wtorek, 14 września 2021

"NAWIEDZONE STUDIO" - audycja z 12- na 13 września 2021 / Radio "Afera" - 98,6 FM Poznań








"NAWIEDZONE STUDIO"
z niedzieli na poniedziałek, z 12- na 13 września 2021 - godz. 22.00 - 2.00
 
RADIO "AFERA", 98,6 FM (Poznań)
www.afera.com.pl 


realizacja i
prowadzenie: Andrzej Masłowski

 

 
Nosiło mną od dawna, ale choćby najmniejszą sugestią pisnąć słowem nie mogłem. Tajemnica to tajemnica, gęba na kłódkę, dopóki nie padnie komenda: teraz, do ataku! Tak, to już pewne, dowodzona przez mojego Tomka oraz jego kumpla Bartka Agencja WiniaryBookings, właśnie ogłasza koncert Alice'a Coopera w Dolinie Charlotty. Wydarzy się w przyszłym roku, piętnastego czerwca, a więc na tuż przed wakacjami. Alicję supportować będzie były wokalista Hanoi Rocks, Michael Monroe. Zatem, całość zapowiada się smakowicie. Elektryzująca wieść i oby niejedna dobra w winiarskim obozie.
Szkoda, że chłopacy na ostatniej prostej nie sprostali MetalMind'owi i dali się wyprzedzić w wyścigu o przyszłorocznych Whitesnake z supportującymi ich na całej trasie Europe. Bywa i tak, niemniej trzymam kciuki za wypał kolejnych planów, a na horyzoncie pojawia się nieco przynęt.
Służy mi wrzesień, który swą przyjemną termą wynagradza chłodną końcówkę sierpnia. Pozwala również nie myśleć o jesieni. Fakt, o momentami pięknej porze roku, acz jedynie tylko w najwcześniejszej jej fazie. Im dalej, tym zapomnij. Zresztą, w książce Olgi Tokarczuk, którą sobie powoluśku czytam, autorka do wszystkich, tych poza wiosennoletnich pór, ma podobne odczucia: "... wyszliśmy z domu i od razu ogarnęło nas to dobrze znane zimne i wilgotne powietrze, które nam każdej zimy przypomina, że świat nie został stworzony dla Człowieka, i przynajmniej przez pół roku okazuje nam, jak bardzo jest dla nas nieprzyjazny ...".
No dobrze, my tu gadu gadu, a co w ostatnim Nawiedzonym? W programie, w którym osobiście pełnię rolę zarówno wodzireja, inspicjenta, a w doborze repertuaru nawet trochę artysty. Do tego wciąż przemiennie bywam melomanem i pasjonatem, a także dobrym wszystkiego duchem - z którego to zresztą powodu nasz radiowy odtwarzacz ostatnio nawet rzadziej przeskakuje. Dzieje się więc dużo dobrego, przynajmniej na to wskazuje także Wasza korespondencja. A przecież, z rzadka mnie nagradzacie, jak choćby Pan Marcin: "Wspaniale zbierać od siedemnastu lat płyty, Panie Andrzeju. Chętnie bym sobie wypił zdrowie z Panem za tę wspaniałą audycję.". Okazuje się, że wcale po pierwszej godzinie od północy niekonicznie chrapiecie: "Camel... jak pięknie w nocy to brzmi. Pora dnia zresztą nieważna. Dużo miłości, pozdrowienia ...". Rankiem też nieraz coś w telefonie piknie: "Było świetnie. Na całą audycję odnotowałem tylko dwa zgrzyty, w postaci dwóch artystów. Zamykająca godzina z tymi live'ami Camela cudowna. No i ten Abbowski otwieracz, fantastyczny".
Tym razem ABBA instrumentalnie. Ich "Intermezzo No. 1" doskonale spełnia rolę musicdramatycznej wklejki, pomiędzy niemal rockowym, a i stosownie zatytułowanym "Rock Me", oraz jednym z najbardziej okazałych wczesnych przebojów grupy - "I've Been Waiting For You". Oczywiście, to nie ten kaliber popularności, co ówczesne "Mamma Mia", "S.O.S." czy o niekończącym się tytule "I Do, I Do, I Do, I Do, I Do" - wszystkie wciąż z tej samej płyty - lecz "I've Been Waiting For You" lubię jakoś szczególniej, zupełnie nie bacząc, jak o niej wypowiadały się listy przebojów. Bo ja w ogóle cholernie lubię "trójkę" Abby. Może też trochę za to, że w stosownym dla niej czasie była obiektem mego pożądania, a i po części owocem zakazanym. No, może nie tyle zakazanym, co niedostępnym. Wchodząc do świata muzyki brutalnie mi tę płytę wymieciono ze wszystkich poznańskich księgarń. Mieli ją natomiast w domach niemal wszyscy inni, tylko nie ja. Pamiętam, co odwiedzałem kolegów z klasy, ich staruszkowie zawsze mieli gramofony, no i tę kuszącą Abbę. Moi staruszkowie, gdy była dla tego tytułu stosowna pora, zwyczajnie go przegapili, choć tak po prawdzie, chyba im na nim wcale nie zależało. Od zawsze woleli naszych sprawdzonych piosenkarzy, najlepiej z lokalnymi sukcesami estradowców, stąd też nie brakowało w naszym domowym gniazdku nagrań Ireny Santor lub Zdzisławy Sośnickiej. To znaczy, Mama preferowała tych wykonawców, ponieważ Tata do muzyki - odkąd pamiętam - zawsze miał i chyba nadal ma drewniane ucho. Nie odróżnia Beatlesów od Pink Floyd, o ile w ogóle wie o ich istnieniu. Warunkiem, jeśli w Głosie Wielkopolskim coś napiszą, że ten czy tamten właśnie odszedł do wiecznej krainy, wówczas przymila się i zgrywuśnie udaje, że niby wie, że niby się orientuje.
Niecierpliwie wypatruję comebacku Abby. Najpierw listopadowego "Voyage", a potem wszystkich tego albumu konsekwencji. Podnieca mnie dopracowany w szczegółach avatarowy image, pod którego peleryną przecież wciąż tkwi ta sama poczciwa "czwórca". ABBA, czyli wielka muzyczna kultura, elegancja, wyczucie melodii, rytmika, zawsze perfekcyjne wykonanie oraz uzurpacja poziomu dla innych niedostępnego.
Wraz z końcem lata uruchomiłem w sobie aplikację sentymentalną, stąd obok Abby, kolejny mój dawny bożyszcze - Demis Roussos. Jego natchnione greckim folklorem piosenki zawsze mnie urzekały, choć głównie magnetyzował głos. Taki, o oczywistej nad innymi przewadze. Można nim było góry przenosić, co też kardiolodzy zdaje się również nie mieli nic przeciwko.
Cztery gorące nowości - The Night Flight Orchestra "Aeromantic II", Devils In Heaven "Rise" oraz dwie na czarno: Jennifer Hudson "Respect" plus Leon Bridges "Gold-Digger Sound". Jak widać, pod tym względem różnie różniście. I dobrze, tak właśnie być powinno, byśmy ostatecznie nie popadli w magmę przewidywalności.
Szwedzka ekipa The Night Flight Orchestra, z kolejną kapiącą złotem, żywiołową synth'hardrockową płytą. Jak oni to robią, że bez ustanku trzyma ich ta forma. Tym razem otrzymujemy sequel wobec ubiegłorocznego "Aeromantic". I znowu ekipa Björna Strida popisowo. Nawet, jeśli ostatecznie trochę za mało skrzypiec (w tej materii brak np. kolejnego "Transmissions"), bądź jakiejś mini suitki, w rodzaju "The Last Of The Independent Romantics", co stało chlubą na jeszcze wcześniejszym albumie "Sometimes The World Ain't Enough". Zobaczcie, ile przewija się tego "romantic". Dla przypomnienia, "Aeromantic" to trochę odniesienie do grawitacji czy właśnie wbitego tu w czołową ścianę romantyzmu, ale w pierwszej linii jest to jednak mityczne stworzenie starożytnego Babilonu, które aby posiąść zdolność latania, w zamian poświęciło duszę. I na tej płycie też mamy kilka takich momentów, za które warto z niej złożyć ofiarę - "Amber Through A Window", "Midnight Marvelous", "Chardonnay Nights", "You Belong To The Night" czy "Moonlit Skies".
Coraz prężniej działająca wytwórnia AOR Heaven, właśnie opublikowała kompakt z kompletnie zapomnianą, a raczej nieprzychylności losem pozbawioną należytej sławy grupą Devils In Heaven. Ten australijski kwartet działał tak mniej więcej na przełomie 80/90's, choć ostatnie tchnienie wydał w 1998 roku. Zespół wypuścił na rynek zaledwie kilka singli, a w swej umiarkowanej sławie ograniczył się jedynie do stron rodzinnych, gdzie ponoć przykuwał niezłymi koncertami. Ale na tym jednak nie koniec. W końcu znalazł się label, który właśnie uchyla lufcik przypomnienia o tej jakże fajnej ekipie. "Rise" staje ostatecznym dziedzictwem, niemal doszczętnie wymarginalizowanej, a zasługującej na medal formacji, która jeszcze do niedawna nie miała nawet co liczyć na taki podsumowujący kompakt. Przednia rzecz, koniecznie posłuchajcie. Pełen wdzięku, niemal pięknolicy AOR/melodic hard rock, ze wznoszącymi mnie po niebiosa refrenami. Wszystko gdzieś z tajemnych archiwów, podziemnych zasobów, chwil zapomnień, lecz na szczęście wpadło w dobre ręce, dzięki czemu piosenki fachowo zremasterowano i zagwarantowano w dotarciu do każdego zakamarka świata, nawet jeśli z ewentualnej reaktywacji grupy raczej nici. Bo, o ile nieżyjącego perkusistę Phila Crothersa, dałoby się jeszcze kimś zastąpić, o tyle David Whitney ponoć całkowicie postradał głos, a z ewentualnym następcą byłaby to przecież kompletnie inna bajka.
Trochę markowego soulu/R&B nikomu nie zaszkodzi, tak też tę muzyczną warstwę zagospodarowały u mnie najnowsze płyty Leona Bridgesa oraz Jennifer Hudson. Pierwsza z nich, to nostalgiczne archeosoul, czy jak kto woli - neosoul (przeciwstawne terminy, w tym konkretnym przypadku znaczące jednak to samo), z subtelną dozą współczesnej technologii, co ze światowej popularności skutkiem uprawia młody Amerykanin, wokalista i gitarzysta Leon Bridges. Znamy go już trochę. Przed dwoma laty zaprezentowałem kilka kawałków z jego poprzedniego, a drugiego w dorobku albumu "Good Thing" - światowa premiera w 2018 roku. Ewidentnie facet nawąchał się nut Wilsona Picketta,, Billa Withersa, a nawet nieco Otisa Reddinga, choć do rozpiętości jego płuc potrzeba jeszcze trochę alkoholu i papierosów. Fantastyczne dwa numery ("Don't Worry" oraz "Blue Mesas") z albumowego zmierzchu, ale reszty też bym się nie przestraszył. Przy czym, warto mieć świadomość, iż "Gold-Diggers Sound" (tytuł płyty to hołd dla jednego ze studyjnych lokum, w których realizował się Leon) to zakrojony na szeroką skalę produkt komercyjny, którego upływający czas może przedawnić - nie tylko cenowo.
Z kolei "Respect", to soundtrack do biograficznego dramatu opartego na życiorysie Arethy Franklin, w którym Arethę zagrała Jennifer Hudson - jednocześnie śpiewając wszystkie jej piosenki plus jedną premierową. Podobnie, jak niedawno uczyniła to Andra Day - w niezłym filmie o Billie Holiday.
Do "Respect" rozpoczynano zdjęcia jeszcze za życia Arethy, a ta kibicując Jennifer była równocześnie jej mentorem oraz korektorem. Aretha jednocześnie była pod wrażeniem i w którymś momencie stwierdziła, że Jennifer jest w tej roli tak dobra, iż na pewno zgarnie Oscara. No, ale oprócz aktorstwa, Jennifer też nieźle śpiewa. Zresztą, soundtrack do "Respect" odpowiednio ją tutaj weryfikuje. Muszę dopaść ten film. Na pewno to coś dla mnie. Wypatrzę go sobie na spokojnie, bez nerwowego przebierania nogami, tym bardziej wpadaniem dupą w pokrzywy.
Mając taki czarny materiał, chyba niedziwne, że opatuliłem go kilkoma innymi murzyńskimi smaczkami - vide fragmenty albumów Sade, Al Greena oraz Randy Crawford. Widzicie Drodzy Państwo, można "murzyńskość" ująć nie czyniąc nikomu żadnej krzywdy. Można, wszystko można. Szczególnie z szacunkiem wobec jakichkolwiek odmienności. A ja ten szacunek do kolorów i dowolnych seksualności mam. Nie mam jedynie akceptacji wobec żadnej z religii, ponieważ każda z nich jest fanatyczna, głupia i niebezpieczna. A co z fanatyzmu wynika, widać od Polski wszerz i wgłąb. Jeśli niepełnosprawnego, w mowie czy piśmie, określam inwalidą lub kaleką, to nie by mu dopiec, a jedynie z racji funkcjonowania tych określeń w słowniku języka polskiego, których używam jak wielu innych dostęponych form. Poza tym, jestem faciem z odległych dość czasów, kiedy w tramwajach, tuż nieopodal stanowiska motorniczego, było siedzonko z tabliczką: "miejsce dla inwalidy". I nikim z tego powodu nie nosiło. Nikt tego nie zaklejał, nie wydrapywał innym oczu. Stało na porządku dziennym - i na liniach nocnych też - skręcone śrubami i nikomu na dupie czyrak nie wyrósł.
Szczególnie do gustu przypadła Państwu czwarta godzina Nawiedzonego - Camel, Caravan, Fantasy, Novalis. Progrockowo. Jak dawniej. Nooooo, były takie czasy, kiedy podobną muzykę prezentowałem przez cały czterogodzinny zakres. I pewnie nawet miałem lepszą słuchalność. Dziś jednak uważam, że były to złe audycje i trochę się ich obecnie wstydzę. Brakowało w nich mnie samego, na rzecz spełniania oczekiwań, a i niekiedy wymagań, jakich od dawna nie pozwalam sobie narzucać. Jeśli więc kiedykolwiek sami dobijecie do mikrofonu, nigdy nie popełnijcie podobnych błędów. Bo to też będą złe audycje. Nawiasem mówiąc, po wszystkich dwudziestu siedmiu w radio spędzonych latach, dopiero od mniej więcej roku tworzę te audycje tak, jak zawsze tego chciałem, jak pragnąłem, jak sobie na początku mej radiowej drogi wymarzyłem. Dlatego, tylko pod nimi się podpisuję. O wszystkich innych zapomnijmy.
Nie mogło zabraknąć kontynuacji płyt Cruzh, Night Ranger, Iron Maiden czy Nitrate, ale też bezbłędnego remake'u "Tea For The Tillerman 2" Cata Stevensa oraz nutka z olśniewająco cudownego albumu Raya Wilsona - tym razem tylko "Almost Famous", lecz co za perełka!. Kto wie, czy nie najbardziej udane dzieło w solowym Ray'owym dorobku. Nie odrywam uszu. Wczoraj słuchałem na zapętleniu. A przecież przed premierą "The Weight Of Man" nie obiecywałem sobie wiele. Co tam, z początku nawet zastanowienie mną kłopotało, kupić, nie kupić? Jak dobrze tak czasem dostać po nosie.
Będę zaszczycony, jeśli w najbliższą niedzielę znowu nastawicie odbiorniki na Nawiedzone Studio.
Do usłyszenia ...

 


ABBA "Abba" (1975)
- Intermezzo No. 1

IRON MAIDEN "Senjutsu" (2021)
- The Writing On The Wall
- The Time Machine

DEMIS ROUSSOS "The Complete Collection" (1992) - kompilacja
- Summerwine - {duet with NANCY BOYD} - wersja z 1986 r.

DEMIS ROUSSOS "Souvenirs" (1975)
- Winter Rains

DEMIS ROUSSOS "Forever And Ever" (1973)
- Forever And Ever

DEMIS ROUSSOS "The Complete Collection" (1992) - kompilacja
- I'll Find My Way Home - {Jon And Vangelis cover} - wersja z 1989 r.

YUSUF / CAT STEVENS "Tea For The Tillerman²" (2020)
- Wild World
- Hard Headed Woman

THE NIGHT FLIGHT ORCHESTRA "Aeromantic II" (2021)
- Amber Through A Window
- Midnight Marvelous
- How Long

NITRATE "Renegade" (2021)
- Renegade

DEVILS IN HEAVEN "Rise" (2021)
- Liberation
- All Night

CRUZH "Tropical Thunder" (2021)
- Turn Back Time

NIGHT RANGER "ATBPO" (2021)
- Tomorrow

RANDY CRAWFORD "Abstract Emotions" (1986)
- Gettin' Away With Murder - {Patti Austin cover}

LEON BRIDGES "Gold-Diggers Sound" (2021)
- Sho Nuff
- Don't Worry - {feat. INK} - {INK, a w zasadzie ATIA "INK" BOGGS}
- Blue Mesas

AL GREEN "Don't Look Back" (1993)
- Love Is A Beautiful Thing
- Give It Everything

JENNIFER HUDSON "Respect" OST (2021)
- Chain Of Fools - {Aretha Franklin cover}
- Think - {Aretha Franklin cover}
- Spanish Harlem - {Ben E. King cover, tutaj w oparciu o wersję Arethy Franklin}
- I Say A Little Prayer - {Dionne Warwick cover, tutaj w oparciu o wersję Arethy Franklin}

SADE "Soldier Of Love" (2010)
- The Safest Place

RAY WILSON "The Weight Of Man" (2021)
- Almost Famous

CARAVAN "Caravan And The New Symphonia" (1974)
- The Love In Your Eye
a) To Catch Me A Brother
b) Subsultus
c) Debouchement
d) Tilbury Kecks

CAMEL "On The Road 1982" (1994)
- Drafted
- Lies
- Heroes

NOVALIS "Konzerte" (1977)
- Impressionen

FANTASY "Paint A Picture" (1973)
- Gnome Song

CAMEL "Camel" (1973)
- Mystic Queen
- Never Let Go

























 

Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę, godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań lub www.afera.com.pl
 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"