, więc i tym razem nie mogło być inaczej. Obok - jak zawsze u mistrza - kolorytowej gitary, mrowie odpowiednio dostosowanych partii klawiszowych, okazjonalnych orkiestracji, saksofonu, skrzypiec, klarnetu oraz trochę obowiązkowych w ostatnim czasie orientalizmów.
Album wymagający przynajmniej kilku posłuchań. Niełatwy w odbiorze, no ale Hackett to też nie taki artysta, który ma nas zabawiać do tańca.
...
Myślę już nad kolejnym naszym spotkaniem. A i zarazem pragnę, by było inne w nastroju od kilku ostatnich. No i zdrowsze. Bez chusteczki oraz termosu.
Do usłyszenia ...
 

 

THE NIGHT FLIGHT ORCHESTRA "Aeromantic II" (2021)
- Amber Through A Window
- Chardonnay Nights
- You Belong To The Night

IRON MAIDEN "Senjutsu" (2021)
- Senjutsu

ROD STEWART "When We Were The New Boys" (1998)
- Ooh La La - {Faces cover}

SLADE "You Boyz Make Big Noize" (1987)
- Ooh La La In L.A.

ROD STEWART "The Rod Stewart Sessions 1971-1998" (2009) - box kompilacja z rarytasów
- In A Broken Dream (1992) - na gitarze DAVID GILMOUR, na organach JOHN PAUL JONES, na basie NICK LOWE, na perkusji PETE THOMAS, produkcja TREVOR HORN

ALICE COOPER "Detroit Stories" (2021)
- Shut Up And Rock

ABBA "Arrival" (1976)
- Arrival

ABBA "Fernando" (1975) - singiel
- Fernando

ABBA "Waterloo" (1974)
- Dance (While The Music Still Goes On)

ROYAL HUNT "Land Of Broken Heart" (1992)
- Age Gone Wild
- Freeway Jam
- Kingdom Dark

RAY WILSON "The Weight Of Man" (2021)
- Amelia

DEMIS ROUSSOS "Attitudes" (1982)
- Follow Me
- The House Of The Rising Sun - {utwór tradycyjny}

STEVE HACKETT "Surrender Of Silence" (2021)
- Wingbeats
- Held In The Shadows
- Scorched Earth
- Esperanza

MANIC STREET PREACHERS "The Ultra Vivid Lament" (2021)
- Still Snowing In Sapporo
- Orwellian
- The Secret He Had Missed

ROXY MUSIC "Roxy Music" (1972)
- If There Is Something - {bonus track / The John Peel sessions, 4 stycznia 1972}
- Sea Breezes - {bonus track / The John Peel sessions, 4 stycznia 1972}

AGNETHA FÄLTSKOG "Agnetha Fältskog" (1968)
- Jag Var Så Kär

ARAGON "Mr. Angel" (1997)
- The Art Gallery
- The Crying Game

ARAGON "Don't Bring The Rain" (1988)
- The Crucifixion

ROD STEWART & THE FACES "Changing Faces - The Very Best Of Rod Stewart & The Faces - The Definitive Collection 1969-1974" (2003) - kompilacja
PYTHON LEE JACKSON - In A Broken Dream - {singiel 1970 / album "In A Broken Dream" 1972}





























 

Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę, godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań lub www.afera.com.pl
 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"